niedziela, 31 stycznia 2016

I can do more damage on my laptop sitting in my pyjamas before my first cup of Earl Grey than you can do in a year in the field

now get the fuck out of my lab you ignorant little shit




Imię: Amadeusz "Amy" Clinton
Nazwisko: Jarsdel
Pseudonim: Zero
Wiek: 29 lat
Płeć: Mężczyzna
Data urodzenia: 14 lutego 2104
Rodzina:
  • Benedict Jarsdel - kochający ojciec, alkoholik i były chirurg, zmarły trzy lata temu na niewydolność wątroby
  • Annamarie Jarsdel - matka, z zawodu gospodyni domowa, zmarła dwadzieścia lat temu w wyniku nieudanej operacji wycięcia guza mózgu
  • Maya Jarsdel - ciotka od strony ojca od dziewiątego roku życia zastępująca mu rodzinę; 57-letnia pielęgniarka w jednym z większych europejskich szpitali 
  • Michalina "Miki" Jarsdel - młodsza siostra, kelnerka w jednym z popularniejszych barów, lat 23
  • Orion i Percy - dwa ukochane koty, najlepsi przyjaciele i prawdopodobnie jedyne istoty na świecie akceptujące swego pana w stu procentach takim, jaki jest. Co jednak trochę nienajlepiej świadczy o poziomie jego zdolności interpersonalnych.
Związek: Brak
Przynależność: OSWE
Stanowisko: Informatyk konkretnie ich szef
Numer identyfikacyjny: 99365902
Praca: W stu procentach poświęcony swojej pracy w wydziale informatycznym OSWE; nie ma czasu na życie prywatne, a co dopiero na jakiekolwiek dodatkowe zajęcie, choć od czasu do czasu pobawi się w hakera na zamówienie
Specjalna umiejętność: Brak. Może poza niebywałą zdolnością ciągnięcia na dwóch godzinach snu dziennie, ale to raczej tylko czysto naukowe samozaparcie niż efekt mutacji genetycznej powstałej na skutek radiacji. Czy coś w ten deseń.
Charakter: Słownikowa nieśmiałość jest brakiem pewności siebie. Życiowa nieśmiałość jest brakiem odwagi, dzięki której można by zrobić cokolwiek: uśmiechnąć się do nieznajomego, rzucić znienawidzoną pracę, pokłócić się z matką. Nieśmiałość w sprawach ważnych powoduje, że człowiek czuje się bezużyteczny, niepotrzebny nikomu i niczemu. Niszczy go. Nieśmiałość w miłości, zwykła niezdolność do wyznania swoich uczuć, jest jeszcze bardziej, jeśli to możliwe, uciążliwa. I przygnębiająca. Obserwujesz wtedy obiekt swoich uczuć z daleka, codziennie śledzisz, jak się porusza, uśmiecha, marszczy czoło. Tak bardzo pragniesz dotknąć jego włosów, poczuć pod palcami jego ciepłą skórę, wreszcie prawdziwą, nie tę dręczącą cię w snach, mieć ręce pełne dotyku i oczy błyszczące radością. Ale on wciąż jest daleko, niezmiennie poza twoim zasięgiem, choć przecież stoi tuż obok. Czasem cię minie, może nawet podejdzie, zahaczy, zagada. Zmieniasz się wtedy w słup soli z wiecznie tą samą miną, odpowiadasz zdawkowo, ostentacyjnie nie patrzysz w jego stronę i wygląda to tak, jakbyś kompletnie go ignorował, choć przecież chcesz tylko ukryć fakt że serce za chwilę wyskoczy ci z piersi. Więc ten, na którego obecność lub jej brak cierpisz, odchodzi. Mijają cię jego złote włosy i niebieskie, wiecznie roześmiane oczy. Nie jesteś w stanie go dotknąć kiedy możesz, nacieszyć się tą złudną namiastką bliskości, ale nie umiesz też wyrzucić go ze swoich myśli. Interesujesz się nim z czystego egoizmu i wiesz świetnie, że nie masz na co liczyć, nie masz prawa nawet o nim marzyć, ale jakaś część ciebie wciąż uparcie to robi. Wciąż ma nadzieję, że może, może jednak... A potem, gdy wreszcie się na coś decydujesz, gdy wreszcie jesteś gotów, nagle jest za późno. Złamane serce to prawdopodobnie najgorszy ból, jakiego można doświadczyć, i teraz już wiesz o tym aż za dobrze. Ale nie pokazujesz nikomu jak bardzo cierpisz - nie, oczywiście że nie, to nie w twoim stylu. Cierpisz po cichu, chowasz swoje prawdziwe uczucia głęboko pod warstwą profesjonalizmu i opanowania, które chyba już dawno temu weszły ci w nawyk. Jesteś cichy, spokojny, bezgranicznie oddany pracy, a przełożeni cenią sobie twoją obowiązkowość, choć jeszcze młodzik z ciebie. I chyba tylko ty wiesz na ile lat tak naprawdę się czujesz, bo przecież na pewno nie na dwadzieścia dziewięć. W gruncie rzeczy miły z ciebie facet, może tylko trochę zbyt sztywny - to wcale nie tak, że nie lubisz ludzi których spotykasz w życiu, po prostu jesteś kulturalny w ten chłodny sposób tworzący niewidzialny dystans między tobą a resztą społeczeństwa. Nie ma powodu dla którego miałbyś otwierać się na innych; ich towarzystwo nie jest ci potrzebne do szczęścia, nie jest nawet mile widziane, bo introwertycy już tak mają, że najlepiej czują się pozostawieni sami sobie. Indywiduum z ciebie, nienawidzisz pracy w grupie, a z konwersacji przeważnie wycofujesz się tyłem pod najbliższą ścianę, tak, żeby nikt nie zauważył. Twoja uwaga jest ukierunkowana na pracę i to ona stała się sensem twojego życia - w informatyce i technologii upatrujesz nie tylko sposób zarobku, to dla ciebie jedyne wciągające zajęcie i najlepsza rozrywka, ale przecież ludzie z IQ niższym niż twoje szaleńcze 187 punktów nie mogą tego zrozumieć. I nie rozumieją. Więc to stąd biorą się twoje problemy z kontaktami interpersonalnymi - otoczenie jest dla ciebie po prostu za głupie? A może to najzwyczajniej w świecie ty jesteś zbyt inteligentny? Amadeusz Clinton Jarsdel, pierwszy chodzący dowód na to, że bycie geniuszem powoduje problemy z okazywaniem uczuć! To już chyba początek znieczulicy. Działasz jak maszyny do których jesteś tak przywiązany i które tak bardzo sobie cenisz, czujesz się nieswojo, wręcz niezręcznie, jakoś tak dziwnie skrępowany, kiedy jesteś świadkiem wylewnych emocji u innych osób; płacz, radość, okazywana publicznie miłość i przywiązanie - to wszystko sprawia, że masz ochotę po prostu odwrócić się i wyjść, tak po prostu trzasnąć drzwiami, nie żegnając się nawet ozięble z domieszką ironii. Ale, nie oszukujmy się, masz na to ochotę przez większość czasu.
Zainteresowania: Informatyka, mikro i nanotechnologia, technika wojskowa, inżynieria i inżynieria wojskowa, procesy technologiczne, ogół nauk ścisłych (w szczególności fizyka i matematyka stosowane w informatyce), hakerstwo. Z drugiej strony fascynuje go także wszelkiego rodzaju kryminalistyka i historia Europy, w szczególności Wielkiej Brytanii.
Historia: Syn gospodyni domowej i szanowanego chirurga zszywającego ludzi w jednym z większych szpitali Europy, dorastał w szczęśliwej rodzinie. Nie było ich może stać na większe luksusy, ale zarówno Amy, jak i jego młodsza siostra, mieli przywilej chodzenia do szkoły. To właśnie w niej zaczęły się pierwsze problemy młodego Jarsdela - nigdy nie należał do osób otwartych i wygadanych, a jego ciche, spokojne usposobienie i zamiłowanie do nauki przysporzyło mu wielu nieprzyjemności ze strony szkolnej grupki osiłków. Chłopiec często wracał do domu z podbitym okiem lub sińcami na brzuchu, ale nawet mimo wielokrotnych interwencji rodziców u dyrekcji do końca edukacji nie spał po nocach, bojąc się następnego dnia. Miał osiem lat i dwuletnią siostrę, kiedy ich matka ciężko zachorowała. Benedict Jarsdel kochał swoją żonę ponad życie i skoczyłby dla niej w ogień bez chwili wahania; może to dlatego nie chciał wierzyć, że właśnie u niej wykryto guza mózgu. Rak był złośliwy i nadzwyczaj duży, z rodzaju tych, które nie dają prawie żadnych objawów dopóki nie będzie już za późno. Mężczyzna miotał się wściekły i bezradny, patrząc, jak jego ukochana marnieje w oczach. Amy bał się o matkę, choć nie rozumiał, co się dzieje, a jego ojciec nie chciał słuchać tłumaczeń onkologów, że już za późno, że nie można nic już zrobić. Wiedział świetnie, że guz jest nieoperowalny - w końcu poświęcił medycynie całe życie. Ale kiedy ludzie są zdesperowani, chwytają się każdej nadziei. Gdy więc chemia zaczęła działać, kiedy rak zaczął się zmniejszać, Benedict bez wahania podjął się przeprowadzenia operacji. Ósmego sierpnia dwutysięcznego sto trzynastego roku Annamarie Jarsdel zmarła na stole operacyjnym swego męża, pod jego własnym skalpelem, a w domu czekała dwójka dzieci pytająca kiedy wróci mama. Mężczyzna zaczął topić swe smutki w alkoholu, a w domu się nie przelewało, i gdyby nie pomoc ciotki, Amadeusz z siostrą najprawdopodobniej trafiliby do sierocińca. Przygarnęła rodzeństwo, wychowując je niemal jak swoje własne dzieci. To dzięki niej Amy mógł kontynuować swoją edukację; od zawsze zdawał się być wyjątkowo uzdolniony w dziedzinie przedmiotów ścisłych - mając cztery lata budował pierwsze układy scalone, jako trzynastolatek włamał się do bazy danych OSWE tylko dlatego, że najzwyczajniej w świecie się nudził, a kiedy rok później - po przeskoczeniu trzech i pół klasy - szedł na studia, nagle zainteresował się nim rząd. W wieku siedemnastu lat był najmłodszym profesorem inżynierii i informatyki na świecie. Wkrótce potem zaproponowano mu posadę szefa wydziału informatycznego w OSWE - odpowiedzialne stanowisko - co początkowo zdecydowanie nie przypadło do gustu jego nowym podwładnym. Szybko przekonano się, że nowy szef, mimo niecałych osiemnastu lat, jest o niebo lepszy niż jego poprzednik. Życie nareszcie zaczęło mu się jakoś układać... i właśnie wtedy na swojej drodze spotkał Jego. Francis Fortier był jednym z tych łamaczy serc, którzy świetnie wiedzą, jak ich wygląd działa na otoczenie, z pewnością nie miał jednak pojęcia, jak działa on na biednego Amadeusza. Pierwsza miłość, jak to mówią, jest najpiękniejsza, ale zawsze mija. Jarsdel przez dobre dwa lata wodził zakochanym wzrokiem za obiektem swoich westchnień, sztywniał kiedy tylko Francis i jego złote włosy zjawiali się w pobliżu. I w końcu nawet zebrał się na odwagę, by wreszcie mu o tym powiedzieć, poczynić pierwszy krok... ale nie zdążył. Tego samego dnia Francis Fortier, jeden z najlepszych Tropicieli jacy kiedykolwiek służyli w OSWE, zginął podczas misji. To był punkt zwrotny w życiu Amadeusza. Bodziec, dzięki któremu wreszcie dorósł. Przestał być bojącym się własnego cienia chłopaczkiem, podlotkiem który może pochwalić się tylko szaleńczo wysokim IQ i niczym poza tym. I to chyba właśnie wtedy tak na dobre zamknął się w sobie. Wyprowadził od ciotki, odsunął w cień społeczeństwa, pozwalając życiu spokojnie płynąć obok niego, a sam całkowicie oddał się pracy. I tylko w ciemności własnej ciasnej kawalerki potrafi przyznać się przed samym sobą, że wciąż rozpaczliwie tęskni do ciepła ludzkiego ciała, tego trzepoczącego uczucia gdzieś głęboko w trzewiach, kiedy trafiasz wreszcie na kogoś, komu możesz przekazać część ciężaru przygniatającego twoje barki. Jedyne, czego pragnie, to znaleźć w końcu swoje miejsce na świecie i osobę, z którą mógłby je dzielić - szkoda tylko, że nie robi nic, by chociażby zacząć go szukać.
Aparycja: Amy jest szczupłym, wręcz wątłym mężczyzną o jasnej karnacji i twardych rysach. Drobną posturę i wręcz boleśnie przeciętny wzrost - równiutkie metr siedemdziesiąt pięć - szybko nadrabia intelektem i lotnym umysłem. Przejawia zamiłowanie do brązów i szarości, przyjemnie współgrających z jego kręcącą się dziko hebanową czupryną pogrążoną w wiecznym nieładzie, zupełnie jakby facet nie miał w domu szczotki do włosów. Zielone, bystre oczy, ukryte za szkłami okularów, przeważnie wbija w ekran, projekt, książkę lub najnowszy prototyp broni dalekiego zasięgu. Na szyi, ukryty bezpiecznie pod ubraniem, nosi zawieszony na cienkim srebrnym łańcuszku medalik w kształcie ptaka w locie - jedyną pamiątkę, jaka została mu po po matce.
Cel: Nieznany
Orientacja: Homoseksualny
Steruje: frania099 / frania099@gmail.com
Ciekawostki:
  • Mieć urodziny w Walentynki to prawdziwe skaranie boskie. Szczególnie kiedy jesteś gejem bez widoków na trwały związek. Ani jakikolwiek związek.
  • Nosi okulary zawsze i wszędzie, bo potrzebuje ich zarówno do czytania, jak i wszystkich normalnych czynności życiowych. Bez nich może nie jest taki znowu ślepy, ale jednak wszystko wokół nagle staje się rozmazane, a on robi się dość niepewny, bo średnio widzi z kim właśnie rozmawia.
  • Uwielbia swoje dwa koty, kolekcję kubków do herbaty i trzy laptopy, na których punkcie jest skrajnie przewrażliwiony - dotknij któregokolwiek z nich a skończysz z długopisem wbitym w oko.
  • Jest jednym z tych facetów którzy kompletnie nie dbają o swój wygląd, ale jakimś cudem i tak zawsze wyglądają jakby rano spędzali co najmniej godzinę przed lustrem.
  • Swetry. Swetry to jego druga miłość.
  • Wbrew pozorom jego praca nie polega tylko i wyłącznie na siedzeniu za biurkiem i klikaniu na klawiaturze. Jest odpowiedzialny za całą bazę danych OSWE, wszelkie elektroniczne zabezpieczenia budynku, po części nawet zaopatrzenie agentury. Zdecydowanie najodpowiedzialniejszym spośród jego obowiązków jest sprawowanie nadzoru nad misjami przeprowadzanymi w terenie - utrzymuje bezpośredni kontakt słuchowy z agentami, zapewnia im wszelkiego rodzaju udogodnienia, ostrzega przed przeszkodami, słowem: jest głosem w uchu prowadzącym wśród labiryntu uliczek, dobrym duchem, który zza ekranów i klawiatur steruje ruchem ulicznym podczas problematycznych pościgów. Od czasu do czasu także mikołajem z worem prezentów od techników, do których często wpada wraz ze swoimi genialnymi zdolnościami inżyniera.
  • Większość osób - szczególnie ci świadomi jego orientacji seksualnej - złośliwie zwraca się do niego per Amy. Jeszcze do niedawna okropnie go to denerwowało, ale na własne szczęście zdążył już jako tako przywyknąć do bycia nazywanym żeńskim imieniem.
  • Jeśli jesteś homofobem, nawet nie licz na ciepłe przyjęcie w jego laboratorium. Krzywdzące stereotypy o zniewieściałym geju zostaną nagrodzone serią wściekłych spojrzeń, wyrafinowanym wyzwiskiem i pierwszą lepszą rzeczą ciśniętą w twoją stronę. You have been warned.
  • Jak można łatwo stwierdzić, oprócz laptopów jest mocno przewrażliwiony również na punkcie swojej orientacji seksualnej. Każdy, kto odważy się niepochlebnie wyrazić o homoseksualistach w jego obecności, zostanie uraczony wściekłą tyradą i wyzwany od ignoranckich świń. W najlepszym wypadku.
  • Nie do końca wiadomo skąd wziął się jego pseudonim, a sam Amadeusz niespecjalnie kwapi się do opowiadania komukolwiek jego historii. Może to dlatego że jest takim życiowym przegrywem?
  • W jego ciasnej kawalerce - podobnie zresztą jak w laboratorium - panuje wieczny nieporządek. Ale Zero jakimś cudem i tak zawsze znajduje w swoim chlewie wszystko, czego akurat potrzebuje, więc nikt się nie czepia.
  • Świetnie gotuje, ale najczęściej po prostu odgrzewa sobie to, co siostra podrzuciła mu na początku tygodnia. Gdyby nie ona, prawdopodobnie już dawno temu zacząłby żywić się samą herbatą.
  • Zna na pamięć budowę broni palnej, a w bocznej kieszeni torby na laptopa zawsze nosi pistolet - tak tylko, żeby czuć się bezpieczniej. Ale nigdy nie musiał do nikogo strzelić i zapewne nigdy nie da rady tego zrobić. Jest na to zwyczajnie za słaby psychicznie.
  • Nienawidzi być straszony. Podskakuje co najmniej metr w górę na każdy głośny, niespodziewany dźwięk, a kiedy ostatnio do jego laboratorium wpadła bez zapowiedzi grupa zniecierpliwionych wojskowych czekających na przydział uzbrojenia wskoczył na ręce najbliżej stojącej osobie. I do tego krzyczy jak dziewczynka kiedy się czegoś boi.
  • Nerwowo przebiera palcami za każdym razem kiedy jest czymś zaniepokojony albo zdenerwowany. Taki odruch, pozwalający choć odrobinę rozładować napięcie.
  • Uosobienie ostrożności i pracoholizmu - musi mieć coś do roboty, inaczej zwariuje.
  • Ma paskudne uczulenie na opium będące składnikiem większości leków nasennych i nawet po zażyciu małej dawki zaczyna mieć poważne problemy z oddychaniem.
  • Poważnie uzależniony od herbaty, nie potrafi normalnie funkcjonować bez co najmniej czterech kubków dziennie.
  • Przeciętny człowiek ma IQ na poziomie około 100 punktów. Amadeuszowi bozia dała całe 187, co czyni z niego geniusza w sferze przedmiotów ścisłych - głównie matematyki, fizyki i informatyki. Dla porównania: Hawking miał 160.
  • Zawsze dobrze dogadywał się z siostrą, ale przez ostatnie lata ich kontakty nieco się rozluźniły, głównie za sprawą wiecznego braku czasu Amy'ego. Siostra mimo wszystko wciąż często wpada do niego na herbatę lub zaopatrzyć go w nadające się do spożycia jedzenie. I przy okazji robi mu w mieszkaniu "porządki" po których biedak nie ma zielonego pojęcia gdzie co jest.
  • Kompletna noga jeśli chodzi o jakiekolwiek sporty. Ma beznadziejnie słabą kondycję - nawet wchodzenie po schodach potrafi przyprawić go o zadyszkę. Kiedyś co prawda próbował zacząć biegać, ale po trzech przecznicach uznał, że to nie dla niego, i wrócił gnić przed laptopem.
  • Boi się latania. Nie ma co prawda lęku wysokości, ale za żadne skarby świata nie wsiądzie do żadnej maszyny latającej.
  • Uwielbia wszystkie te oklepane, nieco denne filmy szpiegowskie sprzed wielu lat i ma w zwyczaju oglądać je po kawałku kiedy trafi mu się przerwa w pracy.
  • Znany ze swojego ciętego języka - ostre riposty wydają się być wpisane w jego charakter od kiedy nauczył się wreszcie doceniać samego siebie i przestał chować się w cieniu rówieśników.
Inne zdjęcia: X, X, X, X, X, X, X, X, X, X, X, X, X, X, X


I'm going to science the shit out of you

sobota, 30 stycznia 2016

od Rity - CD Christophera

Trochę czasu minęło, zanim Rita wróciła do świata żywych. Słyszała już wiele opowieści o charakterystycznej osobowości zastępcy i można powiedzieć, że była na ewentualnie spotkanie przygotowana… Brak logiki w wypowiedziach i działaniach mężczyzny wydał jej się niesamowicie dziwny, ale i interesujący. Tropicielka otrząsnęła się z zadumy. Spojrzała na siedzącego za biurkiem mężczyznę. Ten spojrzał na nią znad stosu papierów i obdarował krótkim, niezbyt szczerym uśmieszkiem.
- Pierwsza konfrontacja z panem Cunninghamem? – spytał nie podnosząc na nią wzroku.
- Tak - odpowiedziała zgodnie z prawdą – Czy… to u niego…
- Normalne? – dokończył za nią i skinął głową na „tak”.
„A ludzie uważają, że to ja jestem dziwna” zauważyła w myśli jasnowłosa i po raz enty uznała, że zupełnie nie rozumie w jaki sposób myśli i funkcjonuje przeciętny homo sapiens. Gdy już wyciągnęła zadowalające ją wnioski rozejrzała się po gabinecie. Nudne biurko, nudne krzesło, nudny dywan… Jedynym co przykuło uwagę dziewczyny była biblioteczka zawierająca głównie literaturę klasyczną, poezję i naukowe dzieła o psychologii. Dostrzegła również parę „paranormalnych” tytułów. Sięgnęła po pierwszy lepszy wolumin. „Jasnowidztwo kontra prekognicja”. Przekartkowała powoli książkę. Zatrzymała się na jednym z bardziej interesujących terminów i zagłębiła się w lekturze. Grzeczne chrząkniecie zza biurka odwróciło jej uwagę od książki. Spojrzała w kierunku źródła dźwięku jednocześnie zamykając książkę. Mężczyzna położył czytany wcześniej przez niego dokument i patrzył na kobietę wyczekującym wzrokiem.
- Mogę ci w czymś pomóc? – spytał cierpliwie nie doczekując się wcześniej żadnej odpowiedniej reakcji ze strony jego rozmówczyni.
Rita uznała, że komu jak komu, ale zastępcy dowódcy powinno się odpowiedzieć.
- Nie, dziękuję – obdarowała mężczyznę jednym ze swoich dopracowanych do perfekcji sztucznych uśmiechów- mój szef właśnie prawił mi kazanie dotyczące niesubordynacji podwładnych. Czekam więc, aż zapomni o sprawie i będę mogła bezpiecznie przemknąć do mojego biura.
Zastępca westchnął ciężko i otarł dłońmi skronie, ale poczciwy i cierpliwy uśmiech nadal nie zniknął z jego uprzejmej twarzy. Rita odłożyła książkę na miejsce. Złożyła ręce za plecami i podeszła do biurka mężczyzny.
- Może ma pan jakieś ciekawe zadanie do wykonania? – spytała uprzejmie – Takie, które zmusiłoby mnie do opuszczenia budynku?

<Luka?>

piątek, 29 stycznia 2016

od Christophera - CD Rity

Niezwykle często zdarzało się Cunninghamowi zabłądzić w klinicznie czystych trzewiach siedziby OSWE. Wystarczyło jedynie wyjść cichaczem z gabinetu zapominając założyć drobną słuchawkę i już wszelaki ślad po mężczyźnie zanikał. Sekretarka zaś, zbyt pochłonięta papierami najczęściej w ogóle nie rejestrowała powyższych incydentów i pracowała dalej jak gdyby nigdy nic. Tak więc spuszczone ze smyczy zagubienie Christophera mogło spokojnie przez z góry nieokreślony okres czasu hasać gdzie tylko chciało.
Tamtego dnia nie było żadnych ustępstw. Wszystko zgodnie z niewypowiadanym planem.
Dźwięk miękkich kroków mężczyzny odbijał się echem od białych ścian. Spotykani po drodze donikąd ludzie wytrzeszczali ze zdziwienia oczy i rzucali w wir pracy niczym dzikie zwierzęta, pamiętając o przerażających skłonnościach Cunninghama. Christopher uśmiechał się sam do siebie omiatając lekką mgiełką swoich myśli, podatne mózgi podwładnych. Z gracją zaszczepiał idee, myśli, czy nawet niewinne wspomnienia.
Nagle coś przykuło uwagę mężczyzny.
Trzy kompletnie różne typy umysłów. Karierowicz, biurokrata i ktoś zupełnie obojętnie nastawiony do całego zajścia.
Christopher jak zwykle niewiele zastanawiając się nad swoimi działaniami gwałtownie otworzył drzwi teatralnym gestem. Spojrzały na niego trzy pary zdziwionych oczu.
- Ufam, że gonitwa poszła po waszej myśli.- Cunningham wskazał palcem na sufit.- Zanosi się na deszcz.
Młodszy z mężczyzn doskoczył gwałtownie do Christophera.
- Wszystko w porządku? Może mogę jakoś pomóc? Albo...
Łysiejący biurokrata przejechał po twarzy pomarszczoną dłonią, po czym machną nią niczym od niechcenia.
- Stark, odprowadź Pana Cunninghama do gabinetu, a ty Russel siadaj natychmiast.- Wysoki brunet zawiedziony odsuną się od Zastępcy i obrzucił morderczym spojrzeniem przechodzącą obok kobietę.
- "Ten błazen był zbyt mądry aby śmiać się z innych. Zbyt mądry czyli smutny, więc śmiali się z niego..".- wyrecytował Christopher, po czym w podskokach opuścił pomieszczenie.
________

Minęło sporo czasu nim Stark i Cunningham dotarli do właściwego skrzydła budynku. Być może to przez to, że mężczyzna zaczepiał po drodze kogo się dało i wypytywał o różowy atrament.
Kiedy jednak znaleźli się zaledwie dwa kroki od gabinetu Christophera, ten zrobił gwałtowny w tył zwrot i wparował do biura Luki. Ignorując zdezorientowaną sekretarkę i ciągnąc za sobą zupełnie wyrwaną z kontekstu myśli, Ritę, otworzył kolejne drzwi.
Cornis siedział za dużym mahoniowym biurkiem i przeglądał olbrzymi stos dokumentów.
- Zjadłbym herbatę brzoskwiniową.- Christopher uśmiechną się do Luki, który zdziwiony wstał z krzesła i staną obok Rity.
- Mogę wam jakoś pomóc?
Cunningham poklepał bratersko Corinsa po ramieniu.
- Radzę rozwiązać krzyżówkę. Powodzenia- nie czekając dłużej Christopher wyszedł z pokoju, jednak wychynął jeszcze zza framugi by coś dodać.- Ciekawie ze sobą wyglądacie.


- "... Tylko Króla Starego miał za równego sobie. Stary Król go rozumiał, więc wyśmiewał Króla."- recytował Cunningham wracając do gabinetu.

<Rita? Luka? Oddaję pałeczkę. c: >

od Christophera - CD Natashy

- Mieszkam? Gdzie mieszkam? Wiesz, że ziemia krąży wokół słońca? Nie umiem wyznaczyć pięciu stron świata, bo nie widać księżyca.- Christopher miękkim gestem podniósł jedną z myszy i położył sobie na ramieniu.- Kupiłem znaczek za...
Nim Doktor Lewis zdążyła jednak skomentować dziwaczną odpowiedz mężczyzny, rozległ się pisk opon i donośne głosy wypełniły uliczkę. Trzaskanie drzwiami, odbezpieczanie broni, rzucanie przekleństw. Christopher poczuł się wyjątkowo nieswojo. Burzowa chmura kłopotów nadciągała nad wyraz szybko. Kule miały przybrać formę piorunów, a krew, lodowatego deszczu. 
Myszy jakby rozumiejąc powagę sytuacji, cicho zapiszczały.
- Nie wygląda mi to na nocny spacerek. Trzeba się zmyć zanim nas rozpoznają- kobieta chwyciła Cunninghama pod ramię i razem wybiegli z ciemnej uliczki.
________

Oddech wiązł w gardle, nogi paliły ze zmęczenia, serce waliło jak szalone, opętane myślą rychłego końca. Szli tak od godziny wciąż słysząc za sobą odgłosy łapczywej pogoni. Christopher widział, że kobieta ledwo ciągnie. Potykała się co chwilę i zataczała, jakby była pijana. Szaleńcze myśli mężczyzny, których główne siły skupiły się na przypominaniu wczorajszego meczu, niczym lekka mgiełka omiatały Doktor Lewis.
Niezwykle ospały zdrowy rozsądek delikatnie popychał Cunninghama by ten pomógł kobiecie, ale sygnały te zostały brutalnie stłumione przez myśli o kolorowym szkle. 
Niespodziewanie rozległo się żarłoczne ujadanie psów.
- No to już po nas...- szepnęła rudowłosa oglądając się za siebie.
Nim jednak wściekłe zwierzęta zdążyły pojawić się w polu widzenia uciekinierów, Christopher pchnięty nieznaną mu siłą, wciągną kobietę do jakiegoś budynku. Zaraz po przekroczeniu progu Cunningham potknął się jednak o własne nogi i wpadł wraz z Doktor Lewis w górę starych kartonów. Drzwi zamknęły się za nimi z cichym jękiem.
Mężczyzna próbował jakoś wyjść z sytuacji, ale w efekcie kompletnie zaplątał się w fioletowy materiał.
- Uh... zabieraj ze mnie te nogi...
Christopher próbował jakoś odpowiedzieć Doktor Lewis, gdy czyjeś zwinne ręce pomogły mu wstać i pozbyły się denerwującej tkaniny. Oczom Cunninghama ukazała się niska dziewczyna o burzy kasztanowych włosów. Miała tonę makijażu na twarzy i była nad wyraz skąpo ubrana.
- Oj!- zapiszczała i naparła swoim niezwykle wyeksponowanym biustem na Christophera.- Nie ładnie tak się zakradać tylnym wejściem! Niegrzeczny chłopiec.- zamrugała do niego, a mężczyzna zamarł niczym sparaliżowany. 


Dziewczyna bezceremonialnie chwyciła go za rękę i pociągnęła w głąb budynku, aż trafili do dusznej sali wypełnionej po brzegi smrodem papierosów zmieszanym z słodkimi perfumami. Gdyby nie zabarwione na różowo światła, w pomieszczeniu było by zupełnie ciemno. Przy rozsianych stolikach siedzieli rozbawieni mężczyźni popijający mocne trunki. Skąpo ubrane kobiety zaś tańczyły na drewnianej scenie.
- Jestem Kate- dziewczyna wręcz uwiesiła się na Christopherze.- Za chwilę występuję, ale potem mam dużo wolnego czasu- zachichotała.- Wyglądasz na bogatego. 
- Ja... spóźnię się na... samolot...- wybełkotał.
Dziewczyna uśmiechnęła się, po czym chwyciła mężczyznę za kołnierz i pocałowała.
- Głuptasek. Tu w Four Roses zadbamy o ciebie.- Powiedziawszy to, Kate miękko odpłynęła w stronę sceny, Christopher zaś dogłębnie zniesmaczony postanowił znaleźć Doktor Lewis. Nie okazało się to zbyt trudne, nawet jak na dla niego. Rudowłosa siedziała w pierwszym pomieszczeniu. Wykończona mierzwiła starganą czuprynę. Cunningham niewiele myśląc kucną przy niej i nad wyraz niezdarnie pocałował.
Kiedy w końcu odkleił się od zupełnie zdezorientowanej kobiety. położył zmęczone ciało na brudnej podłodze i rozkoszując się słodkim smakiem, zamkną oczy.
- Teraz znacznie lepiej.

<Nigdy więcej pisania do 3 w nocy. Potem się człowiek rano dziwi skąd mu takie rzeczy do głowy przylazły. ;-;>

czwartek, 28 stycznia 2016

od Natashy - CD Christophera

Obudziło ją tępe łupanie pod czaszką, jakby uzbrojony po zęby szwadron komandosów głośno i niestrudzenie dobijał się do drzwi jej świadomości. Światło uparcie wdzierające się pod jej powieki było kłująco jaskrawe, i jeszcze zanim je uniosła ból, którym pulsowała jej cała głowa, tylko się nasilił.
Czuła się jakby miała kaca. I to takiego porządnego.
- Jasna cholera - jęknęła, otwierając oczy i natychmiast z powrotem je zamykając. Skrzywiła się w paskudnym grymasie osoby oślepionej zbyt intensywnym blaskiem słońca, ciskającego jej swoimi rażącymi promieniami prosto w twarz. - Jasna kurwa cholera.
Pod plecami czuła chropowatą, twardą powierzchnię asfaltu. A może płyt chodnikowych? Właściwie nie to było teraz najważniejsze, bo w obu przypadkach leżała na ziemi, co, bądź co bądź, zgadzało się z prawdą. Przesunęła dłonią po brudnym gruncie, odruchowo poszukując czegoś, czym mogłaby bronić się przed potencjalnym napastnikiem - broni palnej, noża, metalowego pręta, łomu, cegły, starej butelki, większego odłamka szkła, czegokolwiek.
Jedyne, na co trafiły jej palce, to więcej chropowatej powierzchni. Natasha zaklęła bezgłośnie pod nosem. Łupanie w głowie nieco zelżało, ale wciąż miała wrażenie, że mózg obija jej się o wewnętrzne ściany czaszki. Była osłabiona, nie miała pojęcia gdzie jest ani co się dzieje, a do tego oficjalnie stała się w stu procentach bezbronna. Cudownie. Po prostu cudownie.
Niepewnie zaryzykowała ponowne uniesienie powiek. Przez chwilę pozwalała oczom przyzwyczajać się do światła. Potem usiadła, wolno i ostrożnie, trzymając się za obolałą głowę. Przesunęła palcami po boku twarzy i natrafiła na krew. Delikatnie obmacała skroń. Och, świetnie. I do tego jakimś cudem zdołała się skaleczyć. Może nie poważnie, może drobna rana, nie krwawiąca już praktycznie w ogóle, nie zasługiwała na jej uwagę, ale fakt pozostawał faktem - nie miała pojęcia jakim cudem się jej nabawiła.
Jej wzrok padł na skuloną pod jedną ze ścian wąskiego, brudnego zaułka postać zastępcy. Natasha zmarszczyła brwi i wstała chwiejnie. Świat wokół zawirował, podskoczył, rozmazał się i wyostrzył, a w końcu ustabilizował w pozycji pionowej. Ból w głowie nasilił się nieco, ale tylko na parę sekund; uczucie podobne do zaciskania się i rozluźniania obolałego mięśnia nie należało do najprzyjemniejszych, ale szybko zniknęło. Kobieta przez parę chwil musiała przytrzymywać się ściany. Boże w niebiosach, jak ona nienawidziła słabości. Szczególnie swojej własnej. Nie okazywała jej, nawet kiedy zostawała sam na sam ze sobą, bo właśnie tego ją nauczono.
A już tym bardziej nie okazywała jej przy kimś.
Ucisk w okolicy kostek przypomniał jej o szpilkach. Po chwili operowania wciąż nieco nieporadnymi palcami, uwolniła nogi z niewygodnych butów i łapiąc je dwoma palcami za cienkie paseczki, na które były zapinane, zbliżyła się z pewną ostrożnością do Christophera. Asfalt kłuł ją w gołe stopy, ale obawiała się, że w obecnym stanie na obcasach nie dałaby rady przejść nawet trzech kroków.
- Powinniśmy się stąd zabrać - rzuciła, czujnym spojrzeniem mierząc wylot zaułka w którym wylądowali. Jej zmysły wracały do normy, umysł na powrót zaczynał funkcjonować szybko i płynnie, gotowy do działania pod presją czasu i niebezpieczeństwa. Mięśnie drżały lekko, wciąż odrobinę ospałe, ale przygotowane do ewentualnej walki.
Mężczyzna wydawał się być bardziej zainteresowany głaskaniem zmutowanych myszy i mruczeniem do siebie oksymoronów niż słuchaniem, co Natasha do niego mówi. Westchnęła ciężko, trącając go trzymanymi w dłoni butami w ramię.
- Nie mamy pewności że na nas nie polują - dodała, zerkając nerwowo przez ramię kiedy za jej plecami dał się słyszeć brzęk metalu. Okazało się że to jednak tylko bezpański kot zrzucił pokrywę ze starego kosza na śmieci. - Mam z tyłu głowy guza wielkości kasztana, jedyną bronią jaką dysponujemy są moje szpilki, a ty jesteś kompletnie bezużyteczny w stresujących sytuacjach. Mów gdzie mieszkasz, i błagam, skup się choć trochę bo inaczej oboje wylądujemy w kostnicy.


<Chciałam tu wstawić gifa, ale zachowam go sobie na później, darling. ;3 >

od Lydii

Prawie już spała, gdy drzwi do jej pokoju otworzyły się powoli. Lata szkoleń nauczyły ją zasypiać tylko w półsen, była czujna całą dobę. Gdy usłyszała skrzypienie i ciche “cholera”, wiedziała, że intruz nie jest doświadczony w zakradaniu się. Pamiętając wpajane jej nauki, przewróciła się tylko na drugi bok i słuchała. W pokoju było ciemno, jedyne światło wpadało przez uchylone drzwi. Po dźwięku jaki wydawała podłoga i po nieźle wkurzonym głosie, wiadome było, że to mężczyzna. Ciężkie kroki rozbrzmiewały coraz bliżej niej, gdy napastnik był wystarczająco blisko, wyskoczyła z łóżka uderzając go łokciem w twarz. Poczuła ciepłą krew plamiącą rękaw jej koszulki i odskoczyła od nieznajomego. Odskakując, sprzedała mu kopa z półobrotu i poprawiła łokciem. Nie chciała wyciągać jeszcze noży, jak na razie złodziej nie wykazał się, no, właściwie niczym się nie wykazał. Padł jak długi i szeroki na podłogę, jęcząc coś o tym, że twarz go boli. Oddalając się od potencjalnego zagrożenia, sięgnęła za siebie i włączyła, jedyne w tym pokoju, źródło światła. 
Lampa rozjaśniła mały, nieuporządkowany pokój. Wszędzie walały się spodnie, majtki i koszulki. Spod łóżka wystawały talerze z resztkami jedzenia, kubki z niewypitą herbatą. Jedynie biurko, miejsce, gdzie Lydia trzymała swoje zabawki, było idealnie czyste i uporządkowane. Pod nim leżały dwa plecaki, przyszykowane na wypadek natychmiastowej ewakuacji. Były tam zapasy i jeszcze więcej zabawek. Duża półka zawalona była wieloma książkami: fantasy, przygodowe, romanse, słowniki, Greka dla debili, 13 domowych sposobów na spranie krwi z ubrania, naukowe, Jak machać i się nie namachać. Wszystkie miały wytarte i pozaginane okładki, właścicielka zebrała już małą biblioteczkę. Na małym stoliku obok łóżka, pomiędzy talerzami walało się ich jeszcze więcej. Ściany pokoju miały głęboki odcień czerwieni, jedna oklejona była czarną tapetą w kwiaty. Z szafy obok biurka wypadały ubrania, wystawało z niej nawet kilka mieczy. Na parapecie, w okół kaktusów, leżał znudzony kot. Nie dało się go wcześniej zauważyć, ponieważ był on jednolicie czarny. Jedynym kolorowym akcentem były jego jasnozielone oczy, wpatrujące się z pogardą w leżącego na podłodze mężczyznę. Nie był to pierwszy raz, gdy widział leżącego tam mężczyznę. 
Teraz, gdy wszystko było widać, Lydii było głupio. Właśnie skopała dowódce swojej jednostki, a przy tym swojego dobrego znajomego. Jedyny człowiek, który rozumie jej miłość do broni białej, a ona musiała go skopać. Miszke odwrócił się na plecy jęcząc
- Borze szumiący, kobieto, co ty ze sobą masz? Człowiek stara się cię nie obudzić, a ty na niego z łokciem?
- Powinieneś się w końcu nauczyć, że mnie wszystko obudzi. Ciesz się, że padłeś jak kłoda na ziemię, inaczej skończyłbyś z Alfredem w piersi. 
- Nazwałaś nóż Alfred, seems legit. I wcale nie jak kłoda, skoczyłaś na mnie z zaskoczenia, to nie była moja win..
- Taaak, tłumacz się dalej, że to było z zaskoczenia DOWÓDCO JEDNOSTKI SZPIEGÓW
- Zamknij ryj. - Powiedział rozdrażniony. Za każdym razem, gdy próbuje ją obudzić dostaje wpierdol. Nie da się jej podejść, choćbyś próbował skoczyć na nią z 10 metrowego budynku, i tak to wyczuje.
- Dobra, ubieraj się, idziemy na patrol. Dobrze, że sam przyszedłem, bo jeszcze wybiłabyś mi połowę oddziału. 
Po tych słowach wyszedł z pokoju, ocierając nos z krwi i marudząc coś o kobietach i wiecznym okresie. Lydia podeszła do szafy poszukując swojego munduru. Znalazła go i westchnęła z ulgą. Ostatnim razem, gdy go gdzieś zapodziała, musiała sprzątać zatkaną ubikacje. Męską w dodatku. Wolałaby już zjeść brukselkę, niż znowu przejść przez to piekło. Ubrała czarne bojówki, koszulkę z długim rękawem i bluzę z kapturem. Znalazła kamizelkę kuloodporną i narzuciła na siebie czarną kurtkę. Wciągnęła glany na nogi i mocno zawiązała, na patrolu nie ma czasu aby wiązać buta. Każda zwłoka może oznaczać śmierć partnera z patrolu. Wzięła jeszcze swoją broń, kilka magazynków, shurikeny i noże. Plecak z prowiantem na wszelki wypadek, nigdy nie wiadomo czy wrócisz do Bazy.
______________________

Od zawsze nienawidziła wychodzić z Bazy. Nie chodzi tutaj o te wszystkie procedury, które każdy musi odbębnić. Bardziej chodziło o wygląd świata po za Bazą. Na zewnątrz nie była już odseparowana od tego chorego świata, nie mogła sięgać po swoją ulubioną książkę. Codziennie udaje jej się zapomnieć o tym, co jest po drugiej stronie muru, ale przypomina jej się wszystko gdy tylko wychodzi na Plac Patriotów. W sumie to nie wiadomo czemu się tak nazywa, kiedyś chyba rozstrzeliwano tutaj żołnierzy PW, którzy nie chcieli zdradzić swojej organizacji. Nikt już nie pamięta skąd pochodzi ta nazwa, ale wszyscy tak mówią. Plac Patriotów jest otoczony starymi budynkami, z tego co wiem są niezamieszkane. Chociaż czasami widzę cienie w oknach, są to pewnie ludzie, którym nie udało się zamieszkać w bazie. Niestety, mieszkania w Bazie są ograniczone. Może ona pomieścić tylko 10000 tysięcy żołnierzy i dwa razy tyle osób. Połowę tego zajęte jest przez lekarzy, mechaników, techników i wielu innych. Plac jest ogrodzony wysokim murem i obklejony wieloma informacjami o promieniowaniu i radioaktywności terenu po za Bazą. Z muru sporadycznie wystają stare lampy oświetlające niewielkie ilości terenu, ale lepsze to niż kompletna ciemność. Nad placem wiszą stare dźwigi budowlane, dawniej służyły do remontów w Bazie, teraz są miejscami na reklamy albo plakaty patriotyczne. 
Lydia szła w środku oddziału równym krokiem, a po placu niosło się echo ich kroków i sporadyczne pokasływanie strażników mających wartę. Wartownicy przy Głównej Bramie sprawdzali przepustkę Miszke. Wydawało się, że powinni wypuścić patrol swoich żołnierzy bez gadania, prawda? Gdzie tam, procedury to procedury. Kiedyś zamachowcy z PW skorzystali z braku warty przy bramie i wdarli się przebrani za patrol DRK. Szybko to odkryto, ale i tak nie obeszło się bez krwawej masakry. 
Po podaniu swojej przepustki i skanowaniu siatkówki w celu sprawdzenia, czy są w rejestrze, mogli przejść przez bramę. Wyszli na ulice miasta, zniszczonego przez wojny i bombardowania. Musieli przejść kilometr na wschód, aby wyjść na tereny, które patrolowali. Patrole polegały na sprawdzaniu ulic i budynków, musieli mieć pewność, że nikt z wrogich organizacji w nich się nie kryje. Po dotarciu do wschodnich części miasta, mogli się już rozdzielić i patrolować dwójkami. W ten sposób byli bardziej wystawieni na zagrożenie, ale oszczędzali czas. Czasami nawet życie swoich towarzyszy, nikt nie wie, czy Zamachowcy nie rzucą zza rogu granatem. Miszke dał rozkaz spoczynku, sam za to poszedł sprawdzić następne skrzyżowanie i budynki obok. Gdy upewnił się, że wszystkie budynki i ulice obok nich są czyste wrócił
- Dobra, dobierzcie się dwójkami. Lydia i Marcel, dzisiaj idziecie sprawdzić Wschodnie Dzielnice. Tess i Noah, do was należy Północ. Hayden i Luke, Zachód. Ja i Sue bierzemy południe. 
- Kto by wpadł, że weźmie ze sobą Sue. Jakie to niespodziewane. 
Przetoczyło się szeptem przez patrol. Lydia kwikła lekko pod nosem, wiadome było, że Sue i Miszke ze sobą kręcą. Dziwne, bo przełożony nie powinien patrzeć na żołnierzy ze swojego patrolu inaczej, niż jak na kompana w bitwie. Miszke udał, że niczego nie usłyszał i kazał wszystkim ruszać bo noc jeszcze młoda, a Zamachowcy nie będą czekać aż skopiemy im dupę. I tutaj, pomyślała Lydia, mogę się z tobą zgodzić. Zabrała swoje rzeczy i razem z Marcelem ruszyła na Wschodnie Dzielnice. Trafiły jej się dzielnice, które upodobali sobie Zmutowani. To ludzie, którzy bez odpowiednich szczepień wyszli poza teren Bazy i byli wystawieni na działanie promieniowania. Komórki ich ciała zaczęły rosnąć i tworzyć deformacje, przez co ich wygląd daleko odbiega od normy. Czasami jest tak, że mutacja wpłynęła tylko na ich wygląd, ale znane są przypadki, gdy Zmutowani atakowali strażników. 
Ledwo przeszli dziesięć metrów, padły strzały. W jednym momencie zadziałał instynkt, schowali się za róg budynku. Strzały dochodziły z miejsca, gdzie rozdzieliły się patrole. Ostatni zawsze zostają Sue i Miszke. Lydia, niewiele myśląc, razem z Marcelem wychyliła się zza budynku i rozejrzała. Spojrzała w górę i zobaczyła dwóch strzelców w oknach. 
- Marcel, dwóch strzelców w oknach. Biorę tego wyżej, twój jest po lewo na drugim piętrze. Gotowy? Do trzech. 
- Raz. - Odbezpieczyli broń i wychylając się ostrożnie zza budynku wycelowali. 
- Dwa. - Upewnili się, że są niewidoczni.
- TRZY.
Dwa idealnie wymierzone strzały, trafiły prosto między oczy. Wzięli strzelców z zaskoczenia, ukryci za rogiem budynku byli niezauważeni. Lydie zastanawiało dlaczego strzały ucichły? Nie było strzałów od żadnego z patroli, jedynie Zamachowców. Obawiając się najgorszego, przyciskając się do boku budynku podążali w stronę placu, z którego się rozdzielili. Stojąc na rogu budynku, wychyliła się lekko i jedyne co zobaczyła, to martwego Noah leżącego na środku skrzyżowania. Dostał prosto w serce, ale ktoś dla pewności podciął mu gardło. Krew spływała po jego szyi tworząc małą ciemnoczerwoną kałużę wokół głowy. 
Spojrzała do tyłu na Marcela i migami dała mu znać, że idzie rozeznać się w terenie na lewo, a on ma iść na prawo. Przemykając przez ulice bezszelestnie, chowała się za gruzami i starymi śmietnikami. Nagle została wciągnięta pomiędzy ściany dwóch budynków. Złapała za ramie oplatające ją w pasie i miała zamiar je wykręcić by się uwolnić, gdy przy uchu usłyszała
- Jezu, Lydia przestań. To ja, Miszke. NIE SZARP SIĘ BO CIĘ ZAUWAŻĄ, K*RWA. 
- Przecież zdjęliśmy z Marcelem tych dwóc…
Przerwały jej pojedyncze strzały. Z prawej strony, tam gdzie poszedł Marcel. 
- Lydia, Marcel poszedł tam, gdzie myśle? 
Pokiwała głową i zastanawiała się, gdzie mogą się ukrywać inni strzelcy. Miała wprawne oko, ale nie mogła wyłapać nikogo. Pewnie dwóch zabitych strzelców nauczyło ich chować się głębiej budynku. Jeśli tak jest, nie mają szans na wykurzenie ich stamtąd. Albo to oni czekają, aż my wyjdziemy, pomyślała. 
- Miszke, co się w ogóle stało?
- Rozdzieliliśmy się, patrole poszły na swoje Dzielnice i wtedy zauważyłem kogoś w oknie. Kazałem reszcie biec, wciągnąłem za sobą Sue, ale padły wtedy strzały. Dostała w nogę, Noah w serce. Nie wiadomo skąd wybiegł Zamachowiec i podciął mu gardło. Zawsze się zastanawiam, na cholerę podcinać gardło komuś, kto już nie żyje? Anyway, reszta pobiegła dalej, strzały ich nie dosięgnęły. Przez radio kazałem im wracać do Bazy i zawiadomić jednostki o Zamachowcach. Więc..
- Więc teraz czekamy. JEŚLI uda im się dobiec, JEŚLI uda nam się utrzymać i doczekać jednostek. Więc ja nie mam zamiaru siedzieć na dupie i czekać, bo jeśli dobiegną to się uda. Sue jest ranna i trzeba ją jak najszybciej dostarczyć do Bazy inaczej zlecą się Zmiechy i Zmutowani. I tak przyciąga ich zapach krwi Noah. 
W miejscu gdzie wcześniej leżało ciało Noah, stał teraz Zmiech. Była to mutacja lwa, krokodyla i węża boa. W rezultacie wyszło stworzenie wielkości prawie dwóch metrów, z ogonem węża, lwim ciałem i grzywą, ale pysk był krokodyla. Stwór był brzydki i przerażający, w głodny. Złapał wiotkie ciało Noah, podrzucił i zgniótł w paszczy jak ogromna śmieciarka. Złapała za broń i wycelowała prosto w Zmiecha, który zajęty był zjadaniem jej kolegi z oddziału. Lydia kątem oka zobaczyła obok siebie Miszke, który również celował w stworzenie
- Wiedziałam, że powinniśmy od razu iść, a nie gadać. Przecież tego nie da się zabić. To Zmiech legenda, Ludojad. Wiesz ilu już próbowało to ubić?! 
- Wiem. Myślisz, że kto nazwał go Ludojadem? Po raz pierwszy zasmakował w ludziach, gdy byłem jeszcze wypierdkiem, miałem jakieś 23 lata. Zjadł połowę oddziału, w którym byłem, łącznie z moim dowódcą. Widzisz ślady poparzenia i blizny po pociskach? To moje dzieło, właśnie dlatego zostałem Dowódcą. W zamian za poświęcenie i odwagę, czy jakoś tak. Tak na prawdę, przeżyłem dzięki sprytowi. G*wno, nie było w tym żadnej odwagi, zwyczajnie się bałem. 
- Jak każdy, kto zobaczy to cholerstwo. Nie możesz być odważny, jeśli się chociaż trochę nie boisz. Tylko głupcy się nie boją.
Miszke nie zdążył odpowiedzieć, Zmiech wyczuwając świeżą krew ruszył prosto na nich. Zaczęli strzelać. Stwór zatrzymał się i uciekł za wielki głaz. Nie przeczuwał, że obiad będzie się bronił. 
- Lydia, jeśli on tam zostanie nie będziemy mieli czystego strzału. Tylko tak można go zabić, ktoś musi go stamtąd wykurzyć. Wyjdę na środek placu, rozumiesz? Będziesz miała tylko kilka sekund aby w niego strzelić. Poradzisz sobie? Pf, z resztą, kogo ja pytam. 
- Mam nadzieję, że szybko biegasz, Miszke. 
Uśmiechnęła się do niego, a w tym samym czasie padł strzał i upadła do tyłu. Spojrzała na swoją nogę, rana po pocisku dopiero zaczynała krwawić. Bolało jak ch*lera, ale czego można się spodziewać po pocisku w nodze? 
- LYDIA! Nic ci nie jest?!
Miszke klęczał obok niej rwąc materiał swojej kurtki, aby zrobić opaskę uciskową. Zmiech wybrał ten moment na atak, ale nie tylko on. Przybiegł oddział z Bazy i strzelając do stworzenia, próbował się do nich przedostać. Miszke skoczył na nogi łapiąc broń i pobiegł do oddziału. Lydia złapała kawałek materiału i zawiązała go na udzie. Nim oddział dotarł do ich schronienia z dachu budynku obok nich zjechało kilku Zamachowców. Miszke, zajęty strzelaniem do Zmiecha, stał daleko po za szczeliną pomiędzy budynkami. Próbowała doczołgać się z bronią do Sue, która zemdlała i leżała bezbronna kawałek dalej. Jeden z Zamachowców złapał ją za nogę i odciągał od ciała koleżanki. Kopała, gryzła i rzucała w napastników kamieniami. Trafiła w największego, miał na twarzy czarną chustę. Widziała tylko jego ciemne oczy, w których widoczny był gniew. Jedyne co widziała, za nim potężny cios w głowę zamazał jej pole widzenia, to jak Miszke z mieczem w ręce skacze z postumentu i przebija Ludojadowi tułów. 


Ciąg dalszy nastąpi

środa, 27 stycznia 2016

od Christophera - CD Natashy

Lepka krew mozolnie wypływająca z wijących się ciał, spływała czule po ubraniu oraz jeszcze ciepłej skórze, by na koniec wymienić miękki pocałunek z betonową podłogą. Czuć było odległy zapach gryzącego dymy, niczym przy paleniu plastikowych śmieci, a powietrze zdawało się dosłownie drgać, doszczętnie wypełnione natrętnym dźwiękiem alarmów i ludzkimi krzykami.
W jednej chwili idealny porządek panujący przez ostatnie dni, zamienił się w okropny koszmar z którego nie sposób się obudzić.
Dwaj zamaskowani mężczyźni, powoli weszli do pomieszczenia trzymając kurczowo zastępce szefa OSWE na celowniku.
Takie sytuacje zupełnie Christophera przerastały. Właściwie to całe życie Cunninghama przerastało go co najmniej o dwie głowy, ale proszę, nie wchodźmy w szczegóły. Istotny jest jedynie fakt, że gdy mężczyzna ujrzał wymierzone weź pistolety, włosy zjeżyły mu się gwałtownie na karku.
- Ręce do góry i bez żadnych gwałtownych ruchów.- wrzasnął ostro jeden z napastników.
Christopher spojrzał ze zdziwioną miną na nieprzytomną kobietę, którą wcześniej udało mu się złapać. Doktor L... Lewiatan? Lewar? Lew? Nie mógł sobie za nic przypomnieć jej nazwiska.


Resztki tandetnej świadomości mężczyzny, niczym zakupionej na chińskim bazarku, zaczęły energicznie rozpracowywać sytuację, aż doszły do następujących wniosków:
Po pierwsze zamaskowani napastnicy muszą wiedzieć kim jest, gdyż inaczej strzeliliby nie owijając niczego w bawełnę.
Po drugie znajduje się w cholernie złej sytuacji.
A po trzecie i ostatnie, należy coś szybko zrobić, bo zaraz wyczerpią się zapasy racjonalnego myślenia.
- Głuchy jesteś czy jak? Kurwa patrz na mnie kiedy mówię.
Nagle myśli Christophera zaczęły się gwałtownie wić i wyrywać z jego objęć, po czym niczym niewidzialna mgiełka okryły głowę jednego z mężczyzn. Cunningham uniósł wzrok i uśmiechną się niewyraźnie. 
- Opowiedzieć wam dowcip? Picie kawy z cytryną zalecane jest... 
- Kurwa o czym ty pieprzysz?! Ręce do góry, albo...
- Albo co?- Christopher omiótł napastnika mętnym wzrokiem.- Zabijesz mnie?- zachichotał.- Prześmieszne. O patrz klaun po was jedzie i strzela z ukrycia!- w momencie gdy Cunningham skończył mówić, jeden z mężczyzn uniósł broń i nacisną spust. Kula przebiła na wylot mózg jego kolegi.
Christopher uśmiechną się. Nie potrafił ukryć satysfakcji z umieszczenia w pamięci napastnika fałszywego wspomnienia.
- Są jakieś nagrody specjalne?
Mężczyzna, który strzelił, ukląkł przy martwym towarzyszu i uderzył go pięścią.
- Jak mogłeś jej to zrobić?! Ona ci ufała! Wszyscy ci ufali! Podły zdrajca! Skurwiel...!
Ginąca resztka racjonalnego myślenia kazała Christopherowi wynosić się stąd nim zamanipulowany człowiek zorientuje się co jest grane, 
Cunningham wziął więc rudowłosą kobietę na ręce i uderzając jej głową o framugę, wybiegł z pomieszczenia, pozostawiając wyjącego z bólu mężczyznę w obecności świeżych trupów.
________

Prawda jest taka, że już po dziesięciu minutach poza bazą, Christopher kompletnie stracił orientacje w terenie. Każda ciemna, zapyziała uliczka wyglądała tak samo; każde rozwidlenie dróg, każdy choćby i najmniejszy zakręt. Jakby tego było mało, zupełnie zapomniał dokąd właściwie idzie, co stało się w OSWE oraz kim jest kobieta, którą niesie. Wdać resztki racjonalnego myślenia zabrały ze sobą więcej niż powinny. Właściwie to nawet lepiej. Jeden wie, jakie okropieństwa z umysłem Pani Doktor, zrobiłby Christopher. W końcu uczestniczyła w śmierci tylu członków Oddziału.
Niespodziewanie mężczyzna stanął lekko osłupiały, po czym najdelikatniej jak potrafił, czyli potykając się o stary karton, położył rudowłosą na brudnej ziemi.
Sam zaś kucną koło małej norki zmutowanych białych myszek. Głaszcząc je po ufnych piszczkach zaszczepiał to dziwniejsze idee.
- Głusi słuchają. Niemowy opowiadają. Ślepi obserwują. Martwi żyją.- Christopher uśmiechną się mętnie.- Żywi nie istnieją...

<Wybacz tą framugę, brudną podłogę i Lewiatana. ;-; >

You are victim of your own mind.

A E R O D Y N A M I C A L L Y   B U M B L E B E E
 S H O U L D N' T   B E   A B L E   TO   F L Y,
B U T
B U M B L E B E E   D O E S N' T   K N O W   IT,
S O
I T   G O E S   O N   F L Y I N G   A N Y W A Y.


Imię: Madison 
Nazwisko: Reed
Pseudonim: Jakkolwiek to brzmi i wygląda, przezwisko Madison jest ptakiem, a mianowicie - Szpak. To naprawdę piękne zwierzę... ale dlaczego akurat służy jako ksywka dla tej konkretnej kobiety? Nikt nie wie, nawet sama Madison.
Wiek: 32l.
Płeć: Kobieta 
Data urodzenia: 18 listopada 2101 r.
Rodzina:
  • Rodzicielce Madison imieniem Rose można przypisać wiele pozytywnych cech. Grzeczna, kulturalna, punktualna i obowiązkowa. Zawsze skora do pomocy, czasami nadopiekuńcza, lojalna niczym słodki psiak miła pani. Przekazała wiele wartości moralnych swojej kochanej córce. Wiele możnaby się od Rose nauczyć, jej wiedza - przynajmniej według Madison - nie posiadała limitu. Szkoda tylko, że Rose Reed nie żyje.
  • Czym na tę rzekę pochwał odpowie ojciec? Trudno powiedzieć, jeśli się nigdy go na oczy nie widziało. Madison wie niewiele i, szczerze powiedziawszy, czuje z tego powodu wielką ulgę. Czasami wiedza może przytłoczyć. Wracając do tematu płodziciela - według wyjaśnień Rose ma on na imię Jason, a lat około 60. Nazwisko nieznane, ale z całą pewnością nie brzmi ono jak "Reed".
  • Blanka to imię, które Madison zawsze darzyła ogromnym sentymentem. Nie dano jej jednak ani bierzmowania, ani siostry do nazwania, a próba wmówienia innym, że tak brzmi nowe przezwisko kobiety, także nic nie dało. Dlatego by zaspokoić swój głód, Madison sprawiła sobie wiernego przyjaciela płci męskiej o żeńskim imieniu. Blanka jest rudy, dosyć smukły i zwinny, choć leniwy. Na dodatek miewa wahania nastrojów. Zacny z niego kot! 
  • Elizabeth Reed-Joyce i Andrew Joyce; Elizabeth to siostra Rose i matka chrzestna Madison, ma 53 lata. Andrew, jej wierny mąż w wieku 50 lat (bo ciotka ukochała sobie posiadanie młodszego partnera), wspomaga finansowo Madison, gdy kobieta potrzebuje pieniędzy.
Związek:
Przynależność: DRK
Stanowisko: Technik 
Numer identyfikacyjny: 21811101 [gratuluję, jeśli ktoś się domyśli, skąd taki nr]
Praca: Jako że rzadko wykonuje swe obowiązki względem DRK, a umyka ten fakt przed czujnym okiem dowódców, Madison posiada wiele wolnego czasu. Podjęła się więc pracy dziennikarki. Nie ogranicza się do zbierania informacji na terenie DRK, jako sprytne stworzenie często, być może nawet nazbyt często, udaje jej się dostać do OSWE. Czy to nie przydatna praca? 
Specjalna umiejętność: Czy brak wyjątkowości równa się ze słabością? Więc jeśli szkodliwe działanie promieniowania ominęło tę wciąż młodą kobietę, to jest ona słabsza niż inni? 
Charakter: Zarówno rozdziały życia Madison, jak i jej osobowość, można podzielić na dwa etapy: przed rozwodem i po.
Odejście męża zdecydowanie mocno ją zmieniło. Stała się osobą nieufną, bardziej zdystansowaną niż dotychczas. Zerwała bliski kontakt z większością swoich starych przyjaciół, ponieważ boleśnie przypominali jej o rozwodzie. Spotyka się z nimi, owszem, lecz podczas tych spotkań nie wygląda jakby sprawiały jej przyjemność. Właściwie twarz Madison ostatnimi czasy nie wyraża żadnych emocji. Tak jakby kobiecie wyprano mózg i pozbawiono ją człowieczeństwa. Reed bardzo często po prostu wyłącza się, nawet w połowie zdania, i przestaje kontaktować, rozmawiać, może patrzeć ci prosto w oczu, ale myślami znajdować się w innym miejscu. Taka już jej cecha charakterystyczna, wizytówka wspaniałej, dziecięcej wyobraźni. Madison ma takową naprawdę mocno rozwiniętą. Potrafi wymyśleć doskonałe historie; kłamstwa wypływające z jej ust są bezbłędne, a mimika twarzy idealnie dopasowana. Kobieta zdaje się wierzyć we własne fałszywe słowa, co sprawia, że staje się jeszcze lepszą aktorką. Na dodatek rzadko pozwala swojemu sumieniu dojść do głosu, jest bezwzględna, szczera do bólu. Dzięki tej ignorancji świetnie radzi sobie jako dziennikarka i nieoficjalny szpieg DRK.
Wracając do wyobraźni Madison - kobieta często utożsamia sobie niektóre rzeczy, cyfry lub osoby z różnymi charakterami wybranymi przez siebie, np. samochody marki BMW uważa za rozważne i spokojne, lecz gotowe do agresywnego działania w każdej chwili.
Madison to osoba kreatywna, bardzo inteligenta, ale dosyć skromna, toteż swoich udanych prac (czy to pisarskich, malarskich czy też fotograficznych) nie udostępnia zbyt często. Nawet pod namową bliskich jej osób.
Zainteresowania: Fotografia, szczególnie istot żywych, choć martwą naturą też nie pogardzi; rysunek - grafika komputerowa, tradycyjny tylko za pomocą ołówka lub długopisu; pisarstwo - oprócz pracy dziennikarki, zajmuje się również tworzeniem własnej powieści pod tytułem: "Batalia";
Historia: Urodziła się w Ipswich, w Anglii i żyła tam razem z matką Rose spokojnie przez 15 lat. Niedługo po swoich 15 urodzinach Madison dowiedziała się o poważnej chorobie matki - raku płuc zdiagnozowanym zbyt późno, by leczenie się udało. Rose, zgodnie z rokowaniami, powinna była przeżyć pięć miesięcy; żyła prawie rok. Po śmierci swojego jedynego rodzica 16-letnia już Madison została wysłana do ciotki i wuja do Francji. Tam spędziła kolejne 5 lat swojego życia i wszystko było doskonale. Tutaj następuje przeszkoda w postaci dziury. Życiorys Madison nie jest do końca pełny, nikt nie wie, co działo się z nią od 2122 roku do 2130. Osiem lat niczego.
Wróciła na scenę we wrześniu 2130 roku razem z mężem (z którym podobno żyła już od dwóch lat), niestety niedługo potem rozwiedli się. Madison dostała górę pieniędzy od Josha, złego męża (od którego kiedyś w prezencie dostała również węża i to przerażenie przez prezentami pozostało). Postanowiła sobie, że za żadne skarby świata nie użyje tych pieniędzy i kart kredytowych, na których się one znajdują.
Póki co, to cała historia Madison.
Aparycja: Madison wygląda młodo, wiek 32 lat wciąż oszczędza jej zmarszczek i przebarwień na skórze, które w rodzinie kobiety występowały dosyć często u ludzi starszych.
Reed mierzy około 1,73 metra, przy wadze 62 kilo, nie jest więc doskonała i chudziutka, ma jakąś wadę. Na dodatek narzeka na swoje zbyt małe piersi. Większość mężczyzn, z którymi sypiała - w tym jej ex-mąż, który zostawił Madison właśnie dla większych piersi - twierdzili, iż jest idealna. A to kłamcy, co nie?
Madison ma bardzo szerokie usta skrywające za sobą doskonale białe, równe zęby. 
Oczy Szpaka mają kolor ciemnegobrązu i doskonale pasują do złoto-kasztanowych falistych włosów. 
Niegdyś Madison ubierała się schludnie, elegancko, rzadko zakładała dżinsy, bo chciała pokazywać swoje raczej zgrabne nogi. Od rozwodu nie da się jej wyciągnąć z domu w sukience lub eleganckiej spódnicy. Ubiera się tak, jak jej wygodnie i dobrze z samą sobą.
Cel: Przetrwać?
Orientacja: Heteroseksualna i bardzo otwarta na różne eksperymenty łóżkowe (tylko z płcią przeciwną, TYLKO).
Steruje: universum 
Ciekawostki: 
  • Jest alkoholiczką i większość ludzi z jej otoczenia nie ma co do tego wątpliwości. W nałóg wpadła po utracie matki kilka lat przed 2133.
  • Ma raka. Konkretnie - raka płuc we wczesnym stadium rozwoju. Reed nie wie o swojej chorobie.
  • Jest katoliczką, choć niekiedy wątpi w istnienie Stwórcy.
  • Ma pewną fobię. Mówimy tutaj o czymś śmiesznym i prawdopodobnie dla niektórych nieco dziwnym, ale to wszystko stanie się jasne po przeczytaniu historii Madison. Przejdźmy do rzeczy - Reed boi się otwierania prezentów.
  • Mieszka w zaniedbanej, opuszczonej kamienicy razem ze swoją 34-letnią przyjaciółką Becky. 
  • Sama nie uprawia żadnego sportu oprócz pływania i siatkówki, ale nie potrafiłaby przeżyć nawet jednego tygodnia bez obejrzenia jakiegokolwiek meczu lub innych rozgrywek sportowych na żywo.
  • Buźka postaci należy do Julie Roberts, myśl tytułowa nieznanego autorstwa, drugi cytat o mięciusich trzmielach made by Mary Kay Ash. 
  • Jej usta bardzo często są uchylone, nawet jeśli nie oddycha w danym momencie przez usta. Jest to swego rodzaju tik, przyzwyczajenie. Ludzie twierdzą, że stale rozchylone usta pomagają ukryć Madison nagłe oderwanie się od rzeczywistości i od rozmówcy.
Inne zdjęcia: X


wtorek, 26 stycznia 2016

od Rity

Iście nieprzyjemny alarm budzika obudził jasnowłosą. Nigdy jej się nic sensownego nie śniło, a ten dzień nie był wyjątkiem. Sięgnęła ręką do stoliczka nocnego, aby uciszyć irytujące urządzenie, ale przypomniała sobie, że poprzedniego wieczoru przestawiła zegar na biurko, gdyż zawsze po wyłączeniu alarmu kontynuowała sen. Wściekła na samą siebie za tę idiotyczną decyzję usiadła na łóżku. Ziewnęła przeciągle i przeczesała ręką włosy. Po chwili bezczynnego siedzenie na materacu w stanie półsnu zsunęła się na podłogę. Poczłapała ciężko do wrzeszczącego na biurku budzika i wyłączyła go mocnym uderzeniem. Nie był głośno nastawiony. Nie musiał być. Rita obróciła się wokół własnej osi i rozejrzała po pokoju. Przez chwilę zapomniała, co takiego miała zrobić. Nagłe olśnienie i kobieta skierowała się do łazienki. Wszystkie czynności wykonywała powoli i niezdarnie. Poł godziny później, odświeżona, rozbudzona i gotowa na kolejny nudny dzień wyszła z toalety. Ubrała się i już miała przejść do kuchni, gdy nagle dostała napadu pedantyzmu i pościeliła łóżko. Zadowolona ze swojej produktywności spojrzała na znienawidzony budzik nadal czający się na zawalonym papierami biurku. 7:48. Miała dwanaście minut na zjedzenie śniadania i pokonanie 15 kilometrów do „Pszczółki”. Uznała jednak, że ten dzień zapowiada się na równie nudny co zwykle, więc lepiej będzie wzbogacić go o spóźnienie do pracy. Spokojnie zjadła tosty z żółtym (tylko z nazwy) serem i popiła kubkiem herbaty. Ogarnęła nieco bałagan w kuchni, gdyż nadal czuła skutki „ataku”. Spóźniona już 8 minut wyszła z mieszkania i zbiegła w dół klatki schodowej. Aktualnie nie było ją stać na żaden pojazd, więc zawołała przejeżdżającą taksówkę. W środku jak zwykle śmierdziało zepsutym jedzeniem i rzygami zamaskowanymi cytrusowym odświeżaczem samochodowym. Kierowca również nie pachniał najpiękniej. Ale kto po spędzeniu siedmiu godzin w takim smrodzie, gdy nie przejmuje się higieną będzie pachnieć fiołkami. Dotarła na miejsce dwadzieścia minut po ósmej. Zapłaciła taksówkarzowi, po czym wreszcie odetchnęła mniej śmierdzącym powietrzem miasta. Poczłapała do pełnego już o tej porze budynku OSWE. Nikt nie zwrócił uwagi na spóźnionego Tropiciela. Rita niespiesznie poszła do swojego gabinetu, gdzie czekał już na nią nowy asystent jej przełożonego. Jack Russel był młodym, wysokim i niebrzydkim brunetem, który bardzo cenił swoja pracę i niecierpliwie czekał na awans. Gdy dostrzegł wchodzącą kobietę wstał z krzesła natychmiast kończąc rozmowę z Gwen Michaels, sekretarką jej współpracownika, którego nie dostrzegła w pomieszczeniu. Russel podszedł do niej trzymając w rękach jakieś papiery. Rita zignorowała go i podeszła do swojego biurka. Zdjęła płaszcz, który zawiesiła na stojącym obok wieszaku, siadła ciężko na obrotowym fotelu i wzięła do ręki pierwsze lepsze akta udając zajętą czytaniem ich. Jack podszedł do niej i otworzył usta zapewne z zamiarem przekazania jej wiadomości od pana Robertsona.
- Witam pani Stark – zaczął – chciałem zauważyć, że spóźniła się pani 22 minuty. Pan Robertson nie toleruje spóźnień – zrobił przerwę w oczekiwaniu na jej reakcję, która oczywiście nie nastąpiła (Russel był zbyt nudną personą) – Mam tu dla pani dane dotyczące nowego podejrzanego o współpracę z DRK.
Rita nadal ignorowała mężczyznę. Russel rzadko kiedy widywał się z blondwłosą, a jeszcze rzadziej z nią rozmawiał. Nie znał więc jeszcze jej skłonności do olewania ludzi. Cierpliwie czekał z wyciągniętymi w kierunku Tropicielki papierami.
- Połóż je na jej biurku – wtrąciła się Michaels.
Jack posłusznie położył papiery na stosie innych akt i danych, po czym skierował się do wyjścia. Po drodze zatrzymał się przy stanowisku sekretarki.
- Ona tak zawsze? – spytał półgłosem.
- Tak – odpowiedziała Gwen – Jest trochę dziwna. Nie przejmuj się tym.
Gdy oboje wymienili między sobą uśmiechy Rita już wiedziała, że kroi się romans. Oczywiście nie zamierzała tego od razu rozpowiadać. Zachowała sobie tę informację dla siebie. Wiedziała jak może ją później wykorzystać. Drzwi zamknęły się za brunetem. Rita odrzuciła służące jej za przykrywkę papiery i sięgnęła po świeżo przyniesione przez Russela. Podejrzanym był James Chook, były członek OSWE. Jasnowłosa przyjrzała się zdjęciu mężczyzny i przejrzała szybko jego historię. 
- Nuda – jęknęła do siebie.
Odrzuciła Jamesa Chooka na biurko, zakręciła się na fotelu i zdjęła buty razem ze skarpetkami. Była wściekła, gdyż dzień zapowiadał się niesłychanie nudny. Z nadzieją na coś ciekawego przejrzała jeszcze raz dane wszystkich podejrzanych leżące na jej biurku. Bez skutecznie. 
- Pani Stark – przerwała jej sekretarka – jest pani proszona do biura pana Robertsona.
Była to jedyna ciekawa rzecz która jej się tego dnia przytrafiła więc postanowiła skorzystać z zaproszenia. Wstała i (nadal bez butów) wyszła na korytarz. Pokój, w którym jej przełożony aktualnie urzędował znajdował się cztery piętra wyżej, skręciła więc w lewo. W kierunku windy. Rita żwawo weszła do gabinetu Robertsona. 
- Stark! – mężczyzna spojrzał na nią znad okularów – Musimy pogadać o twoim spóźnieniu.
W kącie siedział Russel i z nieukrywaną satysfakcją czekał, aż jasnowłosa otrzyma naganę od szefa. 
„Jak w przedszkolu” pomyślała z zażenowaniem. Usiadła na krześle stojącym przed biurkiem Robertsona.
- Słucham, panie Robertson.
Siwiejący już mężczyzna otworzył usta z zamiarem ustnego ukarania podwładnej, gdy otworzyły się drzwi. Stanęła w nich większości znana, zagubiona osoba Zastępcy Dowódcy.
Rita uznała, ze wreszcie robi się ciekawie.

<Christopher?>

W końcu się poddajesz, nie walczysz, nie krzyczysz, nie płaczesz. Zgadzasz się na wszystko, umarłeś... przyznaj. Ażeby wytrwać pomaga ci tylko ból INNYCH

P I E K Ł O   J E S T   P U S T E,
W S Z Y S T K I E   P O T W O R Y   S Ą   N A   Z I E M I.
A   J A   J E S T E M   J E D N Y M   Z   N I C H.


Imię: Michael 'Mike' rzadko komukolwiek pozwala do siebie mówić Miky (Miki) lub Mikey (Majki)
Nazwisko: Croop
Pseudonim: Phantom wzięło się oto od jego dość niezwykłej umiejętności, w skrócie Tom częściej Ant
Wiek: 26 lat
Płeć: Mężczyzna
Data urodzenia: 23 luty
Rodzina: Co tu dużo mówić? Nie wie co się z nimi dzieje. 
  • Matka- Caty 
  • Ojciec- Stan 
  • Wujek- zabawne, spędził z nim większość swojego dzieciństwa ale nigdy nie wiedział jak ma na imię. Niech będzie Anonim.
Związek: Kiedyś miał jedną taką, ale chyba z tego wyrósł.
Przynależność: Nieśmiertelni
Stanowisko: Dowódca oddziału nr. 950 
Numer identyfikacyjny: 066623914
Praca: Mechanik, handlarz i szabrownik, łupieżca i najemnik. Cóż chwyta się wszystkiego co może... od niedawna ma na oku coś nowego. A mianowicie walki w klubach. Żyć nie umierać... no właśnie.
Specjalna umiejętność: Pod wpływem alkoholu założył się z towarzyszami od kieliszka i przyjął zbyt dużą dawkę promieniowania. Gdyby nie alkohol byłby trupem lub czymś takim. Jednak tego napromieniowania są skutki uboczne, mianowicie potrafi przenikać przez obiekty i ściany. Minusy są dwa, po pierwsze nie do końca nad tym panuje i czasem nawet jak nie chce to mu się przeniknie. Po drugie, utrzymywanie tej umiejętności aktywnej z czasem strasznie miesza mu w bani. Im dłużej jest phantomem tym mocniejsze dostaje schizy np. widzi różne dziwne rzeczy, słyszy szepty a jak uśnie to ma potworne koszmary senne przez kilka dni. Im częściej jej używa tym większego pecha na siebie ściąga, po kilku użyciach dopada go potworny ból klatki piersiowej i ma duży problem ze złapaniem oddechu. Co najgorsze, wie jak tego użyć ale nie zawsze mu się to udaje. Dlatego używa tej umiejętności tylko w ostateczności.
Charakter: Ant jest "zły", czepiający się szczegółów i kpiarski. Od mężczyzn wymagający, a co do kobiet... różnie. Na jego szacunek trzeba sobie ciężko zapracować, nie obdarza przyjaźnią od tak. W sumie prawie w ogóle nią nie obdarza nikogo. Nauczył się żyć na tym świecie i nie daje sobą gardzić czy pomiatać. Woli zostań na polu bitwy i zginąć niż uciec. Nie ze względu na przywiązanie, honor tylko dla zabawy i zabicia czasu. Potrafi poradzić sobie w najgorszej sytuacji. Źle znosi, niesubordynację i słuchanie się czyiś rozkazów ale z przyjemnością sam je wydaje. Ciężko jest mu się dostosować, nie lubi na kimś polegać. Często woli grabić i zabijać sam, nie dla tego bo ciężko mu się pracuje z kimś (choć tak też się zdarza) ale dla czystej zabawy. Zawsze dąży do wyznaczonego celu. Jest niezwykle wytrzymały i broni się jak stary cap. Uparty i nie lubiący zmian, cieszy się jak nad kimś góruje czy w momencie gdy postawi na swoim lub w sytuacji kiedy ma rację. uwielbia wysokie miejsca, choć przecież nie są one bezpieczne. Jest człowiekiem typu ,, moje życie to moja sprawa i ch*j ci do tego ". Niesamowicie nie cierpi jak się ktoś miesza do jego interesów i ogólnie wścibskich osób, a jednocześnie sam taki jest. Potrafi zamęczyć pytaniami i wszędzie się wmieszać, podsłuchiwać lub samodzielnie a właściwie ręcznie zdobyć informacje. Często mówi językiem dla siebie zrozumiałym przez co potem innym musi tłumaczyć swoje skróty myślowe. Na szczęście osoby dużo przebywające w jego otoczeniu łapią poszczególne słówka. Ciężko go spławić, zniechęcić czy zrazić. Ma alergię, uczulenie i co tam jeszcze się znajdzie na nadopiekuńczość, troskliwość, zakazy, nakazy. Nieswojo się czuje kiedy jest postawiony w sytuacji, że ktoś mu współczuje, chce być dla niego czuły, wrażliwy, przywiązany czy dobroduszny. Wszędzie doszukuje się drugiego dna i podstępów, pułapek lub zasadzek. Jest z niego dość wredna istota, lubi dogryzać, przekomarzać się a częściej dać komuś w zęby. Ma trochę a nawet bardzo nie smaczne i wypaczone poczucie humoru. Śmieje się z rzeczy obrzydliwych i tragicznych... eh dużo by wymieniać. potrafi dogryźć ale nie tylko zębami. Często warczy, fuka, wydziera się i wyklina to co go denerwuje... czyli w sumie wszystko co żywe lub nieżywe, rusza się czy też nie. Preferuje też technikę najpierw strzela/obija/morduje potem pyta. Fakt jest to mało opłacalne ale taki już jest. Rzadko pomyśli zanim coś zrobi,woli iść na pałę i torować sobie drogę. Porażka nie wchodzi w grę. Ale... na pewną śmierć prędzej pójdzie sam niż kogoś wyśle. Nie chce powtórki z rozrywki. U niego rzadko można spotkać skruchę, uległość czy o zgrozo troskę. Pomimo tego że i owszem jest zamknięty w sobie to jest parę rzeczy które rozwiążą mu język. Do takich rzeczy zalicza się alkohol, i różnego rodzaju używki. Nie jest wybredny to typowy najemnik kto da więcej ten go ma. Proste i logiczne. Mike nie ma sumienie gdyż utrzymuje, że już dawno temu się od niego wyprowadziło i dlatego ma teraz życie jak w raju. Ogólnie nie lubi ludzi, są denerwujący ale czasem się do czegoś przydadzą. Często ma głupie i szalone pomysły. Jest odważy... a może głupi? Psychol cieszy się z bólu i cierpienia innych i swojego również. Rzeczy obrzydliwe typu wychodzące na wierzch ludzkie czy innego potwora wnętrzności są dla niego śmieszne i wcale go nie obrzydzają. Gdy się wścieknie zmienia się w zaślepionego rządzą krwi furiata. Jest mściwy i lubi wywierać na innych presję, ale bez przesady. Ale pomimo swojego okropnego charakteru ma też dobre strony, tak? Przykładowo... eee... jest energiczny, nie potrafi usiedzieć na tyłku i musi coś robić. O i to jest punkt o który można się zaczepić. Uwielbia ryzykować ale często bierze na siebie więcej niż może unieść. Rzadko waha się nad decyzjami i z łatwością podejmie się każdego wyzwania. A po alkoholu to taki z niego gieroj, chojrak, pomocnik, bohater i podrywacz, że normalnie czacha mała. W tedy też się martwi, kocha wszystko co chodzi, troszczy się, opiekuje, jest grzeczny i posłuszny. Recepta na bezproblemową współpracę? Rozpić go i wydawać polecenia. Mało razy tak się zdarzy, że ciężko mu utrzymać równowagę i dobrze wykonać polecenie. A teraz tak tak ogólnie to zawsze miał w sobie ten chole*ny magnez na to czego najbardziej nie lubi. Przyciąga z niewiadomych przyczyn ludzi. Kończąc i patrząc na niego z oddali? Potrzebuje wielu rzeczy których nie zaznał w przeszłości: miłości, przyjaźni, zrozumienia. Nigdy się do tego nie przyzna ale bardzo by chciał poznać osobę która będzie dla niego wyzwaniem, nie ulegnie mu, będzie w stanie zapanować nad nim twardą ręką i trzymać go krótko. Nikomu nie powie też, co się dla niego liczy w tym szaleństwie, dobro jego drużyny i pozostawienie świata takim jaki jest. Czyli pięknym.
Zainteresowania: Cóż Mike interesuje się obijaniem innym buziek, nie ważne komu facet kobita ważne żeby jucha się polała. Jak już jesteśmy przy tym temacie to kocha zabijać i gnębić innych. Jest świetnym złodziejem, nie zorientujesz się kiedy coś ci zniknie. Uważa się magikiem od zniknięć. Często też interesują go jego włosy, aby dobrze stały, wyglądały i miały podobający się mu kolor. Interesuję go też bronią najróżniejszego rodzaju i drogie przedmioty.
Historia: Cóż miał, dość nudne dzieciństwo. Jako że był jedynakiem, dość kłopotliwym rodzice nie umieli nad nim zapanować i wysłali go do wujka którego imienia nigdy nie poznał. W wieku 7 lat wujek zaczął go uczyć tak mniej więcej o przetrwaniu i podstawowych informacjach o byłym świecie i obecny. Nauczył go też jak wykonywać broń. Ale metody kar jakie stosował gdy dzieciak nie opanował zadanego przez wujaszka materiału były iście... niestosowne jak na takiego "nauczyciela". Bil młodego i kazał mu robić niewyobrażalnie ciężkie prace z którymi nawet dorosły ma problem. Kiedy młodziak osiągnął lat 12 postanowił odciąć się od nauk i kar wuja i samemu zdobywać świat. Uciekł więc którejś nocy nie pozostawiając po sobie nic. Jak mógł żyć, młody chłopaczek? Kradł, normalny scenariusz, najpierw szło mu kiepsko i dostawał w skórę, nawet został złapany przez handlarza niewolników, był poniżany i katowany, potem wykupił go zacny złodziej i morderca. Nauczył go tego i owego a, młody gdy poznał jego sekrety okradł go i uciekł. Następnie żył jako pomocnik karawan, handlarzy i rzemieślników. Uczył się co jest drogie a co bezwartościowe, dowiedział się też jak tworzyć własny pancerz i ulepszać go to samo z bronią. W końcu zaczął zarabiać a w wieku 18 lat przepił cały swój dobytek. Założył się z kumplami od kieliszka, że przyjmie dużą dawkę promieniowania. Oczywiście się zgodził i wyłapał parędziesiąt radów. Gdyby nie alko nie żył by już, ale pojawiły się też pewne problemy. Mianowicie zaczął przenikać przez obiekty, miał koszmary itd. (mamy to w odpowiednim punkcie formularzu) Wziął się w garść i zaczął odrabiać pieniądze, no i trenować swoją super"moc". Grabił handlarzy, kupców szybko obrastał w pieniądze ale i we wrogów. Pewnego razu złapała go banda niejakiego Sępa bo zabierał im pieniądze, rozrywkę i poniekąd robotę. Ich szef chciał zabić Mike'a ale ten jakimś cudem przeżył... ba zabił mięśniaka na czele Sępów i sprytnie objął jego miejsce. Z niewiadomych przyczyn, penie głupoty choć Ant tłumaczył sobie, że ze strachu przed nim, nikt się nie sprzeciwiał jego rządom. Banda Sępa zdobyła nowego głównego padlinożercę. Rośli w respekt, skarby i stali się najemnikami. Gdy Michael miał prawie lat 20 i pół dołączyła do nich piękna rudowłosa Amber. Uwielbiał jej... walory no i płomienne, kręcone włosy i te szmaragdowe, kocie oczy. Charakter też miała fajny i nie dawała się podejść byle jakiemu. To on zdobył jej serce. A przynajmniej tak mu się wydawało. Nie ma co dużo opowiadać, po kryjomu owinęła go sobie wokół palca. Po cichu aby nie stracił swojego szacunku i zaufania paczki. Pewnej nocy gdy cała ta "hołota spoconych małp" (tak właśnie zwykła ją nazywać ruda) poszła na misję z której mieli nie wrócić, wskoczyli po raz kolejny do łóżka. Lecz i to była intryga kobiety. Uknuła wszystko i chciała pozbawić kochanka wszystkich napalonych części ciała, zaczynając od tego dolnego, chciała go zaszlachtować i przerobić na salami. Jednak wybuch całej ich sypialni przerwał jej zabójczy szał. Kierowała się rządzą władzy i pewnie czymś jeszcze. Ale to do tej pory niewiadome. Mike nie wie też czy kobieta przeżyła, ale pozostawiła na klatce piersiowej mężczyzny znamiona po sobie. Piękne i długie blizny po nożu, oraz jedną głęboką. Postanowił już nigdy się nie zakochać, a przynajmniej nie dać sobą zawładnąć. Tak czy inaczej, gdy rany już się trochę zagoiły rozpił się w znajomym barze i wszczął dość dużą bójkę. Został wywalony i na powrót pozbawiony każdego centa. W wieku 23 lat znalazł pewnego młodszy od niego blondyna. Przyjaźnie nastawiony do życia chłop i tak samo nie doświadczony jak Ant kiedyś. Stali się świetnymi współpracownikami i kompanami od kieliszka, obijania innych, zabijania, łupania i kochania kobiet na jedną noc. Razem po dość długim czasie dołączyli do OSWE, sprawowali się tam na medal i osiągnęli wysokie stanowiska. Ale byli zmuszani rujnować życia biednym rodziną porywając ich członków. Z tym nie było problemów, obaj bezduszni i świetnie się dogadujący ale tego do wolności niemożna było zaliczyć. Więc oboje zrezygnowali. A przynajmniej chcieli. Ale wiadomo jak to jest, jesteś gdzieś wysoko postawiony, znasz pewne sekrety i już nie jest się tak łatwo wykręcić. Jakiejś nocy nadarzyła się okazja do ucieczki, niestety młody blondyn został śmiertelnie ranny. Mike starał się go ratować ale ten zszedł mu na rękach. Phantom znowu rabował i narażał się wielu ludziom. Po kolejnych latach gdzie obiecał sobie już nigdy nigdzie nie dołączać zgarnęli go Nieśmiertelni. Zmuszony był przejść szkolenie... cóż bolesne, ale koniec w końców teraz tu gdzie jest czuje, że to jego miejsce. Nie jest jest dowódcą oddziału nr 950 i chce aby stał się najsilniejszy lub przynajmniej najbardziej zapamiętany pod jego dowództwem.
Aparycja: Zaczynając od budowy jego ciała, jest mierzącym dokładnie 180 cm, dobrze zbudowanym i wysportowanym mężczyzną. Na rękach, torsie i karku ma dużo blizn jak i tatuaży. Przechodząc do jego twarzy to tak: ma krótkie włosy najczęściej albo wygolone po bokach i przefarbowane. Ich naturalny kolor to kasztanowy, lecz często są niebieskie, czerwone, czarne lub fioletowe. Dalej jego oczy są czarne i hipnotyzujące. Na jego twarzy można dostrzec małe i delikatne blizny m.in. na nosie, koło ust czy brwi. Każda z tych szram ma swoją ciekawą historię. Na jego twarzy nie raz widać niechlujną "kołatkę" dookoła ust. Zdarza się iż przybiera swoją poważną minę i wygląda groźnie. Częściej jednak widać sympatyczną i uśmiechniętą szydzącą z wszystkiego bądź lekko otumanioną mordkę. Kończąc na ubiorze, najlepiej czuje się w skórze i ćwiekach. Koniecznie w ciemnych kolorach lecz preferuje czarny. Nosi koszulki z krótkim rękawem lub w ogóle ich nie zakłada, na to jakiś skórzany bezrękawnik lub kurtka, byle jakie spodnie i taktyczne buty. Do wszystkiego często dodaje metalowe wykończenia, blaszki wzmacniające czy coś takiego. Wygląd i ochrona. Bomba.
Cel: Cóż kiedyś miał... chyba było nim nigdy więcej nie dać się zniewolić i coś jeszcze... A nigdy więcej się nie dać omamić kobiecie. Ale tak szczerze to się już w tym pogubił. Teraz myśli o tym aby doprowadzić swój oddział na szczyt i siać spustoszenie na tym pięknym świecie.
Orientacja: Heteroseksualny
Steruje: Rexter
Ciekawostki: 
U Mike'a kluczową rolę odgrywają włosy. Uwielbia eksperymentować i je kolorować, czy zmieniać ich ułożenie. W sumie w tym świecie jest to jedna z niewielu rzeczy odgrywających dla niego jakąś wartość... Sam robi sobie bronie i się z nimi nigdy nie rozstaje. Sam kręci sobie papierosy nawet pomimo tego, że tytoń w tych czasach jest drogi. Nie ma słabej głowy ale i do mocnej mu daleko. Ma duże skłonności do spożywania alko czy innych używek. Zdarza mu się gadać ze sobą, zwłaszcza jak się nad czyś skupia np. na naprawianiu broni. A jak już tu jesteśmy Anti ma niezwykły talent do rozkręcania broni i składania ich z powrotem. Potrafi naprawiać, bronie, pancerze, i rzeczy mechaniczne. Gość ma też świetnego nosa do drogocennych towarów. Przeważnie sam robi sobie ubrania i dodaje do nich wzmacniacze. Wie też co można jeść, a jeśli coś jest obrzydliwe on potrafi tak to przyrządzić, że smakuje jak istne niebo w gębie. Ma bzika na punkcie blizn. Dla niego każda od najmniejszych do największych szram jest arcydziełem. To samo z tatuażami. Kocha nieład i anarchię, choć w jednostce utrzymuje porządek i dyscyplinę.
Inne zdjęcia: X, X, X

Close those eyes down. We all fall down into the space. Gone with no trace.

W H E R E   W I L L   W E   G O ?
I N T O   T H E   S U N L I G H T,
O R
T H E   D E A D   O F   N I G H T.


Imię: Rita Rosemary
Nazwisko: Stark
Pseudonim: Doberman
Wiek: 27 lat
Płeć: Kobieta
Data urodzenia: 27 czerwca 

Rodzina:
  • Anthony Howard Stark - ojciec, 60 lat. Kiedyś był słynnym producentem broni, ale gdy poznał Rosemary za jej namową zamknął interes. Do końca życia był bezrobotny i żył ze swoich zarobków. 
  • Rosemary Blackbriar - matka, 57 lat. Uległa radiacji (mutacja w postaci skrzydeł). Z wykształcenia adwokat. Wychowała się w biednej, pacyfistycznie nastawionej do świata rodzinie. 
  • Edward Anthony Stark - brat, 30 lat. Uległ radiacji (słabo rozwinięta telekineza). Aktualnie zarabia jako lekarz. Ma narzeczoną - Catherine Smith. Mieszka niedaleko Rity i często wynajmuje prywatnych detektywów, by dostarczali mu informacji na jej temat (martwi się o siostrzyczkę). 
Związek: Brak
Przynależność: OSWE 
Stanowisko: Tropiciel
Numer identyfikacyjny: 004766901
Praca: Głównie żyje z pensji Tropiciela, dorabia sobie jednak zabawą w detektywa i pomaganiem policji kiedy sobie w czymś nie radzi (czyli bardzo często).
Specjalna umiejętność: Radiacja obdarowała Ritę, albo raczej ukarała ją przydatną, aczkolwiek bolesną zdolnością. Jasnowłosa może więcej… Widzi lepiej niż przeciętny człowiek, słyszy więcej niż normalny homo sapiens i czuje znacznie więcej zapachów. Ponadto jest szybsza, zwinniejsza i silniejsza od przedstawicieli jej rasy (nie mówię tu o podnoszeniu 500 kilogramów, ani bieganiu z prędkością światła oczywiście). Jak już wcześniej wspomniałam, jej umiejętności często są dla niej udręką. Każdy głośniejszy dźwięk, czy ostrzejszy zapach może jej sprawić niewyobrażalny ból.
Charakter: Rita pod względem osobowości jest dość oryginalną i ciekawą osobą. Jako, że jej charakter nie trzyma się najpopularniejszego schematu, opisanie go będzie nie lada wyzwaniem. Zacznę więc może od cechy najbardziej rzucającej się w oczy jaką jest obojętność. Kobietę niezmiernie trudno czymś zainteresować. Co jej przypadnie do gustu? To zawsze pozostanie tajemnicą. Jednego dnia zerwie się na ogłoszenie o odnalezieniu zwłok, innego zaciekawi ją zniknięcie królika małej Dorothy. Przeważnie jednak Rita nie zwraca uwagi na żadnego nudnego człeka w jej otoczeniu, co często jest powodem irytacji współpracowników i przełożonych. Kolejną cechą o której warto wspomnieć jest skrytość często wiążąca się z małomównością. Rzadko kiedy rozmawia z ludźmi, a jeśli już się zdarzy, to jej odpowiedzi na pytania są lakoniczne i często przepełnione ironią. Zazwyczaj tylko myśli co chce powiedzieć. Oczywiście zdarzają się dni, kiedy nie sposób zamknąć jej rozgadanego pyska. To również kolejna cecha charakteru jasnowłosej. Zmienność. Jak na kobietę przystało Rita jednego dnia milczy i patrzy na wszystkich wilkiem, a innego zagaduje ludzi na śmierć. Starkówna ostentacyjnie lekceważy nudnych, jej zdaniem, ludzi. Tych mało inteligentnych w ogóle nie zauważa, zaś co do reszty to zastanawia się czemu ich umysły są tak ograniczone. Nie przejmuje się też zdaniem innych przedstawicieli jej gatunku ( szczególnie na jej temat). Możesz być najbardziej słuchanym człowiekiem w Europie i uważać ją za idiotkę, a Rita będzie miała twoją opinię głęboko gdzieś. Na koniec warto by wspomnieć o tym, że kobieta ta ma stwierdzoną socjopatię, co wiąże się z jej zamiłowaniem do odosobnionych miejsc. Niestety o tej przypadłości nie wie prawie nikt, więc nie ważne kogo spytasz, a powie ci, że Rita Stark to rąbnięty, niezrównoważony psychopata o zapędach sadystycznych.
Zainteresowania: Rozwiązywanie zagadek, tropienie przestępców, patomorfologia (nie zaglądaj do jej lodówki), literatura, zwierzęta, sztuka we wszelkiej postaci. 
Historia: Jeśli spodziewasz się tragicznej historii sierotki Marysi to nie znajdziesz tu nic ciekawego. Urodziła się w zwykłej, średnio zamożnej rodzinie o bardzo długiej i szlachetnej historii. Rodzice wychowywali ją i jej brata w odosobnieniu od innych dzieci. Gdy dowiedzieli się o chorobie Rity postanowili nie korzystać z żadnego psychiatry. Czy wyszło to na dobre nie wiadomo. Faktem, że dziewczyna uległa radiacji nie przejmowali się zbytnio ze względu na to, że w ich rodzinie było to całkiem "normalne". Gdy kobieta skończyła osiemnaście lat wyjechała z rodzinnych stron do centrum Europy. Przez parę dobrych lat dorabiała sobie zabawą w detektywa i pomagała policji rozwiązywać poniektóre sprawy. W wieku lat 25 dołączyła do OSWE w roli Tropiciela. Czemu dołączyła do organizacji i dlaczego nie została Detektywem pozostało tajemnicą. Dzięki swojej inteligencji, umiejętnościom i osobliwej osobowości szybko stała się słynna wśród pracowników, a góra zaczęła dawać jej nieco trudniejsze zadania. 
Aparycja: Rita nie należy do osób wielkiej postury. Ma 166 cm wzrostu, jest bardzo smukła i koścista. Wygląda na delikatną i kruchą, lecz pod cienką, bladą skora kryje się całkiem przyzwoita masa mięśniowa. Ma krótkie, jasne blond włosy zazwyczaj latające w nieładzie gdzie popadnie. Jej albinoską karnację podkreślają duże, często zmęczone, bladoniebieskie oczy. Zwykle ubiera się na czarno, przez co jej skóra wydaje się jeszcze bielsza. Porusza się zwinnie i z gracją. Zawsze wyprostowana i prawie nigdy się nie potyka. Mimo charakterystycznej urody cieszy się popularnością wśród płci przeciwnej. Czasami swój „seksapil” wykorzystuje aby osiągnąć cel. 
Cel: Brak
Orientacja: Heteroseksualna
Steruje: Deus Ex Machina

Ciekawostki:
  • Jest inteligentna i niesamowicie skutecznie posługuje się dedukcja (wystarczy jedno spojrzenie na kogoś już wie, że jest niezadowolonym z życia sprzedawcą garniturów w trakcie rozwodu i nienawidzi kotów). 
  • Jest albinosem. 
  • Często chodzi na boso (nawet po ulicy). 
  • Opanowała do mistrzostwa Krav Magę i zna podstawy Taekwondo. 
  • Potrafi się posługiwać wszelką bronią palną i białą. 
  • Umie grać na skrzypcach. 
  • Jest poliglotką. Biegle mówi w języku francuskim, rosyjskim, niemieckim, norweskim i włoskim. 
  • Zawsze ma niesamowity bałagan na biurku i w mieszkaniu. Czasami ma jednak napady pedantyzmu i sprząta wszystko co popadnie. 
  • Świetnie dogaduje się ze zwierzętami. 
  • Nienawidzi dzieci i zapewne śni się im w koszmarach. 
  • Kiedyś miała partnera, Isaaca Collinsa, który nadal jest jej przyjacielem. 
  • Zazwyczaj sypia w biurze. 
  • Mało je (jedzenie spowalnia umysł!). 
  • Gdy ma trudniejszą do rozwikłania zagadkę często pali. 
  • Nienawidzi, gdy bierze się ją za homoseksualistkę.
  • Lubi literaturę fantastyczną. 
  • Dzięki swoim zdolnościom potrafi dostrzec niewidoczne dla ludzkiego oka mikroekspresje. 
  • Jest zdolną aktorką. 
  • Często rozmawia sama ze sobą. 
  • Kiedyś "pożyczyła" kombinezon typu B, który nadal wisi w jej szafie i nie zamierza go oddać.
  • Całkiem dobrze radzi sobie w kuchni.
  • Od najmłodszych lat lubiła wtrącać się do bójek.
Inne zdjęcia: X, X