sobota, 30 lipca 2016

od Christophera - CD Natashy

W życiu Therese zawsze liczyły się tylko dwie rzeczy: OSWE i jej ojciec. Jakiegokolwiek rodzaju znajomości czy różnie pojmowany, czas wolny nie miał zwyczajnie racji bytu. Istniała jedynie praca, którą wykonywała do puki mięśnie nie zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Odnajdywanie celu, likwidacja, zdawanie sprawozdania. Człowiek, pistolet, komputer. W kółko i w kółko to samo. 
Wszyscy doznali więc głębokiego szoku, gdy pewnego razu na jeden z rodzinnych obiadów Therese przyprowadziła wysokiego mężczyznę. Sean z początku sprawiał wrażenie osoby niezwykle otwartej i wręcz łaknącej kontaktu z innymi ludźmi. Nawet więc Christopherowi zaczęło nasuwać się pytanie dlaczego ktoś taki, miesiąc po tamtym obiedzie ożenił się z Therese. Szybko się jednak okazało, że Sean znalazł się we właściwym dla siebie miejscu. Mężczyzna bowiem miał niezwykły dar pojawiania się znikąd i zadręczania wszystkich swoją obecnością. Na pierwszy rzut oka interesujący, jednak po dłuższej znajomości upierdliwy, niczym wrzód, którego w żaden sposób nie da się pozbyć. Wręcz idealnie wpasowywał się w pełną indywiduów rodzinę Cunninghamów, wciśnięty między tyrana, a plastikową lalkę.
Swoim więc zwyczajem, Sean cichaczem wślizgnął się do małego pokoju, gdzie Natasha przykładała Christopherowi mrożone owoce i od razu zaczął nawijać.
- Wszystko w porządku? Jestem lekarzem, więc pozwólcie, że to obejrzę. Naprawdę dobrze się na tym znam. Często przywożą do mojego szpitala pokiereszowanych żołnierzy OSWE. Pod takim kontem nic nie zobaczę. No, już odchyl nieco głowę.
Christopher siedział jednak zupełnie nieruchomo z miną obrażonego dziecka i co chwila rzucał Natashy błagalne spojrzenia, żeby pozbyła się stąd Seana. 
Młody lekarz zdawał się zupełnie nie zauważać, że jego obecność nie jest pożądana i mimo wyraźnego sprzeciwu swojego pacjenta, uważnie zbadał sińca.
- To nic poważnego. Naprawdę. Szybko powinno zniknąć. Uwierz mi. Therese raz wróciła do domu z taką śliwą, że ledwo ją poznałem. Słowo daję! I...
Nagle rozległo się czyjeś znaczące kaszlnięcie. Wszyscy jak na komendę spojrzeli w kierunku drzwi, gdzie stał zgarbiony Marcus.
- Ja i Aurelie już się zbieramy. Miło było cię poznać Natasho. - Mężczyzna odwrócił się powoli. - Byłbym zapomniał. Ojciec chciał porozmawiać z tobą na osobności, Christopherze.
_______

Anthony stał na pustym balkonie i palił papierosa. Jego zimny wzrok omiatał podświetloną fontannę i ludzi, którzy wylegli na zewnątrz, gdy tylko przestało padać.
- Nie będę prawił bezsensownych kazań, synu. Takie rzeczy nigdy do ciebie nie docierały - westchnął Anthony i odwrócił się przodem do Christophera, który miał w tamtym momencie ochotę zapaść się pod ziemię. - Powiem więc tylko raz. Przynajmniej w towarzystwie nie przynoś mi wstydu. Przynajmniej kiedy ludzi na mnie patrzą.


- Dobrze - wykrztusił Christopher z trudem powstrzymując natłok myśli.
- Dobrze? To jest twoja odpowiedz? Nie interesuje mnie, że miałeś powody by uderzyć tamtego mężczyznę. - Mentalne wiertło zaczęło borować umysł młodszego z mężczyzn. - Takich spraw nie załatwia się na oczach innych ludzi. - Christopher zatoczył się z bólu.
- Przestań... proszę... 
Anthony podszedł ostrożnie do syna i przytrzymał mu głowę tak, żeby spojrzeli sobie prosto w oczy.
- Jeszcze raz spróbujesz w mojej obecności zrobić coś głupiego, a zaboli cię dużo bardziej niż teraz. - Mentalne wiertło zdawało się lada moment przebić na wylot czaszkę Christophera, kiedy nagle opadło. - Zapamiętaj to proszę, synu.
_______

Jedyną rzeczą jaką zastępca OSWE mógł wykrztusić z siebie chwile po rozmowie z ojcem, było ciche: Wracajmy. Natasha pokiwała znacząco głową i pomogła Christopherowi utrzymać się na nogach, które zaczęły zachowywać się niczym wata.

<Zabierz go stamtąd>

od Natashy - CD Christophera

♥ natchnienie -> <- natchnienie ♥

Restauracja, w której odbywała się kolacja, z pewnością należała do najlepszych i najbogatszych (a co za tym idzie - także najdroższych) w kraju. Na pewno także robiła wrażenie na zwykłych, szarych obywatelach, muszących codziennie walczyć o przeżycie swoje i swojej rodziny, a także o pracę, którą w każdej chwili mogą przecież stracić, a wtedy kto utrzyma żonę i trójkę dzieci czekające w domu?
Cóż, Bogiem a prawdą, Natasha nie należała do szarych obywateli.
Bywała już w podobnych lokalach, i choć przez te parę lat przerwy, jakie urządziła sobie ostatnio od zawodu agentki, szpiega, pani od zadań specjalnych czy jak by tego nie nazwać, zdążyła nieco odzwyczaić się od czerwonych dywanów, kryształowych żyrandoli, jedwabnych obrusów i ogółem mówiąc spotykanego na każdym kroku przepychu, to jednak nie czuła się niczym specjalnie przytłoczona. Zupełnie jakby restauracja była jak najbardziej zwykła i przeciętna, a ona sama wcale nie miała uczestniczyć w chorym rodzinnym zlocie, na którym pojawia się jedynie jako ładna ozdoba. Wisienka na torcie i ładne zwieńczenie obecności Christophera, nic więcej. Była tego jak najbardziej świadoma.
Być może właśnie dlatego nie uznała za stosowne w jakikolwiek sposób zareagować tak na piszczącą modelkę, jak na pozornie miłe słowa byłego prezydenta. A już na pewno nie na przymilającego się w bardzo oczywisty sposób kelnera-garderobianego, choć temu ostatniemu miała ogromną ochotę zaserwować cios w śledzionę. Już nawet prawie to zrobiła, kiedy zupełnym przypadkiem odważył się naruszyć jej przestrzeń osobistą w okolicach talii, już odkładała srebrne sztućce na serwetkę, już-już zaczynała podnosić się z krzesła, żeby mieć większą swobodę ruchów... Najwyraźniej jednak Christopher postanowił ją wyręczyć.
I była mu za to dozgonnie wdzięczna. Nie miała ochoty ujawniać swoich morderczych zdolności walki wręcz na oczach sali pełnej gości, a już na pewno nie na oczach Cunninghama Seniora, którego osoba mocno ją niepokoiła, budząc coś na kształt podstawowego, niemal zwierzęcego instynktu każącego jej trzymać się od tego starszego człowieka jak najdalej - dla dobra nie tyle swojego, co jego syna. Nie chciała zwracać na siebie aż takiej uwagi. Tak było po prostu lepiej.
Sama nie była pewna jak to się właściwie potoczyło, że nawet w ciasnym, słabo oświetlonym pokoiku nie potrafiła zapanować nad Christopherem na tyle, by zmusić go do ciągłego siedzenia na tyłku. A jednak pocałunek szybko wynagrodził jej zszargane już z lekka nerwy - był słodki i nieśmiały, zupełnie jakby był to pierwszy pocałunek w życiu mężczyzny, a ona bardzo starała się go nie spłoszyć. Pozwoliła mu objąć się nieco mocniej w talii, sama zaś objęła go jedną ręką za szyję, drugą przesuwając po jego policzku... Oderwali się od siebie nagle, kiedy przypadkiem dotknęła nieszczęsnego miejsca w które wcelował cholerny kelner.
- Och, skarbie - westchnęła, popychając go delikatnie w tył i zmuszając do ponownego klapnięcia na krzesło. Delikatnie ujęła jego twarz w dłonie i obróciła tak, by w słabym świetle jarzeniówek zawieszonych bez osłony pod sufitem móc obejrzeć kwitnącego już pod lewym okiem mężczyzny sińca. Przygryzła lekko dolną wargę.
- Nieźle się załatwiłeś - skwitowała surowo, zaraz jednak jej głos na powrót nabrał miękkości, tak przecież do niej niepodobnej. Sięgnęła znów po torebeczkę z mrożonymi wiśniami i delikatnie przyłożyła ją do rosnącej śliwy, całując przelotnie Christophera w czoło. - To było bardzo szlachetne, dziękuję. Już myślałam, że będę musiała sama pokazać mu gdzie raki zimują. A poza tym jestem pewna, że nawet z podbitym okiem będziesz bardzo przystojny.


<Nataszka, mode mama. ♥ >

wtorek, 19 lipca 2016

od Christophera - CD Natashy

Mózg podpowiadał Christopherowi, że na zwierzenia Natashy należy odpowiedzieć historią o latającym budyniu zmiksowaną ze starym przysłowiem. Mimo najszczerszych chęci mężczyzna nie mógł jednak wykrztusić z siebie nawet jednej sylaby. Powodem nie były bynajmniej słowa rudowłosej, a jej zapach. Woń piwonii i gwoździków, która przyprawiała Christophera o przyjemne zawroty głowy. Czuł, że gdyby mu tylko pozwolono, to siedziałby tak blisko Natashy przez cały wieczór.
Nagle jednak, taksówka z impetem wjechała na próg zwalniający, a chwilę później gwałtownie ścięła zakręt, przez co układ na tylnym siedzeniu nieco się zmienił. Rudowłosą prawie w całości wcisnęło w róg pomiędzy drzwiami a fotelem, natomiast Christopher musiał jedną ręką przytrzymać się zagłówka, żeby nie zmiażdżyć Natashy. 
Kolejny ostry zakręt. Mężczyzna skołowany puścił dotychczasowe oparcie i zmuszony był położyć dłoń na szybie, tuż obok głowy rudowłosej. Ich nosy zetknęły się delikatnie, a usta dzieliły dosłownie centymetry. Oboje zastygli na parę sekund, zaskoczeni tym co się właśnie stało. Nagle Christophera ogarnęło dziwaczne uczucie, którego mimo paru bliskich kontaktów z kobietami, nigdy nie doświadczył. Przekrzywił nieco głowę i jeszcze bardziej zmniejszył dystans pomiędzy nimi. Tak potwornie chciał ją teraz pocałować. Kiedy jednak wolną rękę przyłożył do twarzy Natashy, a ich wargi dosłownie się o siebie otarły, odezwał się kierowca.
- Tak, tak. Proszę bardzo. Zupełnie nie przeszkadzają mi dwie liżące się osoby, na tylnym siedzeniu mojej bryki. Nie przerywajcie sobie - zachrypiał i docisnął jeszcze gazu.
Christopher gwałtownie odsunął się od Natashy, a uszy zapłonęły mu czerwienią. Czuł się niczym dziecko przyłapane na gorącym uczynku.
Do końca drogi nie uraczył kobiety nawet jednym spojrzeniem.
___________

Zjednoczona Europa była niezwykle ekskluzywną restauracją, więc kiedy rozklekotana taksówka dojechała na miejsce, wszyscy akurat obecni na parkingu obrzucili pojazd spojrzeniami pełnymi pogardy. Dopiero kiedy zobaczyli, że wysiada z niego zastępca OSWE w towarzystwie atrakcyjnej rudowłosej kobiety, zmienili złośliwe szepty na wyrazy zachwytu.
Kiedy oboje weszli do bogato zdobionego holu, para mężczyzn w nieskazitelnych uniformach pomogła zdjąć im płaszcze. Dla Christophera były to zupełnie nic nieznaczący moment, gdyby jeden z garderobianych zbyt długo nie wpatrywał się w dekolt Natashy. Cunningham poczuł się wówczas niezwykle niekomfortowo i po raz pierwszy jego umysł nie był w stanie zacząć interesować się czymś innym. Wciąż tylko widział łakomy wyraz twarzy mężczyzny.
- Wszystko w porządku? - zapytała rudowłosa.
- Nie lubię grzejników. Zjadłbym koktajl - wykrztusił bez przekonania.
Natasha widząc chyba, że coś jednak z Christopherem jest nie tak, wzięła go pod rękę. Bliskość kobiety nieco poprawiła humor Cunninghamowi, który poczuł wówczas wyraźniej zapach goździków oraz piwonii.
Powolnym krokiem weszli do wielkiej sali, pełnej złota i czerwieni. Przy każdym z perfekcyjnie nakrytych stolików siedziały znane osobistości. Politycy, biznesmeni, generałowie. Nikt więc prawie nie zwrócił uwagi na zastępce dowódców OSWE, który zaczął mówić swojej towarzyszce o rzeczach bez ładu i składu.
Christopher umilkł jednak gwałtownie, gdy jego wzrok padł na stół w samym centrum wielkiej sali. Stół przy którym siedziała jego rodzina.
Marcus i Aurelie, Therese z Seanem oraz człowiek, którego obecność mężczyzna wyczuł już podczas wysiadania z taksówki. Starał się nie patrzeć mu w oczy, ale nie dał rady. Bohater dla obywateli Europy i potwór we wspomnieniach swoich dzieci, był tą samą osobą. Był grubym starszym człowiekiem siedzącym na końcu stołu. Był Anthonym Cunninghamem i największym koszmarem Christophera.
Aurelie jak zwykle zbyt rozentuzjazmowana, zerwała się na równe nogi i podbiegła do nowo przybyłych.
- Mój boże, aleś się zmienił! To pewnie przez tą fryzurę! - Kobieta mówiąc to wciąż lekko podskakiwała, głupkowato chichocząc. W końcu objęła przerażonego Christophera, który rzucał we wszystkich kierunkach spojrzenia pełne błagania o pomoc. - Tak się cieszę, że cię widzę!


Aurelie była średniego wzrostu kobietą o olbrzymim biuście i tali osy. Choć oficjalnie wypierała się korzystania z chirurgii plastycznej, wygłaszając wiele przemówień na temat naturalnego wyglądu, to jednak mało kto jej wierzył. Szczególnie jeśli przyjrzał się ustom modelki.
- Jejku! - Aurelie przysunęła się do Natashy. - To twoja narzeczona Chriś? Tak słodko ze sobą wyglądacie! Można by was schrupać - zachichotała.
- Aurelie! - zawołał Marcus na co modelka odwróciła się na pięcie i podeszła do stołu. - Wszyscy chcielibyśmy się przywitać.
- Tak, ale nie myślałam, że Chriś sobie kogoś znajdzie. On jest taki strasznie zagubiony...
Mąż rzucił jej zabójcze spojrzenie, po czym wstał by wymienić uściski z Christopherem i Natashą, którzy właśnie podeszli bliżej.
Marcus poklepał brata po ramieniu szeroko się uśmiechając, a następnie ucałował rękę rudowłosej.
- Tak naprawdę to jesteśmy tylko znajomymi z pracy - sprostowała Natasha.
- Oczywiście. Miło mi cię poznać.
- Mi również.
Następna w kolejce była oziębła Therese, która uraczyła nowo przybyłych jedynie skinieniem głowy. Jej mąż natomiast z gracą wstał z miejsca i wymienił uściski zarówno z Christopherem i Natashą.
- Jak tam u ciebie, stary? Wszystko w porządku z nogą? - zapytał Sean przyjacielsko się uśmiechając.
- Widziałem ośmiorzędową szafę.
- Hah, zawsze byłeś taki zabawny Christopherze - zaśmiał się i klepną mężczyznę przyjacielsko w ramię. - Jakbyś jednak miał jakiś problem to wiesz gdzie mnie szukać.
Gdy Sean usiadł już na swoim miejscu, Anthony ostrożnie wstał, po czym majestatycznie przebierając nogami znalazł się koło Natashy. 
- Miło mi wiedzieć, że mój syn w końcu się ustatkowuje. Jest niezwykły, ale potrzebuje silnego wsparcie, prawda Doktor Lewis? - Anthony rzucił kobiecie spojrzenie, którym zazwyczaj raczył Christophera. Mówiło ono zwyczajnie: Nic się przede mną nie ukryje. Wiem co zrobiłaś i nie zawaham się wykorzystać tego, na twoją niekorzyść. Brakowało tylko złowieszczego chichotu. 
Natasha w żaden sposób nie skomentowała słów byłego prezydenta, ale kiedy w końcu wszyscy usiedli, wyglądała tak jakby niezmiernie cieszyła się z zakończenia parady przedstawiania.
Kelnerzy tylko na to czekając, rozdali wszystkim karty dań. Christopher zupełnie ich ignorując siedział tylko nieruchomo ze wzrokiem wbitym w obrus. Obecność jego ojca sprawiała, że czuł się paskudnie. Nie mógł wypuścić telepiących się pod czaszką myśli, które prawie na kolanach błagały go o zaszczepienie jakiejś fałszywej idei. Anthony wyczuł by to jednak i ukarał syna psychicznym bólem, więc młody mężczyzna musiał się hamować za wszelką cenę. 
- Christopher, pomóc ci coś wybrać? - zapytała Natasha, próbując zaopiekować się nim, niczym marudnym dzieckiem. - Może spaghetti z szparagami? Wygląda naprawdę obiecująco. Co o tym myślisz?
Mężczyzna pokiwał lekko głową, choć słowa rudowłosej dotarły do niego tylko po części.
Ostatecznie Natasha zamówiła dla Christophera wspomniany wyżej makaron i wodę mineralną.
Zaraz po tym gdy kelnerzy odeszli od ich stolika, odezwał się Anthony. Głos miał spokojny, ale jego oczy zdawały się wypalać dziury wszędzie gdzie tylko spojrzały.
- Słyszałem, że ostatnio długo nie było cię w pracy, Christopherze. Wszystko już w porządku z twoją nogą?
Młody mężczyzna nie odpowiedział na pytanie ojca. Uparcie milczał licząc, że może Anthony zmieni temat. Zamiast tego Christopher poczuł się tak jakby ktoś wywiercał mu dziurę w skroni. Coraz głębiej i głębiej.
- Tak - wyrzucił z siebie po chwili, nie mogąc już dłużej wytrzymać. - Już... w porządku... Dziękuję za troskę.
Anthony uśmiechnął się triumfalnie i opuścił mentalne wiertło.
- To drobiazg synu. To drobiazg.
Natasha rzuciła Christopherowi spojrzenie pełne troski, ale mężczyzna nie odpowiedział na nie w żaden możliwy sposób.
Rozmowa na szczęście zaczęła toczyć się na zupełnie inne tematy, przy czym Sean zagadnął Natashę. Tuż przed tym jak podano przystawki, Therese nieco obrażonym tonem poinformowała wszystkich, że jest w ciąży, na co wybuchnęła Aurelie symulowanym płaczem.
- Ja się kotku po prostu szybko wzruszam. To takie wspaniałe!
Christopher zapewne do końca kolacji zachowywałby się jak roślina, gdyby nie kelner, który przyniósł przystawkę dla Natashy. Mężczyzna rozpoznał w nim bowiem garderobianego o łakomym wyrazie twarzy. Tym razem również wlepiał oczy tam gdzie nie powinien. W Christopherze coś się dosłownie zagotowało. Przystawkę i spaghetti zjadł, siedząc jakby na szpilkach. Miarka przebrała się jednak dopiero kiedy garderobiany zabierał brudne talerze. Nie starał się już wówczas nawet udawać, że jest zainteresowany Natashą i bezceremonialnie przejechał dłonią po jej tali. Christopher dosłownie poczuł jak pękają w nim wszystkie hamulce. Wstał niczym w transie i przywalił garderobianemu na oczach całej sali.


Mężczyzna nie pozostał jednak Cunninghamowi zbyt długo dłużny, ponieważ już po chwili uderzył go pięścią w twarz. Christopher nie mogąc złapać równowagi upadł na z łoskotem na ziemię. Garderobiany ewidentnie chciał dobić przeciwnika, ale Marcus skutecznie uniemożliwił mu to wpakowując mężczyźnie kolano w brzuch. Wszyscy się na nich gapili, a parę osób wstało nawet ze swoich miejsc, by móc się lepiej przyjrzeć całemu zdarzeniu. Nagle rozbrzmiał głos Anthony'ego, który rozniósł się echem po całej sali.
- Czyż to nie wspaniałe stawać w obronie kobiety? Proponuję wznieść toast za dżentelmenów i nasz wspaniały kontynent! Naszą wolną Europę! Zdrowie! - mężczyzna uniósł kieliszek wypełniony szampanem i upił z niego mały łyczek. Wszyscy, za wyjątkiem garderobianego, Marcusa, Christophera oraz klęczącej koło niego Natashy, niczym zahipnotyzowani podążyli śladem byłego prezydenta. Chwilę później każdy wrócił do swoich własnych spraw.
- Wszystko w porządku? - zapytała rudowłosa przejeżdżając delikatnie ręką po policzku mężczyzny. 


- Dzwonią... chomiki. - Christopher złapał się za tył głowy, gdzie podczas upadku nabił sobie pokaźnego guza. - Umieram - jęknął.
Natasha przewróciła na to jedynie oczami i pomogła mu wstać.
- Chodź, trzeba przyłożyć ci coś zimnego.
___________

Niezwykle przejęty właściciel restauracji, pozwolił zająć Christopherowi mały i słabo oświetlony pokój w którym biznesmeni od czasu do czasu, spotykali się na prywatne rozmowy. Wręczono Natashy apteczkę oraz szczelnie zapakowane mrożone owoce i powiedziano, że mogą siedzieć tam tak długo, aż Christopher poczuje się lepiej.
Gdy tylko zostali sami, rudowłosa kazała mężczyźnie usiąść na krześle i przyłożyć sobie do głowy chłodne owoce, które nieco zmniejszyły ból.
- Lepiej? - zapytała z troską, stając przed Christopherem.
Cunningham chciał jakoś odpowiedzieć, ale wówczas zdał sobie sprawę, że jest z Natashą sam na sam. Bez żadnych taksówkarzy, czy członków jego rąbniętej rodziny.
Mężczyzna odłożył mrożonkę i wstał. Rudowłosa wyglądał na nieco zdziwioną, a jej usta układały się tak jakby miała coś zaraz powiedzieć.
Christopher przyjrzał się Natashy bardzo uważnie. Nie mógł bowiem zrozumieć czemu w obecności tej kobiety jego świadomość balansuje na krawędzi dwóch osobowości. Nikt nigdy wcześniej nie działał w taki sposób na Cunninghama. Był wciąż tym dobrym sobą, ale o znacznie trzeźwiej analizującym umyśle.


Christopher pochylił się i położył dłonie na tali Natashy. Panicznie bojąc się, że tym razem rudowłosa od niego ucieknie, pocałował ją okropnie niezdarnie o mały włos się przy tym nie wywracając.




<Żądam więcej "Awwwww" momentów. :3>

niedziela, 29 maja 2016

od Natashy - CD Christophera

Natasha lubiła deszcz. Krople wody siąpiące z nieba niczym łzy skapujące z chmurnego oblicza boskiej istoty kojarzyły jej się z dzieciństwem, szczęśliwie spędzonym w domu byłego rosyjskiego żołnierza, kiedy nie miała problemów i nie wiedziała jeszcze, co to zmartwienia. Nie znała smaku porażki, bólu, odrzucenia, jakimi cechuje się prawdziwe życie prawdziwego dorosłego człowieka w tym prawdziwym świecie, w którym przyszło im wszystkim żyć.
Lubiła deszcz. Wprawiał ją w stan zadumy i przyjemnego zamyślenia, w pewien specyficzny, nie do końca dla niej zrozumiały sposób, skłaniał do refleksji nad samą sobą, nad tym, co robiła i co udało jej się osiągnąć.
Taksówka podjechała po niemal dziesięciu minutach spóźnienia, przy okazji wjeżdżając z rozpędem w pokaźną kałużę, jaka zdążyła zebrać się w zagłębieniu w asfalcie tuż przy chodniku. Doktor Lewis odskoczyła gorączkowo, ciągnąc za sobą Christophera i zmuszając go tym do cofnięcia się przed brudną wodą, którą niemal oboje zostali ochlapani. Mężczyzna obdarzył ją przelotnym, zdezorientowanym spojrzeniem, po czym przepuścił w wejściu, składając parasol.
Wnętrze taksówki okazało się zaskakująco ciasne, nawet dla dwóch osób. Ociekający wodą czarny parasol wylądował pod tylną szybą samochodu, a Cunningham ułożył wygodnie głowę na ramieniu Natashy. Ta zmarszczyła lekko brwi, słysząc jego pytanie, nadzwyczaj przytomne, sensowne i logiczne.
Chwilę potrwało nim udało jej się zastanowić nad odpowiedzią. Westchnęła cicho, zerkając na wpatrującego się w nią z dołu szczenięcym wzrokiem mężczyznę. W dziwnym, zaskakującym dla niej samej odruchu odsunęła mu z czoła mokre, włażące w oczy włosy, a na jej usta wpłynął miękki uśmiech, podobny do tych, którymi matki obdarzają swoje pociechy. Oparła się policzkiem o czubek głowy Christophera, wpatrując bez większego zainteresowania w zalewaną strugami deszczu przednią szybę taksówki i pracujące na najwyższych obrotach wycieraczki, śmigające w obie strony tak szybko, że wydawały się być jedynie niewyraźnymi, czarnymi smugami. Znów westchnęła, tym razem o wiele, wiele ciszej, jakby bała się, że nawet niewinnym westchnieniem może coś zepsuć.
- O życiu - odparła cicho, przymykając powieki. Samochód podskoczył na nierównościach asfaltu. - Jako dziecko miałam wielkie palny. Chciałam zostać tancerką baletową, primabaleriną, sławną na cały świat. Taką, na której występy zjeżdżaliby się sami najbogatsi ludzie. I chyba nawet przez chwilę nią byłam, wiesz? A potem wszystko zaczęło mi się walić, odeszli ludzie, których kochałam, przyjaciele zostali zamordowani, a ja czułam się taka samotna i zagubiona, i mała wobec potęgi losu... i proszę, z baletnicy zostałam emerytowaną agentką-zabójczynią. Czy to nie zabawne, jak bardzo życie potrafi z nas zażartować?
Odpowiedziała jej cisza. Natasha otworzyła oczy i z pewnym wahaniem ponownie zerknęła na Christophera, znów napotykając to samo zagubione, szczenięce spojrzenie. Uśmiechnęła się z czułością.
- Przepraszam - wyszeptała, znów odsuwając mu z twarzy zmoczone deszczem kosmyki włosów, uparcie wracające na swoje miejsce. - Nie powinnam cię tym wszystkim zarzucać. Masz własne problemy... a poza tym to przeszłość. Po co rozpamiętywać coś, czego i tak nie można zmienić?


<Tak filozofhhhhhhiczhhhnie.
Also nie mam gifa, ale dostaniesz za to ładny obrazek.>

wtorek, 3 maja 2016

od Rity - CD Michael'a

Jegomość nonszalanckim i pewnym siebie krokiem wyszedł z baru zostawiając Ritę samą z pustą szklanką i rachunkiem do zapłacenia. Zawołała barmana. Zdjęcie Freemana nadal leżało rozłożone na stole. Barman, mężczyzna po trzydziestce w śmiesznie schludnym stroju odebrał o niej należność. Zatrzymał się na sekundę, aby przyjrzeć się zdjęciu. Przez tę właśnie sekundę na twarzy mężczyzny rozszalała się burza emocji. Korzystając z chwili, Tropicielka oderwała jego wzrok od zdjęcia stanowczym pytaniem.
- Zna pan tego człowieka? 
- Często pojawiał się tu wieczorami – odpowiedź była stanowczo za krótka.
- Na pewno wie pan coś więcej – po szybkich oględzinach mężczyzny dodała – macie podobne zainteresowania. Kto kupował towar? Pan, czy Marcus Freeman?
Barman blady jak ściana spojrzał na nią, jakby zobaczył ducha. Patrzył by tak pewnie w nieskończoność, gdyby Stark nie ściągnęła go na ziemię głośnym i natarczywym chrząknięciem.
- On… - zaczął łamiącym się od strachu głosem – często tu przychodził i oferował towar różnym ludziom… Skąd pani… Czy jest pani z policji?
- Nie – uspokoiła go – kiedy ostatni raz coś pan od niego kupował?
- Tydzień temu – na twarzy mężczyzny pojawiało się coraz więcej kolorów – ale widziałem go dwa dni temu, gdy próbował wciskać swoim klientom nowy specyfik.
Rita poruszyła się na tę wiadomość. Oparła się łokciami na blacie baru i przybliżyła w ten sposób to przesłuchiwanego. Jej niebieskie oczy wpatrywały się natarczywie w ciemnobrązowe tęczówki barmana.
- Pamięta pan jak się nazywał?
- Ym… - widać było, że owe spojrzenie trochę go krępowało – nazywał to „Napoleonem”, ale prawdziwej nazwy nie podawał.
Mężczyzna był najwyraźniej zmęczony pytaniami, jednak Rita chciała z niego wyciągnąć trochę więcej.
- Jest coś jeszcze – powiedziała wpatrując się w jego źrenice – zdarzenie… osoba… kobieta…
- Przepraszam panią bardzo, ale muszę zając się swoją pracą. Do widzenia.
Barman, znowuż blady odszedł szybko od tropicielki w kierunku głodomora w kapturze. Jasnowłosa wiedziała, że nic więcej z mężczyzny by nie wyciągnęła w tym momencie. Wyszła więc pokornie z baru. Okazało się, że czas w tym miejscu przemijał znacznie szybciej. Słońce skryte za toksycznymi chmurami i smogiem powolnie opadało za horyzont. Tropicielka zatrzymała taksówkę i wróciła do domu.
*
Półtorej godziny później, z głową pękającą od wszelakich teorii odnośnie morderstwa Marcusa Freemana, sprzątnęła na błysk swoje cztery ściany. Dokładnie wymyła się i ubrała, po czym wyszła z domu. Podeszła do zakapturzonej postaci, która stała „ukryta” pod lampą uliczną po drugiej stronie ulicy.
- Dobry wieczór – powitała osobę - czy mógłbyś, proszę, powiadomić mojego brata, że proszę go, aby stawił się u mnie jeszcze dziś?
Obcy skinął głową zbyt zaskoczony, aby cokolwiek odpowiedzieć. Wywiązał się jednak ze swojego zadania i prawie godzinę później pod blok jasnowłosej zajechał elegancki samochód Edwarda Starka. Właściciel, nie tak schludny co jego auto, podszedł spokojnie do swojej siostry.
- Czego chcesz? – spytał na powitanie.
- Też miło cię widzieć, braciszku – uśmiech, który pojawił się w jednej chwili na jej twarzy zniknął równie szybko – to sprawa zawodowa, więc może zechciałbyś zaszczycić moje mieszkanie twoją obecnością.
Edward nie wyglądał na uradowanego, lecz postąpił jak mu kazano. Zdziwił się widząc mieszkanie siostrzyczki czystym jak łza. Zdjął płaszcz i usiadł przy kuchennym stole.
- Kawy, herbaty? – zaproponowała Rita.
- Dziękuję – odparł - nie zamierzam być długo.
- Dlatego rozsiadłeś się jak na trzy godzinne spotkanie?
Edward zgromił siostrę wzrokiem. Nienawidził gdy analizowała jego zachowanie i wykorzystywała swoje umiejętności przeciwko niemu. Gdy dwie gorące kawy znalazły się na stole rodzeństwo rozpoczęło dialog.
- Mów od razu w czym rzecz – zaczął mężczyzna – nie baw się w żadne pogawędki.
- Skoro nalegasz – Ritę ucieszyła ta bezpośredniość brata – czy słyszałeś może o Napoleonie?
- Rozumiem, że raczej nie chodzi ci o francuskiego króla i wspaniałego dowódcy sprzed kilkuset lat?
- Nie mylisz się – potwierdziła- poza tym był cesarzem Francuzów.
Lekarz machnął tylko ręką na jej uwagę.
- Jest nowy towar na rynku o takiej nazwie, wiesz coś może?
- Nie jestem miłośnikiem zatruwania się takimi używkami, więc czemu mnie o to pytasz?
- Fakt, nie jesteś, ale dobrze wiemy, że masz kontakt z narkomanami w swoim zawodzie.
- Coś słyszałem – przyznał wreszcie po chwili milczenia – niesamowicie mocne gó.wno. Przez pierwsze trzy godziny „ofiara” ma silne halucynacje, zazwyczaj pozytywne, jednak później staje się agresywna i chętna do walki.
- Dość wiele wiesz na ten temat – wbrew swojej woli zauważyła Tropicielka.
- Mam pacjenta który to wziął – Rita wyprostowała się na tę wieść.
- Dasz mi go jutro na parę chwil?
- Mężczyzna jest w śpiączce od dwóch tygodni – odparł – kolejna „zdolność” Napoleona.
Rodzeństwo zakończyło rozmowę. Oboje dopili swoje kawy. Siostra odprowadziła brata do drzwi. Ten ubrał się i już miał wyjść gdy odwrócił się nagle do jasnowłosej.
- Uważaj na siebie – powiedział ze szczerą troską w głosie – zadzwoń do rodziców. Trochę się niepokoją… I nie strasz tak „moich” detektywów.
Na ostatnią radę oboje uśmiechnęli się życzliwie do siebie. Następnie bez zbędnych pożegnań Edward wyszedł z mieszkania młodszej siostry. Nie wiedząc czemu, Rita nagle poczuła jak ogarnął ją melancholijny smutek, a nawet strach przed samotnością i utratą bliskich…
*
~Następnego dnia~
Niedługo po pojawieniu się na zegarze drugiej po południu Rita weszła do baru. Od razu dostrzegła charakterystyczną fryzurę Nieśmiertelnego, z którym wczoraj rozmawiała. Podeszła więc do lady tym razem nic nie zamawiając.

<Michael?>

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

od Christophera - CD Natashy

Christopher nie należał raczej do grona wybitnych gospodarzy. Winą za ten defekt należy obarczać głownie specyficzną osobowość mężczyzny, a także brak odpowiednich instrukcji jak powinno się postępować w obecności gości.
Tak więc Christopher zrobił to co jego zaspane racjonalne myślenie uznało za najbardziej właściwe. A mianowicie powlókł się do kuchni i usiadł na metalowym krześle z podkulonymi nogami. Następnie sięgną po mały niebieski kubek oraz drewniane pałeczki i starał się skonsumować podwieczorek o konsystencji galaretki. Konsekwentne ignorowanie zaistniałej sytuacji, oto sposób Christophera na przyjęcie gościa.
Natasha nie wyglądała jednak na zdziwioną tym faktem. Zmarszczyła jedynie czoło, po czym kiwając z politowaniem głową, podała mężczyźnie łyżkę, która jak gdyby nigdy nic leżała sobie na zawalonym kuchennym blacie. Uprzednio jednak, Natasha zatroszczyła się oto aby wyjąć Christopherowi z ręki drewniane pałeczki zupełnie nie nadające się do jedzenia czegoś o konsystencji galaretki.


Mężczyzna zrobił minę zganionego psa i wrócił posłusznie do posiłku. Kątem oka obserwował jednak, jak Natasha zwiedzała jego mieszkanie. Poruszała się przy tym zgrabnie niczym kot starając się nie przewrócić żadnej z piramid książek, które co chwila wyrastały z podłogi. Nagle mały robot do tej pory stojący spokojnie w koncie, podjechał do Natashy.
- Rozpoczynam procedurę identyfikacji.- Światełka maszyny zaświeciły się na czerwono.- Numer identyfikacyjny 88304661. Rozpoznano. Natasha Valentine Florence Lewis, lat 30, ur. 11 stycznia 2103, rodzice nieznani, pracownik OSWE. Status: brak potwierdzonego zagrożenia. Procedura zakończona.
Rudowłosa spojrzała pytająco na mężczyznę, jednak ten tylko się rozbrajająco uśmiechnął i kontynuował posiłek.
- Proszę podać cel wizyty.- Zaskrzeczał robot.
- Kolacja- opowiedziała twardo Natasha na co maszyna zmieniła kolor światełek na niebieski.
- Przetwarzanie w toku. Zasięganie wymaganych informacji oraz autoryzacja poleceń.- chwilę trwało nim robot odezwał się ponownie.- Przetwarzanie zakończone. Kolacja o ósmej w restauracji Zjednoczona Europa. Zaproszony Christopher Hector Cunningham-Blackburn i Natasha Valentine Florence Lewis jako osoba towarzysząca. Proszę podążyć za mną Doktor Lewis. Janet kazała dać Pani sukienkę.
- Sukienkę? Ale skąd...- Natasha wyglądała na zupełnie zbitą z tropu.
- Janet miała nadzieję, że Pan Cunningham pewnego dnia znajdzie osobę towarzyszącą. Mamy sukienkę i buty w każdym możliwym rozmiarze.
_______

Pół godziny później gdy już jakimś cudem Christopherowi udało się założyć czarny garnitur, mężczyzna opadł zrezygnowany na swoje niepościelone łóżko na którym smacznie pochrapywał Basil. Mimo głośnych protestów robota, Cunningham postanowił go zupełnie zignorować i przytulił się do zdezorientowanego psa. 
Niespodziewanie dało się słyszeć szczęk zamka, a w powietrzu uniosły się czyjeś zdecydowane kroki. Natasha stanęła w progu sypialni i spojrzała zdziwiona na Christophera. Kobieta miała na sobie prostą czarną sukienkę kończącą się nieco nad kolanem. Ognisto rude włosy miękko opadały jej na nagie ramiona. 
- Doktor Lewis, wystosowuję do Pani prośbę o zawiązanie Panu Cunninghamowi krawatu. 
Natasha kilkakrotnie przeniosła wzrok z robota na mężczyznę, po czym wzdychając chwyciła czarny materiał trzymany przez maszynę i miękkim krokiem podeszła do łóżka.
- Choć Christopher, trzeba uratować... króliki. Tak, króliki.- Kobieta przewróciła oczami.
Mężczyzna o dziwno od razu zareagował. Puścił psa i usiadł na krawędzi materaca racząc Natashę spojrzeniem zagubionego dziecka.
Rudowłosa kucnęła obok mężczyzny, po czym sprawie zawiązała mu czarny krawat. Christopher cały czas uważnie ją obserwował. Sam właściwie nie rozumiał czemu porzucił myśli o kółkach w krześle obrotowym, aby skupić uwagę akurat na Natashy.
- Gotowe.- Kobieta klepnęła lekko Christophera w ramię i powoli wstała.
- Taksówka zaraz podjedzie. Panie Cunningham, proszę ubrać płaszcz wiszący na wieszaku nr. 2 i poczekać na transport wraz z Doktor Lewis.
Christopher był już w połowie drogi do salonu, gdy spostrzegł, że Natasha przyglądała się jego imponującej kolekcji książek. Podszedł do niej miękko, po czym szepnął rudowłosej na ucho.
- Tylko na papierze są rzeczy, których nigdy nie zapomnę. Będzie dzisiaj padać monitorami i budyniem. Mam nadzieję, że ludzie lubią herbatniki. Smakuje trochę jak stara gazeta.


Christopher wziął parę książek i przełożył w inne miejsce. Piramida ciężkich tomiszczy lekko się zachwiała, ale ostatecznie postanowiła nie runąć. Dało się słyszeć ciche westchnięcie ulgi.
_______

Faktycznie na zewnątrz padało, ale nie monitorami i budyniem, a lodowatą wodą. Cunningham wraz z rudowłosą stali stłoczeni pod czarną parasolką, czekając na taksówkę, która z każdą minutą była coraz bardziej spóźniona.
Gdy w końcu stare klekoczące auto raczyło się pojawić Christopher i Natasha byli już porządnie zmarznięci. Wgramolili się jakoś na tylne siedzenie, po czym taksówkarz nie pytając o cel podróży mocno przycisnął pedał gazu.
Mijali ulice skąpane w deszczu i ludzi pędzących nie wiadomo dokąd przy tak silnej ulewie.
Christopher przysunął się do Natashy, by położyć głowę na jej ramieniu. Następnie zadał chyba najbardziej normalne pytanie w całym swoim dotychczasowym życiu.
- O czym teraz myślisz?

<W końcu zdecydowałam się na te dwa gify. c: >

od Natashy - CD Christophera

Natasha szybko wróciła do pracy, jak to zresztą robiła za każdym razem w latach spędzonych w wywiadzie. Nie było takiej rany, ciętej, szarpanej czy też postrzałowej, która mogłaby przykuć ją do łóżka na dłużej niż marne parę dni, a i te wytrzymywała przeważnie z ogromnym trudem. Zdawała się bowiem mieć taki gen, który wręcz kazał jej być w ciągłym ruchu. Nienawidziła lenistwa i nicnierobienia.
Zawsze był przecież jakiś wróg do usunięcia, jakieś tajne informacje do zdobycia lub jakaś pilnie strzeżona baza do zinfiltrowania. Lub kolejne projekty do zrealizowania.
Przecież geniusze z jej wydziału nie poradziliby sobie bez jej pomocy.
Nic więc dziwnego, że już następnego dnia była na nogach i w pracy. Dosłownie. Z drugiej zresztą strony nic poważnego się jej przecież nie stało - ot, parę siniaków, delikatne wstrząśnienie mózgu i niewielka rana na skroni. W porównaniu do obrażeń, jakie przynosiła z misji kiedyś, to był przysłowiowy pikuś.
Pomysł odwiedzenia uroczo nierozgarniętego zastępcy nie był tak właściwie do końca jej. A nawet w całości nie jej. Wyskoczył z nim Lewis, jeden z jej współpracowników, jakieś dwa tygodnie po wszystkich tych wprowadzających chaos wydarzeniach, kiedy burza i zaniepokojone głosy w głównej siedzibie OSWE odrobinę już przycichły. Natasha z kolei zastanawiała się nad nią kolejny tydzień - co było zupełnie nie w jej stylu, ale odkryła ten fakt dopiero dużo później - a gdy wreszcie zdecydowała, że fakt, może jednak wypadałoby zobaczyć czy Christopher w ogóle jeszcze żyje, wszechświat nagle zaczął sprzysięgać się przeciwko niej.
Osiem dni minęło, nim w końcu stanęła pod drzwiami niewielkiego mieszkania w starym bloku, którego adres uzyskała właściwie tylko i wyłącznie dzięki znajomościom w administracji OSWE. Byłą wykończona serią niefortunnych wypadków, które nawiedzały jej życie przez ostatni tydzień. Były to małe z punktu widzenia szefostwa, ale za to ogromne dla jej wydziału katastrofy, z którymi trzeba było porazić sobie możliwie jak najszybciej. I udało im się. Okupili to wieloma godzinami ciężkiej pracy i kilkoma zarwanymi, spędzonymi w laboratorium nocami, byli zmęczenia i rozdrażnieni, ale udało się. I z czystymi sumieniami mogli być z tego jak najbardziej dumni.
Tekst o jej niskim wzroście sprawił, że przez chwilę nie umiała wydobyć z siebie głosu. Podobnie zresztą jak propozycja wspólnej kolacji.
Natasha nie pamiętała kiedy ostatnio gdziekolwiek z kimkolwiek wychodziła. Prawdopodobnie było to jakieś dwanaście lat temu, gdy była jeszcze młodą mężatką, a anie bezlitosną zabójczynią na przedwczesnej emeryturze.
Więc właściwie czemu by nie spróbować wrócić do posiadania czegoś takiego jak życie prywatne?
- Pójdę - westchnęła po chwili milczenia, uśmiechając tym typem uśmiechu, którym matki obdarzają rozczulające wysiłki swoich dzieci. Nie czekając na zaproszenie przekroczyła próg, obrzucając taksującym spojrzeniem wnętrze niewielkiej kawalerki.


<Chujowa ta moja dzisiejsza twórczość, sorasy.>

czwartek, 10 marca 2016

od Christophera - CD Natashy

Mozolne uderzenia serca.
Świszczący oddech.
Ciche buczenie olbrzymiej aparatury.
Woda kapiąca miarowo z źle zakręconego kranu.

Wyczerpany umysł Christophera starał się uporczywie ułożyć jakiś spójny obraz z odebranych bodźców, zaczynając od tych dźwiękowych, jednak niespodziewanie przerwał mu ciepły głos Natashy. Pełen bieli, ostrego światła oraz zapachu środków do dezynfekcji, pokój stał się nagle zupełnie nieistotny. Dla pół przytomnego mężczyzny liczyła się wówczas jedynie ona. Rudowłosa kobieta pochylająca się nad Cunninghamem i ściskająca delikatnie jego rękę.
- Niech nie zabijają królików... To chomik... Mówię ci przecież, że chomik. Widziałem jak rozmawiał z tym prawnikiem. Uwierz mi... Tylko ty...


Natasha uśmiechnęła się lekko.
- Najwyraźniej już wróciłeś do normalności.- Miękkim ruchem poprawiła włosy, które przykleiły się Christopherowi do czoła.- Bardziej niepokojące było by gdybyś zaczął nagle mówić z sensem.
- Gwiazda Polarna nie żyje. Zabili ją, a teraz zajmą się królikami. Muszę im pomóc! Ten chomik...- Cunningham gwałtownie poderwał głowę z poduszki, ale zanim zdołał wstać, gruby lekarz przyszpilił zastępcę do łóżka.- Natasha! Niech mnie zostawią! Niech zostawią! Natasha! Muszę ratować króliki...- Wystraszona pielęgniarka nabrała czegoś do strzykawki, po czym wpuściła jej zawartość do krwiobiegu Christophera. 
Mężczyzna miotał się jeszcze chwilę krzycząc, nim z powrotem opadł na białą puchatą poduszkę.
- Natasha... zbliż się... muszę ci coś powiedzieć...- Zdezorientowana kobieta, która na czas akcji personelu medycznego, stanęła z boku, teraz ponownie usiadła obok powoli tracącego świadomość Cunninghama i przysunęła swoją twarz do jego.- Pamiętaj... nigdy nie ufaj chomikowi. Lordowie będą cię wspierać. Wystarczy, że pozbędziesz się głośników. Ten budyń powinien wystarczyć.- Natasha chciała się już odsunąć, gdy nagle, Christopher lekko chwycił ją za nadgarstek. Kobieta skamieniała.- Prosiłaś mnie wcześniej o powiedzenie czegoś sensownego, więc teraz spełnię twoje życzenie.- W mężczyźnie niespodziewanie obudziła się druga część osobowości i ku wielkiemu zaskoczeniu całej społeczności zamieszkującej umysł Cunninghama, postąpiła inaczej niż zazwyczaj.- Jesteś piękna i... niezwykle silna i... ja...
Niestety Christopher nie dokończył myśli, bo oto lek zaczął działać, a jego świadomość ponownie odpłynęła w niebyt.

~Miesiąc później~

Głośne ujadanie Basila wyrwało Cunninghama ze snu o latających posiłkach w proszku, które razem z jego asystentką kupiły nowy samochód. Mężczyzna przetarł oczy i wyciągnął się na łóżku, przy okazji zrzucając stertę niewyprasowanych ubrań.
- Zaraz oddam tą kasę, tylko namaluj portret!- Wrzasnął Christopher, co w jego języku oznaczało: "Już cię wypuszczę, ale przestań szczekać."
Głośno ziewając, mężczyzna dosłownie zwlókł się z posłania i manewrując między górami rzeczy wszedł do przedpokoju. Minęła długa chwila pełna szarpania klamką nim zorientował się, że wcześniej należy jeszcze przekręcić klucz w zamku. Basil niczym szczęśliwe dziecko wybiegł z mieszkania na metalowe schody.
- Wróć za jakieś dziesięć metrów.- Christopher jeszcze raz ziewnął, po czym zamknął drzwi. Następna część dnia upłynęła mu na postępowaniu zgodnie ze wskazaniami robota, którego uprzednio poinstruowała jego asystentka. Miał właśnie zjeść podwieczorek w postaci szklanki wody z zawartością srebrnej saszetki, gdy nagle zadzwoniła Janet. 
- Pani Cunningham, właśnie dostałam wiadomość z przypomnieniem od Pańskiego ojca, że dziś wieczorem odbywa się rodzinna kolacja w restauracji Zjednoczona Europa. Garnitur jest w pokrowcu nr.3 w mahoniowej szafie. Prześlę robotowi bardziej szczegółowe informacje. Życzę miłego dnia, oraz udanego spotkania.
Christopher poczuł, że robi mu się słabo na myśl o ojcu.
Ciężką atmosferę przeszył jednak dźwięk domofonu. Cunningham otwierając drzwi spodziewał się sąsiadki, ale zamiast tego jego oczom ukazała się Natasha.
- Słyszałam, że zostaniesz na zwolnieniu jeszcze przez tydzień i...
Christopher jednak wpadł jej w słowo.


- Rany, nie zawrzałem, że jesteś taka niska- mimo miny jaką zaserwowała Natasha, Cunningham kontynuowała dalej.- Chomik nas obserwuje. Słyszałaś co z królikami?- Mężczyzna chciał już wrócić do mieszkania, gdy nagle jego racjonalne myślenie przebudziło się z zwyczajowego stanu odrętwienia i podrzuciło pewien pomysł.- Natasha, pójdziesz ze mną na kolację?

<Zgódź się, zgódź. ♥♥♥ >

od Natashy - CD Christophera

Natasha siedziała na kozetce lekarskiej nieruchomo jak posąg, z pustym wzrokiem szarozielonych wbitym w przerażająco bladą ścianę gdzieś nad drzwiami. Lekarz w białym kitlu, dotychczas pochylający się nad nią w skupieniu, wyprostował się z ciężkim westchnieniem. Nerwowym ruchem, którego chyba nawet nie był do końca świadomy, poprawił okulary zsuwające mu się na sam czubek cienkiego, haczykowatego nosa, po czym wierzchem dłoni otarł lekko spocone czoło i odłożył zakrzywioną igłę i zakrwawiony wacik do metalowej nerki stojącej na jego biurku.
Doktor Lewis obserwowała kątem oka jak mężczyzna wrzuca silikonowe rękawiczki do kosza na śmieci i myje dłonie w zamontowanym po drugiej stronie gabinetu niewielkim zlewie. Była spięta, zdenerwowana i czujna, zupełnie jakby w szpitalu OSWE mogło spotkać ją coś złego. Bo w gruncie rzeczy kto wie co może się wydarzyć, bądź co bądź jeszcze nie tak dawno temu była świadkiem i ofiarą wtargnięcia ludzi DRK do głównej siedziby.
Nie skrzywiła się podczas zszywania rany na skroni, nie skrzywiła się podczas jej przecierania, choć piekło jak cholera, nie skrzywiła się gdy lekarz zaklejał szwy jałowym opatrunkiem ani kiedy łaskawie pozwolił jej wreszcie opuścić ten pogrążony w ciszy i przerażająco białych barwach gabinet śmierdzący jednorazowymi gumowymi rękawiczkami i środkami dezynfekującymi. Ani razu, nawet odrobinkę. Nie skrzywiła się kiedy szła przez dziwnie pusty korytarz, kiedy stara, klekocząca niepokojąco winda zawiozła ją na trzecie piętro budynku. Nie skrzywiła się nawet kiedy jej nowe buty - te zabrane którejś dziewczynie z szatni w klubie ze striptizem, które podmieniła na swoje ładne szpilki - zapiszczały na wyłożonej ciemnym linoleum podłodze kolejnego pustego korytarza, nagle przerywając wiszącą w powietrzu głuchą ciszę.
Skrzywiła się dopiero kiedy wślizgnąwszy się bezszelestnie do pokoju numer 223 spojrzała na Christophera po raz pierwszy od chwili przybycia do szpitala.
Był rozczochrany, czoło miał zroszone potem zupełnie jak tamten milczący lekarz, a parę cienkich, przezroczystych kabelków podłączonych do stojącej przy jego łóżku aparatury i kroplówki znikało pod cienką szpitalną kołdrą.
Natasha widywała go już wielokrotnie, ale nigdy w tak złym stanie.
Najciszej jak mogła przysunęła sobie stojące pod ścianą krzesło i zaszyła przy łóżku mężczyzny na dobre trzy godziny, patrząc. Po prostu patrzyła, cierpliwie czekając, aż zastępca jej szefów wreszcie otworzy oczy.
I doczekała się.
Christopher był wyraźnie skołowany i chyba nie do końca wiedział gdzie jest i co się wokół niego dzieje, co, jak zauważyła rudowłosa, wcale nie było niczym niezwykłym. Uśmiechnęła się pod nosem, zaskoczona faktem w jak dobry humor wprawiała ją myśl, że Cunninghamowi najwyraźniej jednak nic nie jest.
- Hej - odezwała się cicho, pochylając do przodu na swoim krześle i delikatnie ściskając jego dłoń. - Jak się czujesz? Nieźle oberwałeś.


<SO
FUCKING
CUTE>

wtorek, 8 marca 2016

od Susan - CD Lydii

Popatrzyłam na nią, po raz kolejny postanowiłam jej zaufać.
-Jeśli mogę, zostanę z tobą. Myślę, że tak będzie lepiej.
-W porządku - odpowiedziała wzruszając ramionami.
-Ja muszę lecieć - powiedział Theo, po czym odwrócił się. - Na razie.
-Cześć - odpowiedziałyśmy jednocześnie.
Zostałyśmy same. Uśmiechnęłam się delikatnie do Lydii, po czym rozejrzałam się. W dalszym ciągu nie mogłam zrozumieć, co to byli za ludzie i czego od nas chcieli. Przyznam szczerze, że trochę się bałam. Na dodatek nie wiedziałam, gdzie są moi rodzice, brat i czy w ogóle żyją. Czułam się jak w kryminale, którego zakończenia nikt nie jest pewien. Co teraz? Mam szukać śladów, poszlak? 
-Lydia, mam do ciebie prośbę - powiedziałam spoglądając na nią.
-O co chodzi? - zapytała siadając na stole i zakładając nogę na nogę.
-Moja rodzina zniknęła podczas ataku, budynek się zawalił, a ja zemdlałam. Kiedy się obudziłam nikogo nie było. Czy... - zawahałam się. Bałam się odpowiedzi, ale musiałam wiedzieć. - Czy oni mieli jakąkolwiek szansę na przeżycie?
Spojrzała na mnie. Milczała. Po chwili otworzyła usta, a ja byłam już pewna, co odpowie.

<Lydia?>

sobota, 27 lutego 2016

od Michaela - CD Stiles

Że co kurwa? Najpierw za mną łazisz a teraz się prosisz jak pies- lekko kręciło mi się w głowę- Co z tobą...chwila. To ty byłeś tam w zaułku. Pracujesz z nimi? No, no przyznaj się. Bo ci łeb odstrzelę!
- Błagam nie- padł na kolana, co za cienias. Złapałem go za koszulkę i szarpnąłem na równe nogi- Czego chcesz?
- A m-ógł byś najpi-erw opuścić broń?- zająknął się, łaskawie zrobiłem o co prosił
- A teraz gadaj oszczy murze i weź się w garść bo zaczynasz mnie nudzić- przewróciłem oczami, chłopak otarł łzy i stanął dumnie wypinając pierś. Świetnie tak znacznie lepiej, zapaliłem papierosa
- Chciałbym dołączyć do Nieśmiertelnych. Do pańskiego oddziału. Panie Croop- spojrzałem na niego jak na idiotę
- Jasne. Trzymaj się- poklepałem go po ramieniu i ruszyłem w swoją stronę. Chłopak poszedł za mną
- Mówi pan serio?- szedł obok mnie a w jego oczach paliły się ogniki
- Tak. Jak tylko się zrzygam tęczą to cię tam zabiorę. Oh czekaj. Ja nie rzygam tęczą! Głąbie, po pierwsze o takich rzeczach się nie gada na ulicy a po drugie quatro nie przyjmuje takich ciamajd- od razu mina mu zrzedła. Jadnak po kilku sekundach znów się uśmiechnął pełny nadziei.
- Nie pożałujesz, daję słowo
- Na co mi twoje słowo? Nic za nie nie kupię- wyciągnąłem zza pazuchy butelkę pełną piwa i pociągnąłem kilka dużych łyków- Przyjdź tu jutro o 6:00, jak cię nie spotkam to więcej nie chcę cię widzieć.
Odwróciłem się do niego tyłem i wszedłem do zniszczonego przez czas bloku. Wskakiwałem po dwa schodki i już po chwili byłem na 5 najwyższym piętrze. Otworzyłem kluczem drzwi i zatrzasnąłem je za sobą. Zamknąłem je na... w sumie 5 zamków. Delikatnie położyłem strzelbę na stoliku i zległem na kanapę. Jak mi się chce pić. Podrapałem się po karku i wstałem do lodówki. Otworzyłem ją i szybko przeleciałem wzrokiem po prawie pustej lodówce. Jedyne co tu było to coś na wzór kiełbasy i kilkadziesiąt butelek piwa. Wziąłem 3 butelki i wróciłem na kanapę. Ustawiłem je w rządku, zapaliłem papierosa i zacząłem rozkładać, czyścić a potem składać colta. Dopiero nad ranem położyłem się spać, schlany i znudzony. Obudziłem się chwilę po południu z potwornym kacem. Świat wirował a mi chciało się zwrócić kolację sprzed miesiąca. Zrobiłem kawę i wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem tam znajomą twarz. Ale skąd ja go znam?
- Szczawiu!- krzyknąłem do niego i przypomniałem sobie, po co tu sterczy i kim jest- Mówiłeś, że jak się nazywasz?
- Jeszcze nie mówiłem- odkrzyknął lekko znudzonym głosem, zamknąłem okno i wróciłem do kuchni
Uzbroiłem się, wziąłem na zapas piwo i zacząłem powoli schodzić do tego "nowego". Nie przyjmę go tak od razu, jeśli w ogóle. Najpierw go uważnie przebadam, potem zobaczę co umie i dopiero może jak się nie zrazi to go zaprowadzę do oddziału. W sumie i tak jak już będę z nim w Krzyku Bestii to powiem wszystkim, żeby za szybko nie wcielali w akcje, nie mówili skąd mamy bronie czy gdzie słabe punkty mają nasze pojazdy. O prawie zapomniałem, że nawet nie mam uprawnień a co dopiero przyzwolenia na wcielanie nowych do oddziału. No, teraz to ja się nim zabawię. Wykorzystam go, niech dla mnie trochę popracuje a potem powiem mu prosto z mostu, że go nie biorę. Jak pomyślę o tym ile włoży w to wszystko trudu i wszystko pójdzie w ciul to prawie mi go szkoda. Prawie. Takie duże PRAWIE.
- Jak tam rekrucie- zaśmiałem się, w sumie już się napiję. Przynajmniej się lepiej poczuję, ledwo pomyślałem a już upiłem parę łyków gorzkiego napoju- To jak ci mogę mówić?
- Stiles- uśmiechnął się
- Jasne, jasne- pociągnąłem kolejnego łyka i odpaliłem papierosa- Więc Stiś. Najpierw zanim cię wcielę do oddziału to będziesz mi potowarzyszył- chłopak przytaknął
- Spóźniłeś się- zauważył, podałem mu piwo i trzepnąłem go w łeb co by się opamiętał, chłopak się skulił. Chyba się nie spodziewał
- Są trzy sprawy i musisz się ich trzymać, jeśli mam tolerować twoją tu obecność- poprawiłem kurtkę i wziąłem od niego napój- Jedna to taka, że ja się mogę spóźniać ale ty nie możesz bo cię za to ukarzę. Druga sprawa brzmi nie pouczaj mnie jeśli chcesz żyć. Jest tylko jedna osoba którą próbuje to robić ale jej nie wychodzi. Raczej się z nią nie spotkasz. Po trzecie mówisz do mnie szefie. Jak nie to wypadasz- napiłem się i zaciągnąłem- A teraz pójdziesz ze mną na złom, muszę pomóc kumplowi ale mnie wyręczysz- ruszyłem z papierosem w ustach- Potem pójdziemy do baru gdzie się napiję. Nasza wycieczka skończy się na polu treningowym gdzie cię zabiję- dokończyłem piwo i rozbiłem je kawałek przed nami, widząc iskierki zadowolenie w oczach chłopaka uśmiechnąłem się na myśl jak go dzisiaj wymęczę. Dzisiaj i jutro. A w trzeci dzień mu powiem, żeby się wynosił. To będzie piękne- Pole treningowe będzie daleeeeko od miejscówki Nieśmiertelnych. O to możesz się nie martwić. A i nie możesz się odzywać kiedy z kimś rozmawiam. Masz udawać, że cię ze mną nie ma. Jasne?!- wrzasnąłem a chłopak aż podskoczył z wrażenia. Już mi lepiej. Kac przeszedł, no tak prawie. Dalej mnie łeb boli

<Stiles?>

od Kaspera - CD Theo

Jak zwykle czułem, że muszę wiedzieć wszystko o misji. Kiedy więc dziewczyna zapytała, czy mamy jakieś pytania, od razu jedno nasunęło mi się na myśl. Spojrzałem zaciekawiony na dziewczynę.
- A jeśli będą bliżej?- zadałem pytanie.
- Dokumenty wylecą w powietrze.
Już miałem zapytać o kolejną rzecz, ale ta mnie uprzedziła.
- Jeśli będą dalej, to nie uda wam się otworzyć sejfu.
Pokiwałem głową, na znak, że rozumiem. Po chwili wzrok Theo i dziewczyny się spotkał. Spojrzeli na mnie wymownie. Skierowałem się do drzwi, po czym wyszedłem. Czekałem kilka minut na korytarzu. Kiedy w końcu Theo pojawił się obok, powiedział:
- Lydia stwierdziła, iż najlepiej wykonać misję następnej nocy.
Przytaknąłem i skierowałem się w stronę pokoju, który został mi przydzielony w bazie. Niby miał on służyć do mieszkania w nim, ale ja przerobiłem go na skład materiałów wybuchowych. Co prawda niebezpiecznym było składowanie takiej ilości granatów, dynamitu oraz całe reszty moich ,,zabawek'' w tak małym pomieszczeniu, ale cóż... Nikt nic nie mówił, że nie można. Wyciągnąłem, ze stojącej przy ścianie szafy, plecak, a następnie spakowałem do niego trochę ładunków wybuchowych. W ostatnim momencie, przypomniało mi się, że warto wsiąść także kredę. Zabrałem więc pudełeczko ze stołu. Wyszedłem na korytarz, gdzie ujrzałem chłopaka. 
- Ta dziewczyna dała ci może mapę?- zapytałem dopinając plecak.
Theo przytaknął, po czym dodał, że ma ją w torbie. Dopiero teraz zauważyłem, że ma zawieszoną na ramieniu torbę. 
- Jim mówił może coś, o tym jak mamy się dostać do PW?- zadałem pytanie.
- Nie pamiętam, aby takie coś miało miejsce...- oznajmił niepewnie.
Uznałem, że trzeba iść do niego jeszcze raz i zapytać się, o szczegóły misji. Powolnym krokiem zacząłem iść w kierunku pokoju dowódcy. Theo był kilka kroków za mną. Po chwili oboje zatrzymaliśmy się pod drzwiami szefa. Bez pukania otworzyłem je. James spojrzał na nas poirytowany.
- Nie można zapukać?- zapytał.
- Jak widać nie.- mruknąłem.
Jim wywrócił oczami.
- Czego jeszcze chcecie?
- Jak mamy się dostać do ich bazy? Dojazd zorganizowany przez DRK, czy na własną rękę?- usłyszałem głos Theo.
- Sami coś wykombinujcie.- uśmiechnął się dowódca.

<Theo? Tak wiem, szajs, szajs i jeszcze raz szajs ;-;>

wtorek, 23 lutego 2016

od Lydii - CD Susan

- Miałeś czekać w samochodzie! - wydarłam się na niego jednocześnie rzucając nożem
- Powiedzmy łagodnie, że się zepsuł - zaśmiał się
- Właśnie mój ukochany Alfred wylądował w głowie jakiegoś kolesia, a ty bawisz się w najlepsze!
- Załatwię ci nowy - wywrócił oczami i biegł dalej
Bez samochodu daleko nie zajdziemy. Kim do cholery są ci ludzie?! Jeżeli w ogóle są ludźmi. Co chwila sprawdzałam czy Susan nadąża, ale ani na chwilę nie została w tyle. Odwracając się z powrotem uderzyłam w coś twardego - Theo

- Czemu się zatrzymałeś? - zdziwiłam się i dopiero zauważyłam co znajduje się przed nim
Cały tłum Cieni, no świetnie! Lepiej być nie mogło! Theo wyjął zza kurtki M4A1
- Serio?! - zawołała Susan - Cały czas miałeś broń?!
Theo zaśmiał się pod nosem. Nie da rady sam, a moje noże ukryte w butach, w przednich i tylnych kieszeniach spodni, za pasem, w kieszeni kurtki, w kieszonce w bluze i cała reszta wylądowały w ciałach tych dziwacznych ludzi. Wrócę po moje dzieci! Zwłaszcza po Alfreda!
Staliśmy blisko siebie stykając się plecami. Theo ani na chwilę nie przerywał strzałów
- Co robimy? - spytał - Długo nie dam rady
Jest wyjście.
- Zatkajcie uszy - powiedziałam szybko
Nie sprawdzając czy wykonali moje polecenie krzyknęłam. Mój głos rozniósł się po mieście, a razem z nim dźwięk pękających szyb. Przeciwnicy padli na ziemie trzymając się za głowy, jednak szybko zaczęli się podnosić
- Biegiem! - zawołałam i ruszyliśmy w stronę bazy
~~
Byliśmy już wystarczająco daleko, żeby zwolnić. Dlaczego się nie udało? Kilka razy sprawiłam, że ludzie tracili słuch lub nawet umierali, a teraz? Nie panuję nad swoją mutacją...
- Lydia, ona nie może iść do bazy. Uznają ją za szpiega - powiedział Theo
Ma rację. Pójdziemy do mnie - nie mówiłam tego na głos wystarczyło pomyśleć, żeby Theo wiedział o co chodzi.
Moje mieszkanie nie było daleko, chociaż zdecydowanie wolałam to w bazie no ale trudno.
- Czuj się jak u siebie - powiedziałam do Susan rzucając bluzę na łóżko - Theo wrócisz po moje noże? - zrobiłam błagalny wzrok
Wywrócił oczami, ale koniec końcem i tak po nie poszedł
- Co tu się dzieje? - spytała Susan siadając koło kominka
- Nie wiem, ale na pewno się tego dowiem. Mam doświadczenie w szpiegowaniu - uśmiechnęłam się - Teraz musimy zadecydować co z Tobą. Możesz tutaj zostać ze mną, obok mieszka Theo, więc będziesz pod stałą ochroną, albo możesz udać się do OSWE czego chyba nie polecam, bo pierwszymi podejrzanymi będzie pewnie DRK - skrzywiłam się

< Susan? >

poniedziałek, 22 lutego 2016

od Michaela - CD Rity

Uważnie obejrzałem zdjęcie mężczyzny, po czym odłożyłem je na stół i upiłem łyk alkoholu.
- Może widziałem, może nie- zmierzyłem ją wzrokiem i uśmiechnąłem się krzywo- A po kiego ci to wiedzieć?- tym razem ona wzruszyła ramionami, odetchnąłem głęboko- Czemu przychodzisz z tym akurat do mnie? Jest kilku innych ludzi w tym barze, nie uważasz?- rozglądnąłem się, ale cała reszta przeważnie mężczyzn wyglądała na imbecyli- Racja sami deb.ile. Więc co to ma wspólnego ze mną?
- Jeszcze nie wiem. Ale może mieć coś wspólnego z twoim oddziałem- powiedziała i oparła się krzyżując ręce na klatce piersiowej
- A niby co może mieć mój oddział do jakiegoś typa?
- To, iż mężczyzna nie żyje i przy jego zwłokach znaleziono maskę jednego z twoich- właśnie kończone alko uwięzło mi w gardle, z trudem to przełknąłem ale już z opanowaniem spojrzałem jej głęboko w oczy
- A tak w ogóle to kim pani jest, pani...
- Stark- powiedziała- Pomagam komendantowi w rozwiązaniu zagadki- kiwnąłem głową
- W takim wypadku powinnaś wiedzieć, iż nie tylko mój oddział używa tych masek. Używają ich wszyscy nieśmiertelni. Jestem pewien niewinności moich podopiecznych gdyż wiem o wszystkim co robią i z kim mają problemy. Jeśli jednak chce pani się upewnić co do czystości moich ludzi spotkamy się tu jutro o tej samej porze. Ja porozmawiam z oddziałem i dowiem się wszystkiego. Pasuje?
- Jak najbardziej- uśmiechnęła się kobieta
- Croop, tak swoją drogą. A teraz sory ale muszę się zbierać- chwyciłem za szklankę kobiety i opróżniłem ją do dna- Widać było, że ci nie smakowało a szkoda żeby się zmarnowało- wyszczerzyłem się i wyszedłem
Po kilkunastu minutach byłem w naszej bazie. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym wszedł nie robiąc hałasu. Zrobiłem im ostrą rozgrzewkę i poranne ćwiczenia a następnie wszystkich ustawiłem pod ścianą. Dopiero teraz zauważyłem brak Alice.
- No żeż...gdzie ona znowu jest?- wrzasnąłem wściekły- Jak znowu zrobiła sobie urlop to jej ukręcę łeb a potem przelecę... jednak w odwrotnej kolejności. Macie tu stać i nawet nie drgnąć.
Wyszedłem z głównej sali i poszedłem szukać dziewczyny. Sprawdziłem sypialnie, kuchnie, magazyn, zbrojownie, sale ćwiczeń, siłownię i garaże. Nawet kibel a jej nigdzie nie było. Wróciłem do chłopaków z trzema piwami i usiadłem przed nimi na krześle. Wyciągnąłem nogi i zacząłem pić.
- Czy łaskawie ktoś mi powie gdzie podziewa się nasza szanowna Cień?- cisza- Nikt? to będę pytał po kolei. Żartuję, jak mi nie powiecie w ciągu pięciu minut to was skatuję- w tym momencie wystąpił, a właściwie został wypchnięty Zac- Słucham. Masz coś ciekawego do wniesienia w tej sprawie?
- Wczoraj wyszła i nie wróciła- aż się podniosłem przewracając krzesło
- Masz mnie za kretyna?- złapałem go za kark i pochyliłem do przodu, po czym zacząłem drzeć się mu do ucha- Czy masz mnie psia krewa za kretyna?! Tyle to sam widzę!- rzuciłem nim o podłogę a ten zarył niefortunnie nosem w podłogę i prawdopodobnie go rozwalił. Chodziłem po pokoju w te i z powrotem. Chłopak miał na tyle oleju w głowie, że się nie podniósł.
- Chyba go szef za ostro potraktował- mruknął któryś z odważniejszych, no ręce mi opadły
- Ja się z wami przekręcę! Jeszcze ktoś chce wypowiedzieć się w tej sprawie?- podrapałem się po głowie już spokojniejszy- Wstawaj blondasie albo ja cie podniosę- warknąłem, a chłopak się podniósł i wyprężył jak struna. Z jego nosa ciekła krew. Taka piękna. Pociągnąłem kolejny duży łyk alkoholu
- Powiedziała, że idzie załatwić swoje sprawy- mruknął ten od nosa
- I widzisz młody nie można było tak od razu- złapałem jego twarz w dłonie i przyjrzałem się wyrządzonym szkodom- Riki skocz po apteczkę. No młody, przeżyjesz- klepnąłem chłopaka w ramię- Zajmijcie się sobą a jak wróci nasza...- przerwałem gdyż drzwi do naszej kryjówki się otworzyły a w nich stanęła zguba. Przeleciała po nas wszystkich wzrokiem i zatrzymała się na mnie- Witaj księżniczko. Choć zająłem ci miejsce- wskazałem na krzesło i odpaliłem papierosa.
- Co ty znowu zrobiłeś dupku?- rzuciła swoją torbę i szybkim krokiem podeszła do Zaca oglądając jego twarz. Ja postanowiłem w tym czasie sprawdzić jej torebkę i bez skrupułów zacząłem w niej grzebać. Nie dowiedziałem się niczego nowego poza tym, że jak sprawdzasz dziewczynie torebkę ona wyrywa ci papierosa z gęby i dostajesz po mordzie z prawego sierpowego. Tak tego jeszcze nie doświadczyłem a przynajmniej nie od niej. W pokoju zapanowała cisza. Z dzikim i pełnym satysfakcji uśmiechem zacząłem się przyglądać Alice.
- Posadź swój cudowny tyłek którym zajmę się potem, na tamtym krześle- mruknąłem ze znudzeniem, odpaliłem nowego papierosa i stanąłem przodem do chłopaków zostawiając dziewczynę za plecami- Alice, kochanie bijesz jak baba, zobacz jak to powinno wyglądać- wysłałem jej wredne spojrzenie i wróciłem do chłopaków, złapałem pierwszego lepszego za mundur i wyciągnąłem przed szereg- No młody teraz jest twoja chwila. Przywal mi z całej siły
- Co?- nie dowierzał własnym uszom- Szef to chyba jest pijany
- Ewentualnie delikatnie nie trzeźwy- poprawiłem go i zaciągnąłem się porządnie. Widząc zakłopotanie chłopaka postanowiłem go trochę popchnąć do przody- Dasz mi w gębę, przewrócisz i skopiesz. To nie takie trudne, uwierz
- Nie każ mi tego robić- westchnąłem i zmierzyłem go wzrokiem
- Pamiętasz swoją siostrę? Była taka ostra w łóżku- młody wiele nie myśląc rzucił się na mnie
Najpierw dostałem po twarzy, następnie poleciała seria w brzuch i ogólnie w głowę. Kiedy zobaczył, że dalej stoję a jego ataki nie są aż takie skuteczne jak by chciał kopną mnie w sam środek klatki piersiowej tak, że poleciałem na drewniany stolik który roztrzaskał się pod moim ciężarem. Na koniec jeszcze mnie skopał jak psa. Jeszcze chwila i bym zaczął szczekać. Kiedy w końcu chłopcy go odciągnęli a on sam się uspokoił mogłem wreszcie odetchnąć. Usiadłem oszołomiony i cały poobijany. Tu leciała krew, rozwalona warga a tu będzie dość duży siniak. Wstałem lekko chwiejnie i podszedłem do Cień która cały czas z satysfakcją patrzyła jak mnie lano. Otworzyłem butelkę zębem i wziąłem kilka łyków
- Widzisz piękna, tak to się robi. Podejdź no tu chłopie- poklepałem go po ramieniu- Chu,jowo ale bojowo. A jeśli chodzi o twoją siostrę, żartowałem. Widziałem ją raz w życiu a ona tak czy inaczej mnie nienawidzi. Jedyna osobą która mnie nienawidzi a poszedłbym z nią łóżka jest w tym pokoju. Tak czy inaczej dobra robota- uśmiechnąłem się i odesłałem go do szeregu- A teraz skoro wszyscy się dzisiaj czegoś nauczyliśmy przejdę do celu naszego spotkania. Jakaś białowłosa laska oskarża jednego z nas o zabicie jakiegoś typa. Pokazać swoje maski- pokazali je wszyscy poza Alice- Gdzie twoja maska?
- Gdzieś mi się zgubiła- odpowiedziała łaskawie i obdarzyła mnie zimnym spojrzeniem
- Nie wierze w to- osunąłem się na ziemię i pociągnąłem kolejny haust piwa- Jak... gdzie ją zgubiłaś? Kiedy?- zacząłem się w nią intensywnie wpatrywać
- Z tydzień temu. Chyba na jakiejś akcji
- Załatwimy ci nową maskę, o to się nie martw. Teraz Alice zajmij się Zacem, ja spadam- gdy stałem przy drzwiach dziewczyna złapała mnie za łokieć. Zgromiłem ją wzrokiem- Czego chcesz?
- No bo wiesz... czuję się... Trzeba coś zrobić z twoimi obrażeniami- nie patrzyła na mnie
- Nic mi nie będzie. To co chcę, żebyś dla mnie zrobiła na pewno ci się nie spodoba- spojrzałem znacząco na jej biust- po prostu zajmij się chłopakami. Ja idę do baru
- Dupek- warknęła i się odwróciła, ostatni raz spojrzałem na jej siedzenie i wyszedłem z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Uwielbiam uświadamiać ją gdzie jej miejsce- mruknąłem do siebie wsiadając na motor- A teraz się w spokoju napiję. Ale mnie pookładał- wytarłem krew z wargi i odpaliłem silnik.

<Rita?>

sobota, 20 lutego 2016

od Susan - CD Lydii

Nie byłam pewna, ale jednak coś mi mówiło, że mam jej zaufać. Patrzyłam przez chwilę w jej oczy, wpatrywała się we mnie. 
-Dobrze – powiedziałam.
Złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła za sobą. Zaczęłyśmy biec między gruzami zawalonych budynków. Popiół zaczął powoli opadać, widoczność się poprawiała. Zastanawiałam się, gdzie mnie prowadzi, ale czy to ważne, gdy goni nas grupa wrogo nastawionych ludzi?
Przeskakiwałyśmy nad kamieniami i przechodziłyśmy pod słupami elektrycznymi. Czasem wydawało mi się, że słyszę kroki, że ktoś za nami biegnie. Po pewnym czasie okazało się, że miałam rację. Przed nami pojawił się wysoki chłopak o jasnych włosach i oczach. Cofnęłam się kilka kroków. Lydia widząc to odwróciła się do mnie.
-Spokojnie, to Theo – powiedziała.
-Są -blisko, nie mamy czasu – powiedział Theo.
Byłam zdezorientowana. Kim są ludzie, którzy nas gonią? Po co jesteśmy im potrzebni? Nie rozumiałam tego.
Z zamyślenia wyrwała mnie Lydia, która znów pociągnęła mnie za nadgarstek. Znów biegliśmy przed siebie, za prowadzącym nas Theo. Po chwili poczułam, jak ktoś ciągnie mnie za tył kurtki. Ściągnęłam ją i nadal biegłam przed siebie. Co tam kurtka, życie ważniejsze. Biegłam za Lydią i Theo. Czułam krew krążącą w moich żyłach. Poczułam, że muszę się zatrzymać, muszę się odwrócić. 
Zrobiłam to i zobaczyłam człowieka, który chciał rzucić się na Lydię. Skoczyłam na niego i powaliłam na ziemię. Krzyknął widząc moje oczy zmieniające barwę na żółty. Nie miałam siły robić mu krzywdy, więc ogłuszyłam go kamieniem i ruszyłam dalej, za Lydią i Theo.

<Lydia?>

piątek, 19 lutego 2016

od Stiles - CD Michael'a

Ile można czekać, aż ten debil wylezie? - mruknął Stiles, chowając się za kontenerem ze śmieciami. Gdy wynajął tych dwóch półgłówków, był pewien, że nie zajmie mu to więcej niż pół godziny. Przygotowując się do akcji wykradł rozpiskę zajęć Oddziału 950, dowodzonego przez niejakiego Michaela Croop’a. Koleś był niemałą legendą, zabijał wszystko i wszystkich bez mrugnięcia okiem. Czasami ofiara miała szczęście i ginęła od kulki w łeb, a jak miał gorszy dzień, to robił z niej kapcie. Wiedział, o której zazwyczaj wyczołguje się ze swojej bazy, aby następnie wczołgać się do baru. Nie miał zbyt rozbudowanego planu dnia, ale działało to na korzyść Stilinskiego. Wystarczyło zaczekać, aż Croop wyciągnie swój szacowny tyłek z chęcią posadzenia go na barowy stołek. 
Usłyszał kroki i odgłosy szarpaniny w uliczce, w której czekał. To znak, że dwóch tępaków przez niego wynajętych, przeszło do zaplanowanej części akcji. Dalszej części nie miał zaplanowanej, zazwyczaj jego plany i tak trzeba pośpiesznie zmieniać, bo ktoś nawalił. Wychylił się zza swojego kontenera po usłyszeniu strzałów. Dowódca oddziału Nieśmiertelnych chyba nie był zbyt ogarnięty, skoro nie użył tłumików. Co tam, zabije dwóch przypadkowych ludzi na ulicy, pewnie i tak nikt nie zauważy. Zostawię łuski przy ciałach, dam wszystkim znać, że niedaleko jest baza Nieśmiertelnych, bo co może się stać? Croop prawdopodobnie był bezmyślnym idiotą, ale kto wybrzydza, ten umiera. Był mu potrzebny do wykonania zadania, o ostrożnym zabijaniu i zacieraniu śladów pogada się z nim później. 
Dwóch wynajętych kolesi leżało na chodniku, powoli się wykrwawiając. Wyszedł zza kontenera, spokojnie podchodząc do miejsca zbrodni. Nie śpieszyło mu się, zmierzający za hałasem tłum nie był jego zmartwieniem, tylko Dowódcy. Gdy miał już wyjść na oświetloną część uliczki (bo ten geniusz zabił ich pod latarnią, na bogato), Croop usłyszał jego kroki. Odwrócił się robiąc piruet, niczym zabójcza baletnica z bronią w ręce, wymierzając w jego klatkę piersiową. Nie chcąc zmuszać go do zadawania pytań po oddaniu strzału, cofnął się unosząc ręce do góry. Przyszedł w pokojowym nastawieniu, nie rozstawił nawet snajperów na dachu, a zazwyczaj nie może się bez nich obejść. 
- Czego tu?
Usłyszał lekko przechlany głos. Chociaż, czego mógł spodziewać się po człowieku, który wstawał tylko po to, by się uchlać. Ciekawiło go, jakim cudem udaje mu się strzelać, mimo alkoholizmu. Zagadką było, jak Croop funkcjonuje mimo takiego stężenia alkoholu we krwi. 
Zamierzał odpowiedzieć, gdy do Michaela dotarły głosy nadchodzących ludzi. Coś tam jeszcze mruknął, coś tupnął i ruszył w przeciwną stronę. O nie, kurde. Nie po to siedział przy cholernych śmieciach, żeby on się teraz zwijał. Poszedł za nim, nie mając zamiaru stracić okazji. Trzymał się kilkanaście metrów za nim, ale był na widoku. Póki mógł trzymał się wersji, że chce dołączyć do Nieśmiertelnych. Dostanie się do ich kryjówki, pożyje trochę z nimi i się ujawni. Potrzebował tych papierów i broni, jak cholera. 
- Onenene, kurwa! - Przeklnął cicho pod nosem, nie mogąc uwierzyć, że zgubił kogoś, kto szedł środkiem drogi. Chwile później stał przyciskany do ściany z bronią przystawioną do czoła. Musiał trzymać się planu, o chęci dołączenia do Oddziału 950. Spojrzał napastnikowi w oczy, niemo błagając, aby zabrał broń. Dla lepszego efektu uronił kilka łez, może będzie bardziej łatwowierny. 


- Proszę, nie zabijaj mn-nie

<Michael?>


od Rity

Jasnowłosa otworzyła oczy. Obudziła ją cisza. Mimo iż nienawidziła wyrywającego ją codziennie ze snu budzika, tego dnia jej go brakowało. Posępnie wstała z łóżka i podreptała do łazienki. Spojrzała w podkrążone oczy zmęczonej albinoski, która pojawiła się w lustrze razem z zapalającym się światłem.
- Panno Stark – zwróciła się do niej mozolnie nakładając pastę do zębów na obgryzioną szczoteczkę– miłego pierwszego dnia urlopu.
Po powolnym umyciu zębów, półgodzinnym prysznicu i narzuceniu na siebie czegokolwiek czystego co nawinęło jej się pod rękę, zasiadła do śniadania. Przeżuwając czerstwy chleb z samym masłem, a raczej jego imitacją, Rita przypominała sobie poprzedni dzień.
*
Robertson miał wtedy na sobie ohydny, prążkowany garnitur. Gdy wszedł nie musiał otwierać ust. Jego wyraz twarzy wytłumaczył wszystko. 
- Rita – jej przełożony nigdy nie zwracał się do niej po imieniu, co zaniepokoiło Tropicielkę – Jest taka sprawa… Kurwa, jak ci to powiedzieć… Rozumiesz… Góra postanowiła… Uznali, ze… Potrzebna jest ci przerwa. Od miesiąca nikogo nie zidentyfikowałaś, śpisz w biurze i nie wykonujesz poleceń. Ani moich, ani od tych wyżej… Weź urlop. Tydzień, może dwa…
Cisza. Rita wpatrywała się swoimi bladoniebieskimi oczami w przełożonego, który nerwowo stukał palcami po jej biurku czekając na jakąkolwiek reakcję. Peter Wilson, jej „kumpel z biura” wraz ze swoją asystentką uważnie wyczekiwał odpowiedzi kobiety. W końcu jasnowłosa wstała. Nic nie mówiąc założyła buty, wzięła płaszcz i spokojnym krokiem wyszła z biura.
*
Głośny, staroświecki dzwonek telefonu domowego rozbrzmiał po jej mieszkaniu, przy okazji budząc ją z melancholijnego transu. Albinoska podeszła do aparatu i podniosła słuchawkę.
- Stark – odezwał się znajomy głos komendanta policji, Lestrada – masz chwilę?
- Dla interesującej wiadomości może nawet dwie – odpowiedziała po chwili udawanego namysłu.
- Mamy zwłoki…
- Uważaj Lestrad – przerwała mu stanowczo – jeśli to się okaże być kolejną banalną sprawą, którą nawet ty byłbyś w stanie rozwiązać, nie odezwę się do ciebie przez najbliższe 6 miesięcy.
- Myślę, że cię zainteresuje…
- Może dopiero za rok.
- Przyjedź. Nie pożałujesz. Utraconej Nadziei 148.
Rozłączył się zanim kobieta zdążyła przedłużyć okres milczenia do dwóch lat. Oczywiście ta obojętność na sprawę miała tylko upewnić ją w przekonaniu, że jest ona naprawdę trudna i godna uwagi. Tropicielka błyskawicznie przebrała się i zacierając ręce na myśl o morderstwie zbiegła na ulicę, aby złapać taksówkę. 
*
- Według zeznań świadków – zaczął komendant, gdy kobieta dotarła na miejsce – mężczyzna długo szedł ulicą, gdy nagle gleba. Jakiś przyzwoity obywatel obraca gościa i widzi to.
Wtedy teatralnym gestem odkrył przykryte czarną folią zwłoki.
Blado sina skóra kilkugodzinnych zwłok, czarny strój, trzymana w dłoni maska Nieśmiertelnego i rozdrapana do krwi twarz.
Wystarczyły krótkie oględziny.
*
Rita Stark zazwyczaj nie była spotykana w klubach, barach, czy innych budynkach, gdzie bez ustanku ludzie organizują libacje alkoholowe. W ogóle socjopaci nie są widziani w miejscach publicznych. Dlaczego to chyba nie trzeba tłumaczyć. Gdy przekroczyła drzwi „Raju Rey’a” uderzył ją w nozdrza niesamowicie ohydny odór alkoholu, męskiego potu i tytoniu. Jasnowłosa odruchowo zasłoniła obolały nos i rozejrzała się po ciemnym i dusznym pomieszczeniu. Ze względu na wczesną godzinę nie było tam zbyt tłoczno. Dwa wielkie typy siedziały przy jednym stole co chwilę wybuchając gromkim śmiechem i wylewając piwo, przy każdym uderzeniu kuflem w stół. Zakapturzona postać pochłaniała przy barze ogromne ilości pieczonych zmutowanych szczurów. Jedynym osobnikiem, z którym dało się nawiązać jakąś konwersację był przygarbiony nad szklanką jakiegoś trunku mężczyzna o kolorowych, nastroszonych włosach. Rita niepewnie usiadła obok niego.
- Ciężki dzień? – spytała na powitanie i zamówiła dwie szklanki whiskey. 
Mężczyzna zlustrował ją wzrokiem, po czym wzruszył w mało zrozumiałym geście ramionami. Milczeli do czasu, gdy dotarły ich trunki. Jasnowłosa wzniosła szklankę w staromodnym geście toastu i upiła łyk napoju. Nigdy nie przepadała za gorącem w przełyku, który zostawiał po sobie alkohol, ale czego nie robi się dla sprawy.
- Czy mogę ci zadać parę pytań? – zagadnęła sąsiada.
Mężczyzna znów wzruszył tylko ramionami. Tropicielka na urlopie uznając to za „Tak” wyjęła zdjęcie Marcusa Freemana, nieboszczyka z Utraconej Nadziei.
- Często tu bywasz? – padło pierwsze pytanie.
- Przychodzę od czasu do czasu – odpowiedział po chwili namysłu mężczyzna.
- To może widziałeś kiedyś tego mężczyznę? 
Podała mu złożone zdjęcie. Bez pośpiechu sięgnął po fotografię i flegmatycznie ją rozłożył, po czym przyjrzał się widniejącej na niej postaci.

<Michael?>