wtorek, 2 lutego 2016

od Jamesa - CD Lydii

To był bardzo długi i bardzo nudny dzień, który James spędził w dużej mierze na zaleganiu przed telewizorem w salonie i pochłanianiu kolosalnych ilości lizaków owocowych.
Ale, do jasnej anielki, należało mu się. Ostatni miesiąc harował jak wół, chodził, rozmawiał, załatwiał, planował, dowodził, tylko dlatego, że jedna z jeden z jego szpiegów postanowił ot tak sobie po prostu zniknąć na kilka tygodni i nikt nie wiedział co się z nią dzieje, a całe DRK wciąż jeszcze nie pogrążyło się w kompletnym chaosie tak na dobrą sprawę tylko dzięki jego interwencjom. Należał mu się dzień wolnego. Jak, kurwa mać, psu micha.
I nawet by się z tego cieszył, skakałby z radości jak cholerny pasikonik, gdyby nie fakt, że tak na dobrą sprawę to się nudził. A nuda w życiu Jamesa Moray'a prawie nigdy nie skutkowała niczym, co można byłoby nazwać czynem społecznie akceptowalnym.
Więc po prostu zaległ na kanapie. Spośród wszystkich dostępnych dla osób o jego statucie społecznym sposobów spędzania czasu wolnego wybrał akurat bezsensowne, bezużyteczne i och, jak bardzo bezczynne wgapianie się w telewizor, okazjonalnie zmieniając kanał. Raz czy dwa udało mu się nawet podnieść leniwą dupę i ruszyć do kuchni, tylko dlatego, że akurat skończyła mu się szkocka albo słodycze, a ostatniego lokaja pozbył się dość dawno temu i najzwyczajniej w świecie nie było komu przynieść mu kolejnych zapasów, zachomikowanych sprytnie w górnych szafkach nad zlewem. Ale już chwilę potem wracał na swoje miejsce na kanapie, dalej kisnąć i marnować dzień.
Gdzieś koło trzeciej po południu stwierdził, że chyba już wystarczy. Skórzana kanapa skrzypnęła cicho na znak sprzeciwu, nagle odciążona, kiedy podniósł się i spokojnie, niespiesznie ruszył w kierunku windy. Wślizgnął się do środka, od niechcenia nadusił przycisk z numerem odpowiedniego piętra. Był bogaty, mógł pozwolić sobie na apartamentowiec w którym sypialnia, salon, kuchnia, łazienka, biuro i cała reszta pomieszczeń znajdowały się na oddzielnych poziomach.
Przelotnie tylko zerknął w lustrzaną ścianę windy, uśmiechając się krzywo do swojego odbicia. Był rozczochrany, w pomiętych ubraniach i na bosaka, ale wciąż cholernie przystojny.
To samo z chęcią powiedziałby gdy niecałą godzinę później zaginiona panna szpieg wylądowała w jego służbowym apartamencie w siedzibie DRK, bo medycy mieli akurat wolne i dopiero zbierali tyłki z mieszkań żeby przyjechać i łaskawie ją obejrzeć.
Widok z okna nie należał do ciekawych, jak szybko stwierdził James. Pogapił się jeszcze przez chwilę, potarł czerwone od niedawnej walki w lesie knykcie. Potem odwrócił przodem do bogato urządzonego wnętrza.
Na jego twarzy, wciąż nieco zaróżowionej po wysiłku, pojawił się uśmiech kiedy napotkał na wpół nieprzytomne spojrzenie młodej kobiety, do niedawna uznawanej przez niego i jego podwładnych za zaginioną.
- Miałaś cholernie dużo szczęścia - stwierdził, kilkoma długimi krokami przemierzając pokój. Zdjął luźną sportową bluzę, rzucił ją na stojące pod ścianą ozdobne krzesło, otworzył szafę. - Oboje mieliśmy. Człowiek wybiera się kulturalnie pobiegać dla sportu, a wraca z nieprzytomną panną na rękach. Ochrona przy wejściu miała niezły ubaw jak to zobaczyli.


<Lydiełko?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz