sobota, 27 lutego 2016

od Michaela - CD Stiles

Że co kurwa? Najpierw za mną łazisz a teraz się prosisz jak pies- lekko kręciło mi się w głowę- Co z tobą...chwila. To ty byłeś tam w zaułku. Pracujesz z nimi? No, no przyznaj się. Bo ci łeb odstrzelę!
- Błagam nie- padł na kolana, co za cienias. Złapałem go za koszulkę i szarpnąłem na równe nogi- Czego chcesz?
- A m-ógł byś najpi-erw opuścić broń?- zająknął się, łaskawie zrobiłem o co prosił
- A teraz gadaj oszczy murze i weź się w garść bo zaczynasz mnie nudzić- przewróciłem oczami, chłopak otarł łzy i stanął dumnie wypinając pierś. Świetnie tak znacznie lepiej, zapaliłem papierosa
- Chciałbym dołączyć do Nieśmiertelnych. Do pańskiego oddziału. Panie Croop- spojrzałem na niego jak na idiotę
- Jasne. Trzymaj się- poklepałem go po ramieniu i ruszyłem w swoją stronę. Chłopak poszedł za mną
- Mówi pan serio?- szedł obok mnie a w jego oczach paliły się ogniki
- Tak. Jak tylko się zrzygam tęczą to cię tam zabiorę. Oh czekaj. Ja nie rzygam tęczą! Głąbie, po pierwsze o takich rzeczach się nie gada na ulicy a po drugie quatro nie przyjmuje takich ciamajd- od razu mina mu zrzedła. Jadnak po kilku sekundach znów się uśmiechnął pełny nadziei.
- Nie pożałujesz, daję słowo
- Na co mi twoje słowo? Nic za nie nie kupię- wyciągnąłem zza pazuchy butelkę pełną piwa i pociągnąłem kilka dużych łyków- Przyjdź tu jutro o 6:00, jak cię nie spotkam to więcej nie chcę cię widzieć.
Odwróciłem się do niego tyłem i wszedłem do zniszczonego przez czas bloku. Wskakiwałem po dwa schodki i już po chwili byłem na 5 najwyższym piętrze. Otworzyłem kluczem drzwi i zatrzasnąłem je za sobą. Zamknąłem je na... w sumie 5 zamków. Delikatnie położyłem strzelbę na stoliku i zległem na kanapę. Jak mi się chce pić. Podrapałem się po karku i wstałem do lodówki. Otworzyłem ją i szybko przeleciałem wzrokiem po prawie pustej lodówce. Jedyne co tu było to coś na wzór kiełbasy i kilkadziesiąt butelek piwa. Wziąłem 3 butelki i wróciłem na kanapę. Ustawiłem je w rządku, zapaliłem papierosa i zacząłem rozkładać, czyścić a potem składać colta. Dopiero nad ranem położyłem się spać, schlany i znudzony. Obudziłem się chwilę po południu z potwornym kacem. Świat wirował a mi chciało się zwrócić kolację sprzed miesiąca. Zrobiłem kawę i wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem tam znajomą twarz. Ale skąd ja go znam?
- Szczawiu!- krzyknąłem do niego i przypomniałem sobie, po co tu sterczy i kim jest- Mówiłeś, że jak się nazywasz?
- Jeszcze nie mówiłem- odkrzyknął lekko znudzonym głosem, zamknąłem okno i wróciłem do kuchni
Uzbroiłem się, wziąłem na zapas piwo i zacząłem powoli schodzić do tego "nowego". Nie przyjmę go tak od razu, jeśli w ogóle. Najpierw go uważnie przebadam, potem zobaczę co umie i dopiero może jak się nie zrazi to go zaprowadzę do oddziału. W sumie i tak jak już będę z nim w Krzyku Bestii to powiem wszystkim, żeby za szybko nie wcielali w akcje, nie mówili skąd mamy bronie czy gdzie słabe punkty mają nasze pojazdy. O prawie zapomniałem, że nawet nie mam uprawnień a co dopiero przyzwolenia na wcielanie nowych do oddziału. No, teraz to ja się nim zabawię. Wykorzystam go, niech dla mnie trochę popracuje a potem powiem mu prosto z mostu, że go nie biorę. Jak pomyślę o tym ile włoży w to wszystko trudu i wszystko pójdzie w ciul to prawie mi go szkoda. Prawie. Takie duże PRAWIE.
- Jak tam rekrucie- zaśmiałem się, w sumie już się napiję. Przynajmniej się lepiej poczuję, ledwo pomyślałem a już upiłem parę łyków gorzkiego napoju- To jak ci mogę mówić?
- Stiles- uśmiechnął się
- Jasne, jasne- pociągnąłem kolejnego łyka i odpaliłem papierosa- Więc Stiś. Najpierw zanim cię wcielę do oddziału to będziesz mi potowarzyszył- chłopak przytaknął
- Spóźniłeś się- zauważył, podałem mu piwo i trzepnąłem go w łeb co by się opamiętał, chłopak się skulił. Chyba się nie spodziewał
- Są trzy sprawy i musisz się ich trzymać, jeśli mam tolerować twoją tu obecność- poprawiłem kurtkę i wziąłem od niego napój- Jedna to taka, że ja się mogę spóźniać ale ty nie możesz bo cię za to ukarzę. Druga sprawa brzmi nie pouczaj mnie jeśli chcesz żyć. Jest tylko jedna osoba którą próbuje to robić ale jej nie wychodzi. Raczej się z nią nie spotkasz. Po trzecie mówisz do mnie szefie. Jak nie to wypadasz- napiłem się i zaciągnąłem- A teraz pójdziesz ze mną na złom, muszę pomóc kumplowi ale mnie wyręczysz- ruszyłem z papierosem w ustach- Potem pójdziemy do baru gdzie się napiję. Nasza wycieczka skończy się na polu treningowym gdzie cię zabiję- dokończyłem piwo i rozbiłem je kawałek przed nami, widząc iskierki zadowolenie w oczach chłopaka uśmiechnąłem się na myśl jak go dzisiaj wymęczę. Dzisiaj i jutro. A w trzeci dzień mu powiem, żeby się wynosił. To będzie piękne- Pole treningowe będzie daleeeeko od miejscówki Nieśmiertelnych. O to możesz się nie martwić. A i nie możesz się odzywać kiedy z kimś rozmawiam. Masz udawać, że cię ze mną nie ma. Jasne?!- wrzasnąłem a chłopak aż podskoczył z wrażenia. Już mi lepiej. Kac przeszedł, no tak prawie. Dalej mnie łeb boli

<Stiles?>

od Kaspera - CD Theo

Jak zwykle czułem, że muszę wiedzieć wszystko o misji. Kiedy więc dziewczyna zapytała, czy mamy jakieś pytania, od razu jedno nasunęło mi się na myśl. Spojrzałem zaciekawiony na dziewczynę.
- A jeśli będą bliżej?- zadałem pytanie.
- Dokumenty wylecą w powietrze.
Już miałem zapytać o kolejną rzecz, ale ta mnie uprzedziła.
- Jeśli będą dalej, to nie uda wam się otworzyć sejfu.
Pokiwałem głową, na znak, że rozumiem. Po chwili wzrok Theo i dziewczyny się spotkał. Spojrzeli na mnie wymownie. Skierowałem się do drzwi, po czym wyszedłem. Czekałem kilka minut na korytarzu. Kiedy w końcu Theo pojawił się obok, powiedział:
- Lydia stwierdziła, iż najlepiej wykonać misję następnej nocy.
Przytaknąłem i skierowałem się w stronę pokoju, który został mi przydzielony w bazie. Niby miał on służyć do mieszkania w nim, ale ja przerobiłem go na skład materiałów wybuchowych. Co prawda niebezpiecznym było składowanie takiej ilości granatów, dynamitu oraz całe reszty moich ,,zabawek'' w tak małym pomieszczeniu, ale cóż... Nikt nic nie mówił, że nie można. Wyciągnąłem, ze stojącej przy ścianie szafy, plecak, a następnie spakowałem do niego trochę ładunków wybuchowych. W ostatnim momencie, przypomniało mi się, że warto wsiąść także kredę. Zabrałem więc pudełeczko ze stołu. Wyszedłem na korytarz, gdzie ujrzałem chłopaka. 
- Ta dziewczyna dała ci może mapę?- zapytałem dopinając plecak.
Theo przytaknął, po czym dodał, że ma ją w torbie. Dopiero teraz zauważyłem, że ma zawieszoną na ramieniu torbę. 
- Jim mówił może coś, o tym jak mamy się dostać do PW?- zadałem pytanie.
- Nie pamiętam, aby takie coś miało miejsce...- oznajmił niepewnie.
Uznałem, że trzeba iść do niego jeszcze raz i zapytać się, o szczegóły misji. Powolnym krokiem zacząłem iść w kierunku pokoju dowódcy. Theo był kilka kroków za mną. Po chwili oboje zatrzymaliśmy się pod drzwiami szefa. Bez pukania otworzyłem je. James spojrzał na nas poirytowany.
- Nie można zapukać?- zapytał.
- Jak widać nie.- mruknąłem.
Jim wywrócił oczami.
- Czego jeszcze chcecie?
- Jak mamy się dostać do ich bazy? Dojazd zorganizowany przez DRK, czy na własną rękę?- usłyszałem głos Theo.
- Sami coś wykombinujcie.- uśmiechnął się dowódca.

<Theo? Tak wiem, szajs, szajs i jeszcze raz szajs ;-;>

wtorek, 23 lutego 2016

od Lydii - CD Susan

- Miałeś czekać w samochodzie! - wydarłam się na niego jednocześnie rzucając nożem
- Powiedzmy łagodnie, że się zepsuł - zaśmiał się
- Właśnie mój ukochany Alfred wylądował w głowie jakiegoś kolesia, a ty bawisz się w najlepsze!
- Załatwię ci nowy - wywrócił oczami i biegł dalej
Bez samochodu daleko nie zajdziemy. Kim do cholery są ci ludzie?! Jeżeli w ogóle są ludźmi. Co chwila sprawdzałam czy Susan nadąża, ale ani na chwilę nie została w tyle. Odwracając się z powrotem uderzyłam w coś twardego - Theo

- Czemu się zatrzymałeś? - zdziwiłam się i dopiero zauważyłam co znajduje się przed nim
Cały tłum Cieni, no świetnie! Lepiej być nie mogło! Theo wyjął zza kurtki M4A1
- Serio?! - zawołała Susan - Cały czas miałeś broń?!
Theo zaśmiał się pod nosem. Nie da rady sam, a moje noże ukryte w butach, w przednich i tylnych kieszeniach spodni, za pasem, w kieszeni kurtki, w kieszonce w bluze i cała reszta wylądowały w ciałach tych dziwacznych ludzi. Wrócę po moje dzieci! Zwłaszcza po Alfreda!
Staliśmy blisko siebie stykając się plecami. Theo ani na chwilę nie przerywał strzałów
- Co robimy? - spytał - Długo nie dam rady
Jest wyjście.
- Zatkajcie uszy - powiedziałam szybko
Nie sprawdzając czy wykonali moje polecenie krzyknęłam. Mój głos rozniósł się po mieście, a razem z nim dźwięk pękających szyb. Przeciwnicy padli na ziemie trzymając się za głowy, jednak szybko zaczęli się podnosić
- Biegiem! - zawołałam i ruszyliśmy w stronę bazy
~~
Byliśmy już wystarczająco daleko, żeby zwolnić. Dlaczego się nie udało? Kilka razy sprawiłam, że ludzie tracili słuch lub nawet umierali, a teraz? Nie panuję nad swoją mutacją...
- Lydia, ona nie może iść do bazy. Uznają ją za szpiega - powiedział Theo
Ma rację. Pójdziemy do mnie - nie mówiłam tego na głos wystarczyło pomyśleć, żeby Theo wiedział o co chodzi.
Moje mieszkanie nie było daleko, chociaż zdecydowanie wolałam to w bazie no ale trudno.
- Czuj się jak u siebie - powiedziałam do Susan rzucając bluzę na łóżko - Theo wrócisz po moje noże? - zrobiłam błagalny wzrok
Wywrócił oczami, ale koniec końcem i tak po nie poszedł
- Co tu się dzieje? - spytała Susan siadając koło kominka
- Nie wiem, ale na pewno się tego dowiem. Mam doświadczenie w szpiegowaniu - uśmiechnęłam się - Teraz musimy zadecydować co z Tobą. Możesz tutaj zostać ze mną, obok mieszka Theo, więc będziesz pod stałą ochroną, albo możesz udać się do OSWE czego chyba nie polecam, bo pierwszymi podejrzanymi będzie pewnie DRK - skrzywiłam się

< Susan? >

poniedziałek, 22 lutego 2016

od Michaela - CD Rity

Uważnie obejrzałem zdjęcie mężczyzny, po czym odłożyłem je na stół i upiłem łyk alkoholu.
- Może widziałem, może nie- zmierzyłem ją wzrokiem i uśmiechnąłem się krzywo- A po kiego ci to wiedzieć?- tym razem ona wzruszyła ramionami, odetchnąłem głęboko- Czemu przychodzisz z tym akurat do mnie? Jest kilku innych ludzi w tym barze, nie uważasz?- rozglądnąłem się, ale cała reszta przeważnie mężczyzn wyglądała na imbecyli- Racja sami deb.ile. Więc co to ma wspólnego ze mną?
- Jeszcze nie wiem. Ale może mieć coś wspólnego z twoim oddziałem- powiedziała i oparła się krzyżując ręce na klatce piersiowej
- A niby co może mieć mój oddział do jakiegoś typa?
- To, iż mężczyzna nie żyje i przy jego zwłokach znaleziono maskę jednego z twoich- właśnie kończone alko uwięzło mi w gardle, z trudem to przełknąłem ale już z opanowaniem spojrzałem jej głęboko w oczy
- A tak w ogóle to kim pani jest, pani...
- Stark- powiedziała- Pomagam komendantowi w rozwiązaniu zagadki- kiwnąłem głową
- W takim wypadku powinnaś wiedzieć, iż nie tylko mój oddział używa tych masek. Używają ich wszyscy nieśmiertelni. Jestem pewien niewinności moich podopiecznych gdyż wiem o wszystkim co robią i z kim mają problemy. Jeśli jednak chce pani się upewnić co do czystości moich ludzi spotkamy się tu jutro o tej samej porze. Ja porozmawiam z oddziałem i dowiem się wszystkiego. Pasuje?
- Jak najbardziej- uśmiechnęła się kobieta
- Croop, tak swoją drogą. A teraz sory ale muszę się zbierać- chwyciłem za szklankę kobiety i opróżniłem ją do dna- Widać było, że ci nie smakowało a szkoda żeby się zmarnowało- wyszczerzyłem się i wyszedłem
Po kilkunastu minutach byłem w naszej bazie. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym wszedł nie robiąc hałasu. Zrobiłem im ostrą rozgrzewkę i poranne ćwiczenia a następnie wszystkich ustawiłem pod ścianą. Dopiero teraz zauważyłem brak Alice.
- No żeż...gdzie ona znowu jest?- wrzasnąłem wściekły- Jak znowu zrobiła sobie urlop to jej ukręcę łeb a potem przelecę... jednak w odwrotnej kolejności. Macie tu stać i nawet nie drgnąć.
Wyszedłem z głównej sali i poszedłem szukać dziewczyny. Sprawdziłem sypialnie, kuchnie, magazyn, zbrojownie, sale ćwiczeń, siłownię i garaże. Nawet kibel a jej nigdzie nie było. Wróciłem do chłopaków z trzema piwami i usiadłem przed nimi na krześle. Wyciągnąłem nogi i zacząłem pić.
- Czy łaskawie ktoś mi powie gdzie podziewa się nasza szanowna Cień?- cisza- Nikt? to będę pytał po kolei. Żartuję, jak mi nie powiecie w ciągu pięciu minut to was skatuję- w tym momencie wystąpił, a właściwie został wypchnięty Zac- Słucham. Masz coś ciekawego do wniesienia w tej sprawie?
- Wczoraj wyszła i nie wróciła- aż się podniosłem przewracając krzesło
- Masz mnie za kretyna?- złapałem go za kark i pochyliłem do przodu, po czym zacząłem drzeć się mu do ucha- Czy masz mnie psia krewa za kretyna?! Tyle to sam widzę!- rzuciłem nim o podłogę a ten zarył niefortunnie nosem w podłogę i prawdopodobnie go rozwalił. Chodziłem po pokoju w te i z powrotem. Chłopak miał na tyle oleju w głowie, że się nie podniósł.
- Chyba go szef za ostro potraktował- mruknął któryś z odważniejszych, no ręce mi opadły
- Ja się z wami przekręcę! Jeszcze ktoś chce wypowiedzieć się w tej sprawie?- podrapałem się po głowie już spokojniejszy- Wstawaj blondasie albo ja cie podniosę- warknąłem, a chłopak się podniósł i wyprężył jak struna. Z jego nosa ciekła krew. Taka piękna. Pociągnąłem kolejny duży łyk alkoholu
- Powiedziała, że idzie załatwić swoje sprawy- mruknął ten od nosa
- I widzisz młody nie można było tak od razu- złapałem jego twarz w dłonie i przyjrzałem się wyrządzonym szkodom- Riki skocz po apteczkę. No młody, przeżyjesz- klepnąłem chłopaka w ramię- Zajmijcie się sobą a jak wróci nasza...- przerwałem gdyż drzwi do naszej kryjówki się otworzyły a w nich stanęła zguba. Przeleciała po nas wszystkich wzrokiem i zatrzymała się na mnie- Witaj księżniczko. Choć zająłem ci miejsce- wskazałem na krzesło i odpaliłem papierosa.
- Co ty znowu zrobiłeś dupku?- rzuciła swoją torbę i szybkim krokiem podeszła do Zaca oglądając jego twarz. Ja postanowiłem w tym czasie sprawdzić jej torebkę i bez skrupułów zacząłem w niej grzebać. Nie dowiedziałem się niczego nowego poza tym, że jak sprawdzasz dziewczynie torebkę ona wyrywa ci papierosa z gęby i dostajesz po mordzie z prawego sierpowego. Tak tego jeszcze nie doświadczyłem a przynajmniej nie od niej. W pokoju zapanowała cisza. Z dzikim i pełnym satysfakcji uśmiechem zacząłem się przyglądać Alice.
- Posadź swój cudowny tyłek którym zajmę się potem, na tamtym krześle- mruknąłem ze znudzeniem, odpaliłem nowego papierosa i stanąłem przodem do chłopaków zostawiając dziewczynę za plecami- Alice, kochanie bijesz jak baba, zobacz jak to powinno wyglądać- wysłałem jej wredne spojrzenie i wróciłem do chłopaków, złapałem pierwszego lepszego za mundur i wyciągnąłem przed szereg- No młody teraz jest twoja chwila. Przywal mi z całej siły
- Co?- nie dowierzał własnym uszom- Szef to chyba jest pijany
- Ewentualnie delikatnie nie trzeźwy- poprawiłem go i zaciągnąłem się porządnie. Widząc zakłopotanie chłopaka postanowiłem go trochę popchnąć do przody- Dasz mi w gębę, przewrócisz i skopiesz. To nie takie trudne, uwierz
- Nie każ mi tego robić- westchnąłem i zmierzyłem go wzrokiem
- Pamiętasz swoją siostrę? Była taka ostra w łóżku- młody wiele nie myśląc rzucił się na mnie
Najpierw dostałem po twarzy, następnie poleciała seria w brzuch i ogólnie w głowę. Kiedy zobaczył, że dalej stoję a jego ataki nie są aż takie skuteczne jak by chciał kopną mnie w sam środek klatki piersiowej tak, że poleciałem na drewniany stolik który roztrzaskał się pod moim ciężarem. Na koniec jeszcze mnie skopał jak psa. Jeszcze chwila i bym zaczął szczekać. Kiedy w końcu chłopcy go odciągnęli a on sam się uspokoił mogłem wreszcie odetchnąć. Usiadłem oszołomiony i cały poobijany. Tu leciała krew, rozwalona warga a tu będzie dość duży siniak. Wstałem lekko chwiejnie i podszedłem do Cień która cały czas z satysfakcją patrzyła jak mnie lano. Otworzyłem butelkę zębem i wziąłem kilka łyków
- Widzisz piękna, tak to się robi. Podejdź no tu chłopie- poklepałem go po ramieniu- Chu,jowo ale bojowo. A jeśli chodzi o twoją siostrę, żartowałem. Widziałem ją raz w życiu a ona tak czy inaczej mnie nienawidzi. Jedyna osobą która mnie nienawidzi a poszedłbym z nią łóżka jest w tym pokoju. Tak czy inaczej dobra robota- uśmiechnąłem się i odesłałem go do szeregu- A teraz skoro wszyscy się dzisiaj czegoś nauczyliśmy przejdę do celu naszego spotkania. Jakaś białowłosa laska oskarża jednego z nas o zabicie jakiegoś typa. Pokazać swoje maski- pokazali je wszyscy poza Alice- Gdzie twoja maska?
- Gdzieś mi się zgubiła- odpowiedziała łaskawie i obdarzyła mnie zimnym spojrzeniem
- Nie wierze w to- osunąłem się na ziemię i pociągnąłem kolejny haust piwa- Jak... gdzie ją zgubiłaś? Kiedy?- zacząłem się w nią intensywnie wpatrywać
- Z tydzień temu. Chyba na jakiejś akcji
- Załatwimy ci nową maskę, o to się nie martw. Teraz Alice zajmij się Zacem, ja spadam- gdy stałem przy drzwiach dziewczyna złapała mnie za łokieć. Zgromiłem ją wzrokiem- Czego chcesz?
- No bo wiesz... czuję się... Trzeba coś zrobić z twoimi obrażeniami- nie patrzyła na mnie
- Nic mi nie będzie. To co chcę, żebyś dla mnie zrobiła na pewno ci się nie spodoba- spojrzałem znacząco na jej biust- po prostu zajmij się chłopakami. Ja idę do baru
- Dupek- warknęła i się odwróciła, ostatni raz spojrzałem na jej siedzenie i wyszedłem z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Uwielbiam uświadamiać ją gdzie jej miejsce- mruknąłem do siebie wsiadając na motor- A teraz się w spokoju napiję. Ale mnie pookładał- wytarłem krew z wargi i odpaliłem silnik.

<Rita?>

sobota, 20 lutego 2016

od Susan - CD Lydii

Nie byłam pewna, ale jednak coś mi mówiło, że mam jej zaufać. Patrzyłam przez chwilę w jej oczy, wpatrywała się we mnie. 
-Dobrze – powiedziałam.
Złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła za sobą. Zaczęłyśmy biec między gruzami zawalonych budynków. Popiół zaczął powoli opadać, widoczność się poprawiała. Zastanawiałam się, gdzie mnie prowadzi, ale czy to ważne, gdy goni nas grupa wrogo nastawionych ludzi?
Przeskakiwałyśmy nad kamieniami i przechodziłyśmy pod słupami elektrycznymi. Czasem wydawało mi się, że słyszę kroki, że ktoś za nami biegnie. Po pewnym czasie okazało się, że miałam rację. Przed nami pojawił się wysoki chłopak o jasnych włosach i oczach. Cofnęłam się kilka kroków. Lydia widząc to odwróciła się do mnie.
-Spokojnie, to Theo – powiedziała.
-Są -blisko, nie mamy czasu – powiedział Theo.
Byłam zdezorientowana. Kim są ludzie, którzy nas gonią? Po co jesteśmy im potrzebni? Nie rozumiałam tego.
Z zamyślenia wyrwała mnie Lydia, która znów pociągnęła mnie za nadgarstek. Znów biegliśmy przed siebie, za prowadzącym nas Theo. Po chwili poczułam, jak ktoś ciągnie mnie za tył kurtki. Ściągnęłam ją i nadal biegłam przed siebie. Co tam kurtka, życie ważniejsze. Biegłam za Lydią i Theo. Czułam krew krążącą w moich żyłach. Poczułam, że muszę się zatrzymać, muszę się odwrócić. 
Zrobiłam to i zobaczyłam człowieka, który chciał rzucić się na Lydię. Skoczyłam na niego i powaliłam na ziemię. Krzyknął widząc moje oczy zmieniające barwę na żółty. Nie miałam siły robić mu krzywdy, więc ogłuszyłam go kamieniem i ruszyłam dalej, za Lydią i Theo.

<Lydia?>

piątek, 19 lutego 2016

od Stiles - CD Michael'a

Ile można czekać, aż ten debil wylezie? - mruknął Stiles, chowając się za kontenerem ze śmieciami. Gdy wynajął tych dwóch półgłówków, był pewien, że nie zajmie mu to więcej niż pół godziny. Przygotowując się do akcji wykradł rozpiskę zajęć Oddziału 950, dowodzonego przez niejakiego Michaela Croop’a. Koleś był niemałą legendą, zabijał wszystko i wszystkich bez mrugnięcia okiem. Czasami ofiara miała szczęście i ginęła od kulki w łeb, a jak miał gorszy dzień, to robił z niej kapcie. Wiedział, o której zazwyczaj wyczołguje się ze swojej bazy, aby następnie wczołgać się do baru. Nie miał zbyt rozbudowanego planu dnia, ale działało to na korzyść Stilinskiego. Wystarczyło zaczekać, aż Croop wyciągnie swój szacowny tyłek z chęcią posadzenia go na barowy stołek. 
Usłyszał kroki i odgłosy szarpaniny w uliczce, w której czekał. To znak, że dwóch tępaków przez niego wynajętych, przeszło do zaplanowanej części akcji. Dalszej części nie miał zaplanowanej, zazwyczaj jego plany i tak trzeba pośpiesznie zmieniać, bo ktoś nawalił. Wychylił się zza swojego kontenera po usłyszeniu strzałów. Dowódca oddziału Nieśmiertelnych chyba nie był zbyt ogarnięty, skoro nie użył tłumików. Co tam, zabije dwóch przypadkowych ludzi na ulicy, pewnie i tak nikt nie zauważy. Zostawię łuski przy ciałach, dam wszystkim znać, że niedaleko jest baza Nieśmiertelnych, bo co może się stać? Croop prawdopodobnie był bezmyślnym idiotą, ale kto wybrzydza, ten umiera. Był mu potrzebny do wykonania zadania, o ostrożnym zabijaniu i zacieraniu śladów pogada się z nim później. 
Dwóch wynajętych kolesi leżało na chodniku, powoli się wykrwawiając. Wyszedł zza kontenera, spokojnie podchodząc do miejsca zbrodni. Nie śpieszyło mu się, zmierzający za hałasem tłum nie był jego zmartwieniem, tylko Dowódcy. Gdy miał już wyjść na oświetloną część uliczki (bo ten geniusz zabił ich pod latarnią, na bogato), Croop usłyszał jego kroki. Odwrócił się robiąc piruet, niczym zabójcza baletnica z bronią w ręce, wymierzając w jego klatkę piersiową. Nie chcąc zmuszać go do zadawania pytań po oddaniu strzału, cofnął się unosząc ręce do góry. Przyszedł w pokojowym nastawieniu, nie rozstawił nawet snajperów na dachu, a zazwyczaj nie może się bez nich obejść. 
- Czego tu?
Usłyszał lekko przechlany głos. Chociaż, czego mógł spodziewać się po człowieku, który wstawał tylko po to, by się uchlać. Ciekawiło go, jakim cudem udaje mu się strzelać, mimo alkoholizmu. Zagadką było, jak Croop funkcjonuje mimo takiego stężenia alkoholu we krwi. 
Zamierzał odpowiedzieć, gdy do Michaela dotarły głosy nadchodzących ludzi. Coś tam jeszcze mruknął, coś tupnął i ruszył w przeciwną stronę. O nie, kurde. Nie po to siedział przy cholernych śmieciach, żeby on się teraz zwijał. Poszedł za nim, nie mając zamiaru stracić okazji. Trzymał się kilkanaście metrów za nim, ale był na widoku. Póki mógł trzymał się wersji, że chce dołączyć do Nieśmiertelnych. Dostanie się do ich kryjówki, pożyje trochę z nimi i się ujawni. Potrzebował tych papierów i broni, jak cholera. 
- Onenene, kurwa! - Przeklnął cicho pod nosem, nie mogąc uwierzyć, że zgubił kogoś, kto szedł środkiem drogi. Chwile później stał przyciskany do ściany z bronią przystawioną do czoła. Musiał trzymać się planu, o chęci dołączenia do Oddziału 950. Spojrzał napastnikowi w oczy, niemo błagając, aby zabrał broń. Dla lepszego efektu uronił kilka łez, może będzie bardziej łatwowierny. 


- Proszę, nie zabijaj mn-nie

<Michael?>


od Rity

Jasnowłosa otworzyła oczy. Obudziła ją cisza. Mimo iż nienawidziła wyrywającego ją codziennie ze snu budzika, tego dnia jej go brakowało. Posępnie wstała z łóżka i podreptała do łazienki. Spojrzała w podkrążone oczy zmęczonej albinoski, która pojawiła się w lustrze razem z zapalającym się światłem.
- Panno Stark – zwróciła się do niej mozolnie nakładając pastę do zębów na obgryzioną szczoteczkę– miłego pierwszego dnia urlopu.
Po powolnym umyciu zębów, półgodzinnym prysznicu i narzuceniu na siebie czegokolwiek czystego co nawinęło jej się pod rękę, zasiadła do śniadania. Przeżuwając czerstwy chleb z samym masłem, a raczej jego imitacją, Rita przypominała sobie poprzedni dzień.
*
Robertson miał wtedy na sobie ohydny, prążkowany garnitur. Gdy wszedł nie musiał otwierać ust. Jego wyraz twarzy wytłumaczył wszystko. 
- Rita – jej przełożony nigdy nie zwracał się do niej po imieniu, co zaniepokoiło Tropicielkę – Jest taka sprawa… Kurwa, jak ci to powiedzieć… Rozumiesz… Góra postanowiła… Uznali, ze… Potrzebna jest ci przerwa. Od miesiąca nikogo nie zidentyfikowałaś, śpisz w biurze i nie wykonujesz poleceń. Ani moich, ani od tych wyżej… Weź urlop. Tydzień, może dwa…
Cisza. Rita wpatrywała się swoimi bladoniebieskimi oczami w przełożonego, który nerwowo stukał palcami po jej biurku czekając na jakąkolwiek reakcję. Peter Wilson, jej „kumpel z biura” wraz ze swoją asystentką uważnie wyczekiwał odpowiedzi kobiety. W końcu jasnowłosa wstała. Nic nie mówiąc założyła buty, wzięła płaszcz i spokojnym krokiem wyszła z biura.
*
Głośny, staroświecki dzwonek telefonu domowego rozbrzmiał po jej mieszkaniu, przy okazji budząc ją z melancholijnego transu. Albinoska podeszła do aparatu i podniosła słuchawkę.
- Stark – odezwał się znajomy głos komendanta policji, Lestrada – masz chwilę?
- Dla interesującej wiadomości może nawet dwie – odpowiedziała po chwili udawanego namysłu.
- Mamy zwłoki…
- Uważaj Lestrad – przerwała mu stanowczo – jeśli to się okaże być kolejną banalną sprawą, którą nawet ty byłbyś w stanie rozwiązać, nie odezwę się do ciebie przez najbliższe 6 miesięcy.
- Myślę, że cię zainteresuje…
- Może dopiero za rok.
- Przyjedź. Nie pożałujesz. Utraconej Nadziei 148.
Rozłączył się zanim kobieta zdążyła przedłużyć okres milczenia do dwóch lat. Oczywiście ta obojętność na sprawę miała tylko upewnić ją w przekonaniu, że jest ona naprawdę trudna i godna uwagi. Tropicielka błyskawicznie przebrała się i zacierając ręce na myśl o morderstwie zbiegła na ulicę, aby złapać taksówkę. 
*
- Według zeznań świadków – zaczął komendant, gdy kobieta dotarła na miejsce – mężczyzna długo szedł ulicą, gdy nagle gleba. Jakiś przyzwoity obywatel obraca gościa i widzi to.
Wtedy teatralnym gestem odkrył przykryte czarną folią zwłoki.
Blado sina skóra kilkugodzinnych zwłok, czarny strój, trzymana w dłoni maska Nieśmiertelnego i rozdrapana do krwi twarz.
Wystarczyły krótkie oględziny.
*
Rita Stark zazwyczaj nie była spotykana w klubach, barach, czy innych budynkach, gdzie bez ustanku ludzie organizują libacje alkoholowe. W ogóle socjopaci nie są widziani w miejscach publicznych. Dlaczego to chyba nie trzeba tłumaczyć. Gdy przekroczyła drzwi „Raju Rey’a” uderzył ją w nozdrza niesamowicie ohydny odór alkoholu, męskiego potu i tytoniu. Jasnowłosa odruchowo zasłoniła obolały nos i rozejrzała się po ciemnym i dusznym pomieszczeniu. Ze względu na wczesną godzinę nie było tam zbyt tłoczno. Dwa wielkie typy siedziały przy jednym stole co chwilę wybuchając gromkim śmiechem i wylewając piwo, przy każdym uderzeniu kuflem w stół. Zakapturzona postać pochłaniała przy barze ogromne ilości pieczonych zmutowanych szczurów. Jedynym osobnikiem, z którym dało się nawiązać jakąś konwersację był przygarbiony nad szklanką jakiegoś trunku mężczyzna o kolorowych, nastroszonych włosach. Rita niepewnie usiadła obok niego.
- Ciężki dzień? – spytała na powitanie i zamówiła dwie szklanki whiskey. 
Mężczyzna zlustrował ją wzrokiem, po czym wzruszył w mało zrozumiałym geście ramionami. Milczeli do czasu, gdy dotarły ich trunki. Jasnowłosa wzniosła szklankę w staromodnym geście toastu i upiła łyk napoju. Nigdy nie przepadała za gorącem w przełyku, który zostawiał po sobie alkohol, ale czego nie robi się dla sprawy.
- Czy mogę ci zadać parę pytań? – zagadnęła sąsiada.
Mężczyzna znów wzruszył tylko ramionami. Tropicielka na urlopie uznając to za „Tak” wyjęła zdjęcie Marcusa Freemana, nieboszczyka z Utraconej Nadziei.
- Często tu bywasz? – padło pierwsze pytanie.
- Przychodzę od czasu do czasu – odpowiedział po chwili namysłu mężczyzna.
- To może widziałeś kiedyś tego mężczyznę? 
Podała mu złożone zdjęcie. Bez pośpiechu sięgnął po fotografię i flegmatycznie ją rozłożył, po czym przyjrzał się widniejącej na niej postaci.

<Michael?>

środa, 17 lutego 2016

od Theo - CD Kaspera

- Mów o co chodzi - westchnąłem zgadzając się 
Na twarzy dowódcy przemknął cień uśmiechu.
- PW ma bardzo ważne hm... informacje. Dokumenty zamknięte są w sejfie, musimy je mieć
- Tylko tyle? - spytał Kasper
- Aż tyle. Te informacje są pilnie strzeżone, więc bez ofiar i wybuchów się nie obędzie - zaśmiał się cicho - Zrobicie to w nocy, sądzę, że wasze umiejętności jak najbardziej nadają się do tego zadania. Wysłałem kilku szpiegów, żeby sprawdzili teren niedługo powinni wrócić i podać wam niezbędne dane i możliwe, że dostęp do sejfu - powiedział i wrócił do oglądania map
"Wychodzimy" - powiedziałem do Kaspera używając telepatii
Bez słowa wyszedł za mną. 
- W czym się specjalizujesz? - spytałem idąc przed siebie
- Wybuchy - uśmiechnął się cwaniacko - Widzę w ciemności, więc dobrze się do tego nadam. A ty? Wchodzisz ludziom w umysły?
Zmarszczyłem brwi 
- Poniekąd tak. Telepatia, słyszę twoje myśli, po części też uczucia i mogę się z tobą kontaktować o czym już się przekonałeś - odpowiedziałem
- Raczej mało przydatne zabójcy - zmarszczył brwi - Niektórzy potrafią "blokować" swoje myśli
- Tak, to prawda. Niektórzy to potrafią - zatrzymałem się - Ale mam też inne zdolności 
Zaśmiałem się cicho
- Mogę pozbawić cię zmysłów, każdego z osobna jak i wszystkich na raz - uśmiechnąłem się 
W jednej chwili chłopak miał tylko słuch
- Przestań - słyszałem jak się denerwuje
Ludzie, gdy nie widzą są bezużyteczni co jest bardzo przydatne podczas różnych akcji. Niestety trochę ciężko walczyć i jednocześnie "trzymać" cudze zmysły.
- Powinieneś się cieszyć, że masz jeszcze słuch. Dałbyś radę walczyć z jednym zmysłem 
- Zabawne - prychnął - Skończ już z tym
Przerwałem, gdy usłyszałem, że ktoś idzie. 
- Szpiedzy wrócili - odezwał się Kasper widząc kilku naszych zmierzających w naszą stronę
- Ja im wszystko powiem - powiedziała Lydia, a reszta oddaliła się - Chodźcie - kiwnęła głową w stronę swojego pokoju
Lydia miała swoje mieszkanie jednak często nocowała w swoim pokoju w bazie, czuła się tam jakoś bezpieczniej. Rozłożyła mapy i plan bazy PW na stole
- Tyle udało nam się dowiedzieć. Zaczniecie stąd, to najlepsze wejście. Czekaj, czekaj... kim ty jesteś? - spytała Lydia patrząc na chłopaka
- Kasper - powiedziałem - Zamachowiec, widzi w ciemności 
- To bardzo dobrze - uśmiechnęła się Lydia - A teraz słuchajcie uważnie, bo tam aż roi się od strażników.
Lydia wytłumaczyła nam kawałek po kawałku dojście do bazy, wejście i wyjście z niej. 
- Materiały wybuchowe muszą być równo 20 cm od sejfu. Tylko wtedy się uda. Jakieś pytania? - spytała


< Kasper? pisane z telefonu i słabe jak cholera ;c wybacz, następnym razem będę się bardziej starać :D >

wtorek, 16 lutego 2016

od Kaspera

Ukryłem się w krzakach i patrzyłem uważnie na pobliski pomnik. Jeśli mój zegarek nie szwankuje, to za kilka sekund rzeźba wybuchnie. Zacząłem odliczać czas do zniknięcia kamiennego konia. 3... 2... 1... BUM! Ludzie stojące w pobliżu dostali odłamkami pomnika. Usłyszałem krzyk i płacz. Kilka metrów ode mnie leżała jakaś kobieta. W jej brzuchu utknął duży odłam kamienia. Ewidentnie nie żyła. Uśmiechnąłem się szeroko. Rozejrzałem się dookoła. Wiele osób leżało martwych. Inni jęczeli z bólu. Wyjąłem kredę z kieszeni, po czym zbliżyłem się do martwej dziewczyny. Nad jej głową napisałem ,,Insuli''. Prawdopodobnie nikt z OSWE, PW oraz Nieśmiertelnych nie wie, kto działa pod tym pseudonimem. Postałem chwilę nad martwym ciałem, po czym odszedłem na zachód.
***
Obudziłem się dosyć wcześnie, bo już o 9.30. Nie miałem najmniejszej ochoty wychodzić spod ciepłej kołdry, ale cóż... Trzeba jechać do siedziby. Pośpiesznie się ubrałem, po czym zjadłem śniadanie. Uczesałem włosy, umyłem zęby, a następnie wyszedłem przed dom. Wsiadłem na Quad, po czym odjechałem w kierunku bazy.
***
Powolnym krokiem podszedłem pod drzwi, za którymi znajdował się dowódca. Zapukałem delikatnie i oczekiwałem odpowiedzi. Po kilku sekundach usłyszałem głos James'a, który kazał mi wejść. Nacisnąłem klamkę i popchnąłem drzwi. Ujrzałem dowódcę siedzącego na fotelu.
- Co cię do mnie sprowadza?- zapytał nie odrywając wzroku od jakiś map.
- To co zwykle... Masz dla mnie jakieś zadanie?
- Jeśli masz ochotę na pracę z drugą osobą.- oznajmił.
Spojrzałem na niego pytająco. O czym on gada? Nie mógłby mi od razu powiedzieć, co mam zrobić? Mężczyzna widocznie oczekiwał odpowiedzi. Gdy nie usłyszał mego głosu, jego wzrok padł na mnie. Westchnął, po czym krzyknął:
- Theo!
Drzwi po lewej otworzyły się. Stanął w nich wysoki blondyn. Spojrzałem na niego krzywo. Mam z nim współpracować?
- No to co? Kasper, bierzesz misję?- zapytał Jim.
- Tak...
- A ty?
- Nawet nie wiemy, jakie jest zadanie.- odpowiedział blondyn.
- Dowiecie się w swoim czasie. Theo, zgadzasz się?- ponowił pytanie James.

<Theo?>

sobota, 13 lutego 2016

Mówią, że leżącego się nie kopie, więc zanim dostaniesz ode mnie kopniaka, podniosę cię z ziemi.

N I E   B U R Z   W E   M N I E   T E G O   C O   J E S T   
J E S Z C Z E   D O B R E...
N I E C H   N I E   W Y G R A   
E G O   
T Y L K O   Z   T O B Ą   C H Ł O P C Z E...
S W O J E   Ż Y C I E   L I C Z Ę   T Y L K O   Z   G Ł U P I C H   P O T K N I Ę Ć...
I   Z   O S Ó B   K T Ó R Y M   M Ó W I Ę,   Ż E   B Y L I   O B O K   M N I E...


Imię: Kasper
Nazwisko: Kennedy
Pseudonim: Bywa nazywany Oscar, ale zdecydowanie woli, gdy mówi się do niego Insuli.
Wiek: 20 lat
Płeć: Mężczyzna
Data urodzenia: 8 maja 2113
Rodzina: 
  • Mamusia - Nina; najlepsza kucharka na świecie; sekretarka w firmie ojca; żyje; 42 lata; 
  • Tata - Eric; rozpieszczał syna; właściciel ogromnej firmy; żyje; 42 lata;
Związek: E... Nie, nie i jeszcze raz nie!
Przynależność: DRK
Stanowisko: Zamachowiec
Numer identyfikacyjny: 842023
Praca: Nie pracuje, pieniądze dostaje od rodziców.
Specjalna umiejętność: Kasper posiada dość dziwną mutację... Podczas nocy jego oczy świecą na żółto. Ponadto, chłopak potrafi dostrzec w ciemności wszystko. Przydaje się to w chwilach, gdy potrzebny jest do nocnych zamachów. Dodatkowo podczas każdej pełni, staje się szybszy i silniejszy niż zazwyczaj.
Charakter: Na słowach leń i nie rób, mogłabym zakończyć opis... Szukasz pomocy? Zrozumienia? Pomyliłeś adres! Kaspra interesuje zaledwie czubek własnego nosa i nic więcej. Potrafi być bardzo złośliwy i wredny. Jest obojętny na krzywdę innych i gardzi ludźmi w potrzebie. Gwarantuje, że nikt nie wytrzyma z nim jednego, całego dnia. Chłopak jest arogancki i narcystyczny. Cechuje go pewność siebie i odwaga. Jest zbyt dumny, aby przyjąć jakąkolwiek fizyczną pracę, więc jest bezrobotny. Kas jest bardzo zadufany w sobie. Miewa przebłyski człowieczeństwa, ale to rzadkość. Jest cierpliwy i ciekawski. Stereotypy mówią, że Włosi są maminsynkami i uwielbiają jeść. (Kas jest z pochodzenia Włochem) U Kaspra jest to stu procentowa prawda. Potrafi zjeść kilka dań, a i tak będzie głodny. Jego mama jest jedyną kobietą, którą się interesuje. Potrafi każdego okłamać nawet, jeśli jest to ktoś bliski. Czy wśród tylu negatywnych cech jest choć jedna dobra? Zaskoczę Was, tak! Kasper jest ambitny i gdyby nie to, że żyje w takich czasach, zapewne teraz studiowałby. Dodam tylko jeszcze, że uwielbia spać i praktycznie cały czas odpoczywa. Chłopak ma 150 IQ, których nigdy nie wykorzysta, jak to opisał go nauczyciel. Można stwierdzić, że jest zabawny i wesoły. Należy do osób rozmownych. Kiedy ktoś zaskarbi sobie jego przyjaźń, staje się dla niego całkiem inny, choć i tak zawsze będzie odrobinę złośliwy. Panicznie boi się strzykawek i motyli, co jest dosyć dziwne. Chłopak potrafi świetnie gotować i często o tym wspomina. Kiedy wchodzi do sklepu dostaje szału. Zachowuje się jak dziewczyna na wyprzedaży 95%. Często można nie zrozumień, co mówi, gdyż czasem na złość mówi w jednym z języków, które opanował. Tymi językami są angielski, włoski, francuski, polski, rosyjski, suahili, hiszpański, niemiecki i szwedzki. Jeśli wybierzesz się kiedyś za miasto, możesz go zauważyć jak jeździ na motocyklu lub Quadz'ie. Edy jest uczulony na ananasy i kiwi. Praktycznie cały czas dba o włosy i nie pozwala ich dotykać. Jak już wspominałam, często kłamie. Mężczyzna świetnie jeździ na łyżwach i właśnie dlatego podczas zimy, spędza wiele czasu na zamarzniętym stawie. Ma on jednak dobre serce, bo każdemu kotu, jakiego spotka, nadaje imię i dokarmia. Działa zazwyczaj w grupie, ale pracą samemu nie pogardzi. Podczas misji jest niezwykle rozkojarzony. Bez skrupułów potrafi zabić nawet przyjaciela. Często do opisania siebie używa tych słów: 
,,Jestem jak pieniądze - bo dzielę ludzi,
Jestem jak porządek - bo mnie nie lubisz,
Jestem jak rozsądek - bo jebie głupich,
Jestem jak poranek - w końcu musisz się obudzić!''
Może wytłumaczę, jaki jest sens tych słów? ,, Jestem jak pieniądze - bo dziele ludzi'' - jedni widzą w nim chłopaka, który kocha życie i do końca będzie walczył o słuszną sprawę, drudzy twierdzą, że jest wyrachowaną bestią, która czeka na Twoje potknięcie. ,,Jestem jak porządek - bo mnie nie lubisz" - tego chyba tłumaczyć nie muszę? Chłopak nie jest raczej lubiany, ale nie przeszkadza mu to. ,, Jestem jak rozsądek - bo jebie głupich" - fakt! Mężczyznę cechuje ogromny spryt. Potrafi ominąć prawie każdą zasadę. ,, Jestem jak poranek - w końcu musisz się obudzić!" - po pewnym czasie zaakceptujesz, że ktoś taki jak Kasper istnieje i być może nawet go polubisz. Wszystkich traktuje przedmiotowo i uważa, że należy mu się wszystko.
Zainteresowania: Języki obce, moda, motocykle, gotowanie, jazda na desce, fotografia, film, aktorstwo, modeling, podróże, hokej, wojsko, enduro.
Historia: Szukasz długiej, smutnej historii? To może poczytaj coś innego. Życie Kaspra, a właściwie Oscar'a to pasmo sukcesów. Urodził się jako syn zamożnych właścicieli firmy farmaceutycznej. Miał wszystko co chciał. Dorastał w dostatku. Gdy wybuchła wojna, chciał walczyć, ale nie mógł... Został zamknięty w posiadłości Lombardo na kilka miesięcy. Wtedy w akcie zemsty na rodzicach zmienił imię i nazwisko. Kilka tygodni temu oświadczył rodzicom, że chce dołączyć do DRK. Ci długo tłumaczyli mu, że lepiej, żeby został we Włoszech... Jednak Kasper jest mądrzejszy od wszystkich, także ten... Wyjechał z Rzymu i dotarł tutaj.
Aparycja: Liczy sobie 175 cm wzrostu, więc gigantem nie jest. Waży 55 kilo i jest wysportowany. Może nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale Kasper ma całkiem nieźle wyrzeźbioną klatę i spore bicepsy. Ma ciemne włosy i oczy. Ma przekuty język.
Cel: Nigdy się nie zastanawiał nad tym poważnie, ale chyba wyeliminowanie PW, OSWE oraz Nieśmiertelnych.
Orientacja: Homoseksualny
Steruje: gabi1212
Ciekawostki: 
  • Jego prawdziwe imię to Oscar, jednak kilka miesięcy temu zmienił je na Kasper. Czasami zdarza mu się nie reagować, gdy mówi się do niego, jego nowym imieniem. Lombardo, tak brzmi jego prawdziwe nazwisko, jednak wolał zmienić je na Kennedy.
  • Uczulony na kiwi i ananasy
  • Ma Quad'a oraz motocykl
  • Zna język włoski, polski, angielski, niemiecki, suahili, szwedzki, rosyjski, hiszpański i francuski.
  • Boi się motyli i strzykawek
  • Szybko biega
  • Kocha koty
  • Pochodzi z Włoch.
  • Często dostaje listy od mamy, które lubi trzymać przy sobie.
  • Dużo je
  • Lubi wszystko fotografować.
  • Świetnie jeździ na łyżwach i gra w hokej.
Inne zdjęcia: X, X, X

od Michael'a

Obudziłem się nad ranem, usiadłem na łóżku i przeciągnąłem. Przez chwilę nie wiedziałem gdzie jestem i co tu robię. Pierwsza rzecz jaką zauważyłem było to, że mam kaca. Ciekawie, wstałem i rozejrzałem się po pokoju. Na łóżku obok leżała blond włosa kobieta, przykryta kołdrą. Oho. Wszystko sobie przypomniałem razem z wczorajszą gorącą nocą. Milutko. Chwilę poćwiczyłem, ubrałem się po czym paląc papierosa przeczyściłem i załadowałem bronie. Kochaną strzelbę mossberg w czarno-czerwonych kolorach i Colta 44 (Anaconda). Gdy skończyłem dopieszczać dziewczynki, strzelbę przewiesiłem przez ramię a rewolwer schowałem do kabury po lewej stronie paska. Zgasiłem peta butem na podłodze, postawiłem włosy do góry i wyszedłem z pokoju dziewczynę dalej zostawiając śpiącą. Zaraz, to przecież takie... miłe i uczynne. Wróciłem się otworzyłem drzwi i w mgnieniu oka wystrzeliłem z Colta ponad jej głową. Zerwała się jak na komendę, zakrywając ciało pościelą i rozglądając się pół przytomna.
- Pobudka koteczku i naraska- zaśmiałem się wrednie i trzasnąłem drzwiami- Znacznie lepiej. Aleś ją załatwił Mike. No a jak.
Po kilku minutach wskoczyłem na motocykl i odjechałem kierując się do Krzyku Bestii. Zaparkowałem przed drzwiami, zgasiłem silnik i najciszej jak mogłem zakradłem się do wnętrza bazy. W kuchni zapaliłem papierosa i wziąłem metalowy garnek wraz z łyżką. Stanąłem w sypialni oddziału i z uśmiechem stwierdziłem iż wszyscy jeszcze śpią. Zdeptałem papierosa i zacząłem walić w garnek z całej siły
- Wstajemy szczawie! Wstajemy!- wydarłem się na cały głos, z przyjemnością patrząc jak wyrwani ze snu stają w szeregach. Poza jednym osobnikiem, a właściwie jedną. Stanąłem koło jej łóżka- Alice, skarbie ciebie to też dotyczy. Ruchy, ruchy, ruchy!- jebn.ąłem szatynce garnkiem nad głową- Za karę ty i...- rozejrzałem się po pomieszczeniu- on robicie mi śniadanie- wskazałem na byle jakiego chłopaka z drużyny- Widzimy się z pięć minut na dachu. A i Jack, orient- rzuciłem blondynowi stojącemu koło mnie przyrządy do pobudki
Wyszedłem z pokoju, po czym skierowałem się na dach i wygodnie wyciągnąłem na leżaku. Zamknąłem oczy i odnawiałem energię do darcia pyska na całą kompanię tych wymoczków. Po chwili usłyszałem szuranie butów i brzdęk naczyń kładzionych na stoliku koło mojej głowy. Otworzyłem oczy i zobaczyłem stojących w szeregu (jak ich nauczyłem) ubranych i mniej więcej gotowych do służby ludzi. Usiadłem, powoli zjadłem kanapkę z czymś po czym z kubkiem już letniej kawy stanąłem przed zebranymi. Wziąłem łyka i z nieukrywaną satysfakcją zmierzyłem każdego z nic.
- Skoro wszyscy wstali, podziękujmy nowemu budzikowi firmy ,,Jeb.się". A teraz na poważnie- ponownie upiłem kawałek czarnej cieczy- Czy ktoś uważał na wczorajszej lekcji historii i wie jaki dzisiaj mamy dzień? Rączki do góry- wymierzyłem w nich Anacondą, zanotować brak reakcji- Nikt? A to szkoda. Schowałem broń. A czy śpiąca królewna ma coś do powiedzenia? Hm?- stanąłem przed nią i prawie doszczętnie opróżniłem kubek
- Napad na konwój z pieniędzmi?- spojrzała na mnie z nienawiścią, kocham tą jej minę. Najchętniej wydrapała by mi oczy.
- Właśnie!- wydarłem się prze szczęśliwy- Szóstka dla pani chyba, że wolisz inną nagrodę- spojrzałem na nią znacząco a ta zgromiła mnie wzrokiem. Nie przejąłem się tym ale już na poważnie kontynuowałem- Czy tylko Alice uważała na wczorajszym planowaniu? Dla kogo ja się ku.rwa produkuje? Jak wasza jedyna koleżanka zauważyła, napadamy dziś na przejeżdżających handlarzy. Powtórzę plan. Trzech podchodzi z chęcią kupna i zabija strażników z przodu. Dwóch od tyłu ta sama sprawa. Cała reszta od boków wraz z waszym wspaniałym dowódcą. Alice pilnuje was żebyście wszystko co cenne zabrali ja zaś pilnuję aby nikt nie przeżył. Proste i logiczne. Nie ma czego spartolić panie Jinks- zerknąłem na niego- A teraz jazda do wozów! Musimy tam być przed nimi czyli za jakieś dwadzieścia minut! Za pięć robimy wyjpad!
Znaczna większość skierowała się do schodów, inni skakali przez barierki. Na dachu jak i w całym budynku rozbrzmiały rozmowy, śmiechy i planowanie reszty dnia. Uśmiechnąłem się patrząc na to wszystko i już miałem zeskoczyć na śmietnik po czym przejść się do garażu i sprawdzić raz jeszcze pojazdy gdy zatrzymała mnie Cień. Jako jedyna mogła i miała na tyle głupoty by mi się postawić.
- Mike- warknęła
- Jaaaaaa- odwróciłem się do niej stojąc przy krawędzi- Czego chcesz?- zmierzyłem ją wzrokiem
- Zacznij się zachowywać jak na dowódcę przystało. Byłam już w wielu miejscach i znałam wielu ludzi ale ty...
- Tak wyrzuć to z siebie. Tylko na to czekam. Aż opowiesz mi swoją fascynującą historię... A nie czekaj, znam ją- zakpiłem i oparłem się o kamienny murek i wyszczerzyłem zęby- Ale z chęcią cię wysłucham, malutka- klepnąłem ją w tyłem a ta rzuciła się na mnie i o dziwo drapnęła mnie pod okiem. Złapałem ją za nadgarstki i obróciłem nas. Oparłem ją plecami o murek i pochyliłem jej górną cześć poza teren dachu. Zaś swoje udo wsunąłem między jej nogi- Lubie jak taka jesteś. Puki ja to rządzę możesz pomarzyć o zmianie czegokolwiek w tej ekipie. Na razie musisz jeszcze się wiele nauczyć
- Kiedyś będziesz mi salutował- warknęła i odwróciła wzrok.
- Och, nie wątpię- puściłem ją a ta szybko skierowała się do schodów- Ależ ostra, aż się skaleczyłem
Kiedy mam na nią haka może jedynie na mnie po fukać. Uśmiechnąłem się do siebie i przeskoczyłem z murku na kontener ze śmieciami. Po czym prześliznąłem się do naszych samochodów i uważnie je sprawdziłem. Napad przebiegł nam raczej pomyślnie. Żadnych strat w ludziach a jakie zyski. Pieniądze to nic, różnego rodzaju prochy, alkohol czy jedzenie też się przyda. Pod wieczór kiedy żegnałem się z ekipą i zostawiałem wszystko pod opieką Zac'a uprzedziłem go, żeby nie zadzierał z dziewczyną.
- Czemu?- zdziwił się
- No nie wiem. Mam takie nie jasne obrazy w mojej jasnowidzącej kuli- zrobiłem ruch jakbym chciał na nią nachuchać i ją przeczyścić- O czekaj już lepiej. Jesteś najświeższy i zaniedbałeś naukę kodeksu. Po pierwsze uno- Słuchaj się dowódcy. Po drugie... drugie uno- Pamiętaj o zasadzie 1, 3 i 4. Po trzecie- Za wszystko co kupujesz płacisz sam czyli nie ciągniesz z kieszeni dowódcy. A po czwarte- nie zadawaj głupich pytań. Znam ją od małego szczyla i wiem jaka jest. Widzę, że ci wpadła w oko więc dobrze ci radzę, nie startuj do niej. Jak mnie nie posłuchasz to skręcę ci kark. Lub gorzej wywalę cię z drużyny- poklepałem go po plecach
- Nie do końca czaję twój ranking wartości, szefie- uśmiechnął się lekko
- Nikt tego nie łapie młody- zaśmiał się któryś z siedzących w salonie
Kiwnąłem chłopakom głową na pożegnanie i wyszedłem. Odpaliłem papierosa i pieszo ruszyłem do najbliższego baru. W połowie drogi zorientowałem się, że ktoś mnie śledzi i sekundę po tym ktoś mnie złapał za fraki i wciągnął w ciemną uliczkę. Atrakcji na dziś ciąg dalszy. Miło. Dałem się przystawić do ściany i zagrozić. Nic więcej. Przywaliłem jednemu z pięści w brzuch i pchnąłem go na drugiego. Wywalili się oboje. Wycelowałem do nich ze strzelby
- Amatorszczyzna- mruknąłem- za moich czasów takich jak wy nie wypuszczano nawet do ogródka na starszą babcię- ukatrupiłem oby dwóch o czym usłyszałem za sobą kroki. Szybko się odwróciłem i wymierzyłem w tą osobę z Colta. Postać podniosła ręce w geście poddania i cofnęła się o krok- Czego tu?- mruknąłem a na zewnątrz uliczki rozległy się głosy nadciągających gapiów- Trzymaj się- mruknąłem i ruszyłem w przeciwnym kierunku, na nieszczęście osoba ruszyła za mną. Świetnie, i cały misterny plan o piciu do nieprzytomności poszedł w pi.zdu.

<Stiles?>

piątek, 12 lutego 2016

Ogłoszenie

Z dniem dzisiejszym żegnamy się z Madison Reed.

czwartek, 11 lutego 2016

You gotta face up, you gotta get yours You never know the top till you get too low

A B O U T   T I M E   F O R   A N Y O N E   T E L L I N G   Y O U
A L L   F O R   A L L   Y O U R   D E E D S


Imię: Theo 
Nazwisko: Raeken
Pseudonim: Darach
Wiek: 20 lat
Płeć: Mężczyzna
Data urodzenia: 27 kwietnia
Rodzina:
  • Christian Raeken - ojciec, 48 lat, ukrywa się 
  • Elisabeth Martin - przybrana matka, 46 lat, ukrywa się razem z jego ojcem
  • Lydia Martin - przyrodnia siostra, 28 lat, żyje, jest szpiegiem DRK
  • Amy Martin - przyrodnia siostra, 17 lat, porwana
Związek: Brak
Przynależność: DRK 
Stanowisko: Zabójca
Numer identyfikacyjny: 0427230
Praca: Od czasu do czasu zajmuje się wytwarzaniem broni na zamówienie, a jeżeli brakuje mu pieniędzy zabija na zlecenie. W szpitalnej siedzibie DRK często robi za znieczulenie dla rannych.
Specjalna umiejętność: Theo potrafi pozbawić ludzi zmysłów. Jest bardzo cenną bronią, ponieważ może pozbawić zmysłów: słuchu, smaku, dotyku, węchu i wzroku. Jest on w stanie pozbawić swoją ofiarę kilku wybranych lub wszystkich zmysłów na raz. Na kilka osób działa to bez problemu, jednak przy większej ilości przeciwników jest to zbyt wyczerpujące ( ale możliwe ).
Mutacja była dla niego bardzo łaskawa i dała mu również umiejętność telepatii ( chyba wszyscy wiedzą o co chodzi ). Czyta w umysłach innych istot, czuje ich silne emocje, komunikuje się psychicznie z nimi i ''przesyła'' swoje myśli do ich głów.
Charakter: Theo jest wygadany, zabawny i mocno sarkastyczny, ale także niezwykle inteligentny. Często staje się paranoiczny i obsesyjny, kiedy za bardzo skupia się na danej rzeczy. Ma świetną intuicję, która zawsze prowadzi go w dobrym kierunku. Ciężko odgadnąć jego intencje i nie do końca wiadomo kiedy mówi prawde. Jego głowę przepełniają durne pomysły, które nie zawsze kończą się dobrze. Jednym słowem jest popierdolony w każdym znaczeniu tego słowa. Uśmiech nie schodzi mu nigdy z twarzy i ciągle sypie sucharami i ripostami. Mimo to, jak przystało na te czasy, jest bardzo odważny i odpowiedzialny. Jeszcze niedawno był inny, wrażliwy, troskliwy i opiekuńczy... ta.. Był - dopóki nie zaczął zabijać. W tych czasach to najlepsze wyjście. Jeżeli nie chcesz zginąć często sam musisz zabić. Mimo swojego dość młodego wieku dobrze sobie radzi w tym okrutnym świecie. Poznał już na czym polega teraźniejsze życie, więc to, że ma 20 lat i wiele osób uważa go jeszcze za smarkacza nie zmienia faktu, że jak każdy inny rozumie co się dzieje. W ciągu dwóch lat ( odkąd stał się zabójcą DRK ) spoważniał trochę ( jeżeli chodzi o sprawy życia i śmierci, bo normalnie potrafi zachowywać się jak dziecko ).
Zainteresowania: Trening, trening i jeszcze raz trening. Sztuki walki i umiejętność posługiwania się wieloma rodzajami broni to norma na jego stanowisku. Polubił to, naprawdę. Mimo, że jest zabójcą interesuje go bardzo wyrób broni ( głowie palnej, ale noże... czemu by też nie ) jednak nie na tyle by zmieniać swoją posadę.
Historia: Theo wychowywał tylko ojciec, jeżeli można go tak nazwać. Zawsze był dla niego tym gorszym i bezużytecznym. Jego matka popełniła samobójstwo, ale to długa i niemiła historia dla Theo. Postanowił walczyć i zniszczyć wszystkich wrogów, dla jego kochanej mamy. Gdy miał 14 lat jego ojciec związał się z Elisabeth Martin. Chłopak 'zyskał' przyrodnią siostrę z którą nienawidził się z całego serca. Z czasem to minęło, zaprzyjaźnili się. On dostarczał jej broń, ona pomagała mu w akcjach. Od tego czasu jest najważniejszą osobą w jego życiu, traktuje ją jak rodzoną siostrę.
Aparycja: Theo jest dosyć wysokim mężczyzną o mocnej budowie. Lata treningów robią swoje. Włosy ma krótkie w kolorze ciemnego blondu. Jego oczy mają ciekawy kolor. Raz wyglądają na szare, a raz na błękitne. To chyba zależy od światła
Cel: W sumie to nie ma konkretnego celu. Chce żyć normalnie, żeby ludzie mieli przyszłość w tym świecie i nie musieli walczyć o przetrwanie. 
Orientacja: Heteroseksualny
Startuje: Ziuta2704
Ciekawostki: 
  • Biegle mówi po hiszpańsku, niemiecku i francusku
  • Czyta wszystko co tylko wpadnie mu w ręce. W swoim pokoju ma sporą kolekcję książek
  • Najlepsza broń to według niego M4A1, chociaż uwielbia też AK47
  • Zawsze ma przy sobie Glock 17 i kilka rodzai noży 
  • Ma wielką słabość do czekolady mlecznej i zawsze można znaleźć jej spory zapas w jego pokoju
  • Bardzo dobrze radzi sobie jako snajper
  • Miłośnik mieszanych sztuk walki ( chociaż kick-boxing jest jego największą miłością )
Inne zdjęcia: X, X, X, X, X

od Lydii - CD Susan

Zmarszczyłam brwi i zacisnęłam dłoń na nożu, który trzymałam w kieszeni. Byłam gotowa do rzutu, ale... chyba nie powinnam
- Kim jesteś? - spytała cicho, ale z delikatnym uśmiechem
- Nic ci nie zrobię, bynajmniej na razie. To chyba ci wystarczy - odpowiedziałam obojętnie.
- Jesteś z OSWE? Nie widziałam Cię wcześniej
Prychnęłam powstrzymując się od śmiechu
- Nie - uśmiechnęłam się szeroko - Do szczegółów przejdziemy kiedy indziej. Mam do Ciebie kilka pytań, mogę? - spytałam wskazując na drzwi
Dziewczyna kiwnęła głową i wpuściła mnie do środka. Dom nie wyglądał dobrze, wszędzie było pełno kurzu, skruszonego tynku i zbitego szkła. Usiadłam przy stole, mam zadanie do wykonania.
- Jak się nazywasz i ile masz lat? - spytałam
- Susan Wridenchourt, mam 17 lat- odpowiedziała - Czy to jakieś przesłuchanie?!
- Zmiennooka - uniosłam brwi
- Skąd wiesz? - w jej zdziwieniu ujrzałam nutę zdenerwowania.
- Wiem więcej niż ci się wydaje.
- Jesteś szpiegiem. Dla kogo pracujesz? - spoważniała.
- Dla DRK - odpowiedziałam szczerze i wzruszyłam ramionami.
Chyba mogę jej powiedzieć o co chodzi. Nie wydaje się być groźna, nie wydaje się taka jak reszta OSWE.
- Czego ode mnie chcesz? - spytała niepewnie.
Obserwowała każdy mój ruch, jakby chciała uzyskać odpowiedź na nurtujące ją pytania.
- Jesteś jeszcze taka młoda... - westchnęłam.
Szkoda mi jej... nie możemy... nie możemy tego zrobić. Dobrze, że trafiła na Theo.
- Nazywam się Lydia, przysłano mnie tutaj, żebym cię poznała - odpowiedziałam pewnie.
Dziewczyna przez chwilę mi się przyglądała próbując odgadnąć czy mówię prawdę
- Nie kłamiesz - uspokoiła się trochę - Dlaczego?
- Słuchaj, tu nie chodzi o konflikt między... organizacjami. Tu chodzi o coś bardziej prywatnego. Otóż mój brat jest zabójcą, dostał anonimowe zlecenie zabicia Susan Wridenchourt, 17-letniej lekarki OSWE. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że... masz 17 lat, jesteś dziewczyną i raczej nie naraziłaś się nikomu. Theo jest zabójcą, ale nie potworem. W tych czasach trzeba jakoś żyć. 
- Więc po co tu jesteś? 
- Uznaliśmy, że trzeba to sprawdzić. Jako zawodowy szpieg uznałam, że mogę pomóc, a Theo jest w pobliżu, przeszukuje domy, bo być może zleceniodawca znajduje się bliżej niż myślisz - uniosłam brwi.
Dziewczyna nie wiedziała co powiedzieć. Siedziała z otwartą buzią wielkimi oczami wpatrując się w podłogę. Cała radość, uśmiech, szczęscie, wszystko ją opuściło. Przełknęła głośno ślinę.
- Czuję, że nie mogę cię zostawić - powiedziałam cicho - Pomożemy Ci, jednak nie możesz powiedzieć o tym nikomu z OSWE.
- Skoro tak nienawidzisz OSWE to czemu chcesz mi pomóc? - uniosła wzrok.


- Przypominasz mi mnie w twoim wieku - uśmiechnęłam się blado - Poza tym nie zasłużyłaś na śmierć, obserwowałam cię od dłuższego czasu.
Susan uśmiechnęła się delikatnie. 
- Kto chciał mnie zabić? - spytała.
- Tego staram się dowiedzieć.
"Ktoś tam był" usłyszałam w swojej głowie. To Theo, posługuje się telepatią. "Wysoki, chyba blondyn, ale nie jestem pewien, miał czapkę. Jeżeli ona ma przeżyć nie może tu zostać, bynajmniej nie teraz. Kurwa Lydia, tłum ludzi idzie w waszą stronę. Ten koleś może tam być, wyprowadzisz ją? Czekam w samochodzie koło ulicy." Kurwa! Pewnie nam nie zaufa.
- Słuchaj Susan. Ufasz mi na tyle, żeby ze mną pójść? - spytałam nerwowo z nadzieją patrząc jej w oczy.


< Susan? ;3 >

od Lydii - CD Jamesa

Lydia czuła coraz gorszy ból w plecach. Zaczynał się w okolicach karku i wędrował aż do odcinka krzyżowo-lędźwiowego. Z trudem uniosła się podpierając na łokciach. Jedna myśl ciągle nie dawała jej spokoju
-Nie uwierzę, że tak łatwo mnie wypuścili - powiedziała wlepiając wzrok w podłogę
-Co masz na myśli mówiąc łatwo? 
-Nikt nie pilnował wyjścia. Wszystkie drzwi były otwarte. Wszystko poza tym kolesiem w lesie wyglądało tak jakbym miała uciec
- Długo Cię nie było. Czego od Ciebie chcieli, tortury? - zmarszczył brwi
- Ciągle byłam nieprzytomna. Podobno prowadzili jakieś badania na temat mojej mutacji - skrzywiła się
Rwący ból w plecach nie ustawał ani na chwilę. Dobrze wiedziała, że coś jej zrobili. Wstrzyknęli? Wszczepili? Cholera ich wie. Dowódca chyba powinien o tym wiedzieć, chociaż... Co zrobi, kiedy się dowie, w jaki sposób uciekłam? Wydzieranie się, aż przeciwnik padnie na posadzkę martwy, z usmażonym mózgiem, nie jest raczej typową bronią. Nie wiedziała nawet, czy to normalne. Niby każdy teraz ma jakąś mutację, ale nigdy nie słyszała, żeby ktoś potrafił zabijać samym głosem. Jeśli on coś o tym wie? To Dowódca całej Bazy, jeśli ktoś coś wie, to na pewno on. W dodatku jest najważniejszą osobą wśród ludzi Bazy, można mu ufać. 
- Panie Dowódco..
- Yf, mów mi James. Zaczynasz, jakbyś składała raport. Kobieto, leżysz w moim łóżku, a mówisz do mnie Pan? Znaczy, nie żeby coś, jesteś na prawdę piękna i inteligentna.. Cholera, ja znowu nie o tym co trzeba..
- James, zamkniesz, bez obrazy, mordę?! - Krzyknęła zdenerwowana i zawstydzona. 
Właściwie, teraz już wkurwiona. Od kiedy ona się wstydzi? 
Nagle dotarło do niej, jak okropnie musi wyglądać. Co następnie jeszcze bardziej ją wkurwiło, przecież co ją obchodzi jej wygląd, gdy patrzy na nią Dowódca. Kilka razy myślała nad tym, jakby to było gdyby.. NIE. Lydia nie, to twój Dowódca, nie wolno ci myśleć o nim w żaden inny sposób jak o trepie. Tylko, że daleko było mu do trepa. 
- Zaraz zacznę tęsknić do czasów, kiedy miałaś kija w dupie na sam mój widok. - mruknął pod nosem James. 
Przez pierwszych kilka lat Lydia była bardzo formalna, na sam jego widok prostowała się i szła jak kołek. Czasami nawet stawała na baczność, co go strasznie denerwowało, bo czasami nawet nie musiała. I stała tak do czasu, aż nie przeszedł. 
- Powinnam wstać i wrócić do swojego mieszkania. Widzisz to - wskazała ruchem okrężnym swoją twarz - Trzeba naprawić. Brew pewnie zamieniła mi się w monobrew.
- Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Bliźniaki syjamskie nie są wcale takie złe..khem, chcesz lizaka..? 
James grzebał po kieszeni w poszukiwaniu tych wieloowocowych, osobne smaki strasznie mu nie smakowały. Gdy znalazł, wyciągnął dłoń z lizakiem w stronę dziewczyny leżącej na łóżku. Traf chciał, że nie był to czas na dzielenie się swoimi zdobyczami. Dziewczyna spojrzała na niego jak na niesprawnego umysłowo.
- Tak, do cholery. Czuję się, jakby moja głowa miała eksplodować, plecy chcą się rozerwać w pół, boli mnie każda kość i mięsień w ciele. Nie mam pojęcia, co mi zrobili, czy mnie torturowali. Chcieli zrobić trepanacje czaszki, ale tak, jedyne o czym teraz marzę, to jebany owocowy lizak.
James trzymając lizaka w kąciku ust spojrzał na nią, jakby przyswajając to, czego właśnie się dowiedział. Lydia widziała, że zaczął dostrzegać miliony ran na jej szyi i rękach. Były to rany po wkłóciu się w jej żyły. Nie widział śladów po torturach, ale znane jest wiele sposobów zadawania cierpienia i wyciągania informacji ze szpiegów. Chociaż dziewczyna była pewna, że nie została porwana ze względu na stanowisko. James podszedł bliżej łóżka, skąd mógł zobaczyć jak Banshee stara się nie krzywić z bólu i walczy o oddech. 
- Lydia, możesz mi opowiedzieć, co się tam stało?
Spojrzała na niego spod na wpół przymkniętych Przestała kontaktować ze światem zewnętrznym. Wierciła się na posłaniu, oddech jej przyśpieszył, zaciskała swoje małe dłonie na prześcieradle. Skopała kołdrę i zwinęła ją w dole łóżka. Zaciskała i otwierała usta, próbując coś powiedzieć.
- Nie wiem, co mi zrobili. Budziłam się co jakiś czas, jednego razu przyszedł lekarz. Było z nim kilku innych, przypięli mnie do łóżka. Harkness, tak przedstawił się ten, który trzymał wielką igłę. Leżałam na brzuchu, widziałam tylko ich buty wokół mnie. Wstrzyknęli mi coś, chyba znieczulenie. Rozumiesz, znieczulenie? Kto normalny porywa szpiega, trzyma go w sali szpitalnej nawet nie torturując, aby przy jednej z wizyt podać znieczulenie? Nie chcieli, żebym cierpiała. Miałam poczuć tylko lekkie ukłucie. Ból był potworny. Wbili mi się w kręgosłup, za pomocą tej wielkiej igły. Czułam jakby...
Nie dokończyła, przerwał jej potężny wrzask wychodzący z jej gardła. Usiadła na łóżku tylko po to, aby zaraz zgiąć się wpół. Palił ją każdy mięsień, łamało w kościach. Krzyczała z całych sił, piekły ją płuca, była pewna, że jeszcze trochę i je wypluje. Ból w głowie tępo pulsował, ale to było nic. Największy ból poczuła w plecach. Była pewna, że rozerwały się na pół w miejscu, gdzie stykały się z kręgosłupem. Drapała i rzucała się po łóżku jak ryba wyrzucona z wody na pokład statku. Szarpała za koszulę na plecach, próbując ją z siebie zdjąć, nawet delikatny dotyk na skórze powodował potworny ból. Trzymała się za plecy, będąc pewna, że pękają. 
James nie wiedział co zrobić. W jednym momencie wszystko było dobrze, chwile później Lydia była w agonii. Gdy próbował do niej podbiec, krzyknęła. Nikt nigdy nie słyszał takiego wrzasku, momentalnie dowódca upadł na kolana łapiąc się za głowę. Krzyczał razem z nią, nie mogąc znieść tego bólu, jej krzyku. Obok łóżka Lydii pojawiło się kilku lekarzy, którzy próbowali jej pomóc. Ostatni raz przyłożyła im po kopie, a później uspokoiła się i odpłynęła. Zanim to zrobiła, spojrzała na niego i w jej gasnącym spojrzeniu widniał ogromny ból i przerażenie.

< Panie Dowódco? >

Nie umie lub nie chce dorastać do świata

K A Ż D Y   P O W I N I E N   M I E Ć
M A R Z E N I A.
N A W E T   Ż A Ł O S N E 
N I E R E A L N E.


Imię: Stiles 
Nazwisko: Stilinski 
Pseudonim: Jedi 
Wiek: 29 lat
Płeć: Mężczyzna 
Data urodzenia: 8 marca 2104 
Rodzina: 
  • Claudia Stilinski – zmarła, gdy miał 7 lat; chorowała 
  • Andrew Stilinski – żołnierz DRK; kochający ojciec; dbający o jedynego syna (o którym wie); zabity przez PW podczas walki 
  • Isaac Toy – młodszy brat; mieszka ze swoją matką w Bazie; ma 17 lat; nie znają się 
  • Zachary Smith – przyjaciel ojca; przygarnął go po jego śmierci; jest dla niego jak drugi ojciec 
  • Maura Smith – żona Zachary’ego; przybrana matka odkąd skończył 8 lat; 
Związek: Przelotny romans z Elijah Wood, Alba Wood 
Przynależność: DRK 
Stanowisko: Złodziej 
Numer identyfikacyjny: 0022666 
Praca: Lubi gotować, czasami pomaga na stołówkowej kuchni. Od czasu do czasu, gdy nadarzy się okazja, zbiera złom. To, co się nadaje, czyści i sprzedaje mechanikom, którym oczywiście w wolnym czasie pomaga. Pracuje w barze jako barman, gdzie złodziej nie ma wtyki, jeśli nie w barze? Specjalna umiejętność: Telekineza i wyczuwanie ludzkich emocji. Jak to działa? Potrafi przenieść jakiś przedmiot kilkanaście metrów dalej, używając samej siły umysłu. Raz zdarzyło mu się przenieść swojego chomika przez sen, do dzisiaj go nie znalazł. Jego mózg jest aktywny nawet we śnie, nie kontroluje go nic, przesuwa przedmioty według własnej woli. Dlatego w mieszkaniu Stilesa nic nie jest stałym elementem, pod oknami nikt nie zostaje dłużej niż pięć sekund, aby nie dostać wypadającym krzesłem w głowę. Czasami umie zobaczyć wspomnienia związane z danymi uczuciami. Potrafi wyczuć emocje drugiej osoby, gdy są naprawdę silne, czuje je z kilku kilometrów. Dlatego jest stałym członkiem ekip poszukiwawczych i ratowniczych, nikt nie radzi sobie lepiej od niego. Kiedy łączą go więzy emocjonalne z inną osobą, jej uczucia stają się jego. Czasami jest to pomocne, ale niekiedy bywa utrapieniem. Powinno pomagać mu to w relacjach międzyludzkich, ale działa odwrotnie. Znając ludzkie uczucia, sam stara się je ograniczać. Czuje je cały czas, ale nie są jego, więc straciły dla niego wartość. 
Charakter: Stiles jest sarkastyczny, inteligentny, z dziwnym poczuciem humoru, którego nikt nie rozumie. Potrafi rozbawić lub zirytować ludzi samą mimiką twarzy. Niektórzy określają go mianem geniusza, miewa sto pomysłów na minutę. Wygadany, na co dzień tryskający entuzjazmem i optymizmem. Sprytny, umiejący wykorzystać swój geniusz i charakter. Obecny przy chorującej matce, nigdy nie pogodził się z jej śmiercią. Niewiele osób wie, że obwinia się za jej śmierć, ponieważ zaczęła chorować po jego urodzeniu. Stiles ma niski poziom własnej wartości, który stara się zatuszować udawaną pewnością siebie. Pomaga mu to w pracy, jako dobry aktor jest nie do zdarcia. Często staje się paranoiczny i obsesyjny, gdy za bardzo skupia się na jednej rzeczy. Kieruje się własną intuicją, polega na niej przy każdym trudnym wyborze. Zazwyczaj jest to trafny wybór, ale było kilka takich, za które płaci do dzisiaj. Waleczny, uparty i zmotywowany, za wszelką cenę dąży do skończenia zaczętej przez niego pracy. Nie lubi się poddawać, każdy odwrót uważa za swoją porażkę, która przyczynia się do jego samokrytyki. Nie wierzy w szczerość ludzkich intencji i uczuć. Za te prawdziwe uważa tylko ból i przerażenie, ponieważ je trudno udawać. Boi się odrzucenia przez przyjaciół i rodzinę, wszystkie emocje zakopuje głęboko. Niektórzy uważają, że mimo wieku jest dziecinny. Natomiast jest on nad wyraz dojrzały i wyrozumiały, zwyczajnie nie okazuje emocji i wszystko maskuje żartem. Boi się odrzucenia oraz, że po raz kolejny zostanie zraniony śmiercią kogoś bliskiego. Czasami zachowuje się jak gówniarz, rani innych by samemu nie zostać zranionym. Żyje w swoim własnym świecie, nie dopuszcza do siebie myśli, że poza jego mieszkaniem i myślami jest jakiś inny świat. Zainteresowania: Po za swoim głównym zajęciem, czyli podkradaniem wszystkiego wszystkim, zbiera informacje o ludziach żyjących w Bazie. Niby to zajęcie dla szpiega, ale woli wiedzieć, kto obok niego mieszka. Nigdy nie wiadomo, czy koleś z więziennymi tatuażami i nożem w bucie wskoczy ci pod prysznic, czy może będzie chciał się wymienić przepisem na ciasto i pogadać przy herbatce. Uzyskane pieniądze za sprzedaż złomu przeznacza na farby, ołówki, pędzle, płótna, szkicowniki itd. Uwielbia malować i rysować, uważa to za jedyną stałą rzecz w swoim życiu. Trenuje swój umysł czytając wszystko, co wpadnie mu w ręce. Rozwiązuje krzyżówki, łamigłówki, uczy się rzucania przedmiotami do celu, gra w scrabble. 
Historia: Matka Stiles’a była lekarzem, poznała jego ojca podczas rutynowych badań żołnierzy DRK. Po roku związku pobrali się, a kolejny rok później na świat przyszedł ich pierwszy syn. Pół roku po urodzeniu, u Claudii wykryto raka płuc. Kochała męża i syna, dla nich starała się z całych sił, próbując wygrać walkę z rakiem. Trwała siedem lat, nie udało się jej z powodu przerzutów na inne organy. Przez te kilka lat starała się jak najlepiej wychować syna, spędzała z nim każdy dzień, który jej został. Życie w niepewności doprowadziło do powolnego rozpadu jej małżeństwa. Ojciec Stilesa więcej czasu spędzał w barze, zapijając swoje problemy i chodząc do łóżka z przypadkowymi kobietami, tak udawało mu się na moment zapomnieć o umierającej miłości jego życia. Kochał również syna, starał się by niczego mu nie brakowało, przychodził na szkolne występy, kupował prezenty na urodziny, zabierał do kina. Za wszelką cenę chciał chronić syna, nie widział jednak, że Stiles rozumie więcej, niż dzieci w jego wieku. Przez chorobę matki i potrzebę przyniesienia ulgi w jej cierpieniu, chłopiec rozwinął cechę wyczuwania emocji. Kochał matkę, w chwilach, gdy najbardziej cierpiała siadał przy jej łóżku i przejmował jej ból i emocję, by mogła chociaż na chwilę odpocząć. Bał się, że umrze przez niego. Mały chłopiec wziął na siebie winę za chorobę matki, cierpiał razem z nią. Umarła, gdy miał siedem lat. Przez rok praktycznie mieszkał sam, jego ojciec albo przesiadywał w barze albo całe dnie spędzał na patrolach. Dorósł więc o wiele szybciej, niż musiał. Sam gotował, prał, sprzątał, odrabiał pracę domową. Wkrótce wykształcił nową cechę, przesuwanie przedmiotów siłą woli. Przydawała mu się podczas codziennych prac domowych. Gdy miał 8 lat jego przydzielono mu opiekunkę, Maurę. Szybko przekonał się do niej, z czasem zastąpiła mu matkę, której bardzo potrzebował. Z czasem ojciec zaczął bywać w domu, wszystko wróciło do normy. Niestety, Andrew zginął, gdy Stiles miał 13 lat. Chłopiec nie mógł pogodzić się ze śmiercią kolejnego rodzica. Kolejna strata i towarzyszący jej ból nauczył go, że odczuwanie własnych uczuć jest do dupy. Przestał ukazywać emocję, nie liczyły się dla niego. Zamieszkał z przyjacielem ojca, Zacharym, który był mężem Maury. W wieku 18 lat zgłosił się do DRK, gdzie szybko odkryto jego umiejętności. Został przeszkolony do zawodu złodzieja, w czym pomogły mu jego wrodzone talenty oraz spryt. W wieku 23 lat został najlepszym złodziejem w organizacji.
Aparycja: Średniej długości ciemne włosy, często potargane, jakby dopiero wyczołgał się z łóżka. Kolor jego oczu jest bliżej nieokreślony, czasami wydają się brązowe, pod wpływem silnych emocji staję się niemal czarne. Wysoki i szczupły, o chudych nogach. Nie jest nadzwyczajnie napakowany jak większość żołnierzy, ale muskularny i silny. Ma jasną karnację, więc since przemęczenia wyglądają na nim okropnie, jego znajomi próbują wysłać go z tego powodu do lekarza. Posiada dużą ilość pieprzyków. Jego największym atutem (a przynajmniej on tak uważa) są wystające obojczyki oraz długie, cienkie palce dłoni. 
Cel: Stara się być najlepszy w tym, co robi. Chce być godny bycia synem Andrew, który oddał życie za to, aby mógł dorastać w świecie bez wojen. Dąży do tego, by zasłużyć na miano syna człowieka, który zginął walcząc za swoje przekonania i lepsze jutro. Nieustanie, dopóki nie dokona czegoś godnego jego ojca. 
Orientacja: Biseksualny
Ciekawostki: 
  • Bierze leki na ADHD; 
  • W dzieciństwie zajmował się hodowlą węży, niestety zabroniono mu tego, gdy kilka uciekło i rozpełzło się po Bazie; 
  • O swojej biseksualności dowiedział się w momencie poznania bliźniaków Wood; 
  • Nienawidzi słowa „bakłażan”, sam nie wie dlaczego; 
  • Potrafi grać na pianinie, gitarze akustycznej oraz perkusji; 
  • Przez sen mówi po niemiecku i rosyjsku, chociaż nigdy nie uczył się tych języków; 
Inne zdjęcia: -

sobota, 6 lutego 2016

od Susan

Wstałam odrzucając kamienie, które przygniatały moje nogi. Chwyciłam róg stojącego niedaleko stołu i podniosłam się. Syknęłam cicho, czując ból w lewej nodze. Rozejrzałam się.
- Mamo...? Tato?
Nikt nie odpowiedział. Byłam sama. Wokół mnie wznosiły się tumany kurzu i pyłu. Było cicho. 
Skierowałam się w stronę wyjścia kuśtykając. Gdy wyszłam na zewnątrz, zobaczyłam gruzy. Niebo było szare, w powietrzu wyraźnie było czuć dym. Ruszyłam przed siebie, w poszukiwaniu mojego starego domu. Po długiej wędrówce znalazłam go. Jako jeden z nielicznych budynków stał niemal nienaruszony. Zmienił swoją barwę z żółtego na szary, dostrzegłam brak komina i wybitą szybę. Podeszłam do drzwi i powoli je otworzyłam. 
- Jest tu kto? - zapytałam, lecz nikt mi nie odpowiedział.
Rozejrzałam się. Wszystko było zakurzone, szare, bez życia. 
- Punko! – zawołałam.
Lecz jego także nie było. Ciekawe co się z nim stało. Mam nadzieję, że gdzieś się schował. To mały piesek, musi być przestraszony...
Weszłam na piętro. Zajrzałam do wszystkich pokoi w poszukiwaniu... kogokolwiek. Nie wiem czemu, ale wciąż miałam nadzieję, że kogoś znajdę. Gdy otworzyłam jedne z drzwi, zobaczyłam, że to mój pokój. Zrobiłam kilka kroków przed siebie i podeszłam do pianina. Cieszyłam się, że moje instrumenty były nienaruszone. Usiadłam przed dużym, czarnym, teraz nieco zakurzonym pianinem. Dotknęłam kilku klawiszy, a po chwili po wszystkich pomieszczeniach rozeszła się muzyka.
Podczas grania ogarnął mnie smutek. To mój przyjaciel był autorem tej melodii, a także tekstu piosenki. Poza tym, poczułam pustkę, jakby brakowało jeszcze kogoś. 
Gdy skończyłam grać, moje palce pogłaskały klawisze. Siedziałam chwilę w zamyśleniu. Może znajdę kogoś, kto zechce mi pomóc? Może ktoś pomoże odszukać mi rodziców i przyjaciela?
Zeszłam na dół kierowana głodem. Postanowiłam tu zostać, w końcu to mój dom. Kiedy byłam w drodze do kuchni zatrzymałam się, widząc postać stojącą przed domem. Powoli podeszłam do okna, a wtedy ten ktoś odwrócił się w moją stronę. Była to dziewczyna, głowę przykrytą miała kapturem jasnej kurtki. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie przez szybę, po czym otworzyłam drzwi, by mogła wejść.

<Lydia?>

wtorek, 2 lutego 2016

od Christophera - CD Natashy

Pustka.
Wszech obecna, nieustępliwa i natrętna niczym głodna osa, zalała z nieskrywaną satysfakcją, wyczerpany umysł mężczyzny.
Świat na około przestał grać jakiekolwiek rolę.
Cunningham udając roślinkę, ruszał ciałem w takt miarowego hamowania i przyśpieszania niezidentyfikowanego pojazdu.
Furkot silnika.
Łapczywy oddech.
Huk strzałów.
Dopiero wściekły głos Luki, wyrwał Christophera z niemego odrętwienia. W pierwszej chwili Cunningham chciał biec i schować się za plecami drugiego zastępcy, jednak Doktor L... tfu... Natasha, pchnęła go na zimną podłogę ciężarówki.
Czuł się słaby i wypompowany, niczym świeżo zdarta skóra rozwieszona jak pranie by pomiatał nią lodowaty, oraz pozbawiony litości, wiatr.
Noga w której wciąż tkwił pocisk zupełnie mu zdrętwiała.
Zdawało się, że stracił, znacznie więcej krwi niż początkowo mógł przypuszczać.
- Zgubiłem Gwiazdę Polarną. Wiesz może czemu umarła?- głos mężczyzny brzmiał niczym skrzypiąca podłoga.
Sponiewierana na kształt papierka po słodkim cukierku, Natasha obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem. 
- Byłabym wdzięczna, gdybyś choć raz gadał z sensem.
- Sensem...?- powtórzył Christopher smakując słowo i usilnie starając się przypomnieć jego znaczenie. Zastanawiał się długo, czy może ma to jakiś związek ze snem, albo sentencją, jednak nie wpadł na żaden odpowiedni trop. Dopiero kiedy strzały umilkły, Cunningham wygrzebał dobrą definicję.- Ah, no przecież! Sens! Więc... Sądzę... że... jesteś...- niestety Christopher nie zdążył dokończyć, bo oto drzwi ciężarówki otworzyły się i czyjeś ręce pomogły im wstać, po czym wyprowadziły na zewnątrz.


Cunninghama nie interesowały jednak walające się wszędzie trupy, wielki robot z dymiącym jeszcze działkiem, czy nawet masa samochodów z logo OSWE. Mężczyzna uparcie wpatrywał się za to w wschodzące słońce, nadające niebu brzoskwiniowy odcień. Tak rzadko ciepły blask przebijał się przez warstwy ciemnych chmur.
Ktoś do niego podbiegł i zarzucił Christopherowi na ramiona czerwony kocyk.
- Wiesz czemu umarła? Gwiazda Polarna...
- Jest pan w olbrzymim szoku! Proszę iść za mną! Proszę się uspokoić! Proszę oddychać! Proszę wciąż mówić! Proszę nie zasypiać! Proszę uważać na nogę!- zapiszczał jakiś mały knypek i razem z ubranym na czarno dryblasem próbowali zaprowadzić Cunninghama do jednego z samochodów. Nagle jednak niczym z podziemi, wyrósł przed nimi wściekły Luka.
Z nosa sączył mu się katar, twarz miał mokrą od potu, a oczy przekrwione. Jego oddech, zaś świszczał jak lokomotywa. Mężczyzna starał się coś powiedzieć, ale Christopher gwałtownie mu się wciął.
- Wyglądasz kwitnąco, przyjacielu!
To że Luka zareagował na te słowa, uderzając Cunninghama w głowę bronią, zupełnie go nie zdziwiło.
Ponownie stracił przytomność.
_______

Po przebudzeniu Christopher nie czuł zupełnie nic.
Ani bólu.
Ani nawet własnego ciała.
Jakby stał się nagle niematerialnym bytem.
Czyżby umarł?
Nie, chyba jednak nie, bo inaczej siedząca przy jego łóżku Natasha również musiała by być trupem, a tego nie mógł sobie wyobrazić.

<Są w szpitalu jakby kto pytał. C: >