piątek, 22 stycznia 2016

od Christophera - CD Natashy

Jasnoniebieski kubek z cichym brzękiem rozbił się na lodowatej podłodze. Kropelki gorzkiej kawy, miękko spływające po jego ostrych krawędziach, w przeciągu jednej chwili utworzyły dużą kałużę, której płynne macki dosięgły bezwładnie porzuconych dokumentów. Papier wchłoną łapczywie ciemną ciecz, niczym świeżą krew, a ona poczęła z satysfakcją rozmywać tusz i sklejać ze sobą śnieżnobiałe kartki.
Christopher jednak, zdawał się tego zupełnie nie rejestrować. Wciąż tylko bawił się swoim srebrnym długopisem, do którego parę minut temu zgubił wkład razem ze sprężyną.
Ostatnio w OSWE nie działo się kompletnie nic. Jedynie monotonna cisza i frustrujący spokój. Żadnych błędów podwładnych, czy choćby ułamka więźnia. Jednym słowem. Ciężka oraz nad wyraz dotkliwa nuda. Christopher mógł, więc w godzinach pracy tylko pokręcić się trochę na obrotowym krześle, zniszczyć kilka długopisów oraz nie tknąć swojej czarnej kawy. Nawet zwykle dzwoniący parę razy dziennie brat, milczał. Coś ewidentnie było na rzeczy, ale mężczyźnie mimo wszelakich wysiłków, nie udało się dostatecznie zebrać myśli, aby to rozwikłać. Przez ciągłe manipulowanie ludźmi w pokoju obok, jego mózg zachowywał się niczym po silnych narkotykach.
- Panie Cunningham, Doktor Lewis z Centrum Badań Lotów do Pana. - Głos prywatnej asystentki i jednocześnie sekretarki Christophera, rozbrzmiał stanowczo w słuchawce przyczepionej do ucha mężczyzny. - Mam ją wpuścić?


- Kawa była za zimna, Janet. Czemu zawsze pytam o to samo? - Janus jak zwykle wybełkotał coś zupełnie bez sensu i ponownie rozkręcił długopis zapominając, że rysik zgubił chwilę temu.
- Uznam to za tak.
- Wszyscy kłamią.
Janet westchnęła.
- Niech się Pan choć przez chwilę zachowuje normalnie, bo traci Pan w oczach podwładnych.
- Czegoś zapomniałem? Mieli przywieść rzeczy dwa dni temu. Kogo w ogóle obchodzi kawa.
Drzwi do gabinetu gwałtownie się odtworzyły i stanęła w nich niska rudowłosa kobieta. Christopher jednak, nawet nie podniósł na nią wzroku, zbyt przejęty składaniem na powrót długopisu. Zresztą mało go interesowała, zupełnie jak wszystko inne poza brelokami, znaczkami pocztowymi, filmami i meczami koszykówki. Doktor Lewis zamknęła cicho drzwi, po czym zgrabnie omijając leżące na ziemi papiery stanęła przed biurkiem mężczyzny.
- Mam parę projektów nowego…
- Weeee… - Christopher rzucił srebrnym długopisem niczym samolotem, bezczelnie przerywając kobiecie. - Nie. Idź z tym do Luki.
Doktor Lewis spojrzała na mężczyznę przeszywającym wzrokiem.
- Zawsze chodzę do niego, więc skoro dzisiaj jestem tutaj, to oznacza, że nie miałam innego wyjścia. A teraz kotku, słuchaj uważnie.
Christopher zastanawiał się przez chwilę, czy by się trochę nie pobawić umysłem kobiety, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Bowiem skoro nie mógł sobie przypomnieć, kim dokładnie jest Doktor Lewis, to najpewniej nigdy niczego nie spieprzyła i nie musiał jej „nawracać” na właściwą drogę pracy.
Kiedy w końcu jego mózg zarejestrował, że dobrych pracowników powinno się szanować, oparł przedramiona na drewnianym biurku i głupkowato się uśmiechając zamrugał parokrotnie.
- Słucham.
Doktor Lewis zupełnie niezbita z pantałyku zaczęła mówić spokojnie o projekcie, jednak słowa kobiety mimo najszczerszych chęci w ogóle do mężczyzny nie docierały. Czuł on, bowiem obecność jakiegoś śmiertelnie przerażonego umysłu. Uwolnione ze smyczy i zupełnie oszalałe myśli mąciły dotąd spokojną taflę eteru.
- Idzie tutaj… - szepnął.
- Proszę? - Doktor zdziwiona, uniosła brew.
Nagle drzwi otworzył się z ogromnym hukiem, a do gabinetu wpadł wysoki mężczyzna cały się trzęsąc niczym osika na wietrze.
- Panie Cunningham, jeden z naszych ludzi nie żyje. Ten skurwisyn… Ja nie mogłem nic zrobić. Naprawdę. Przysięgam. Może Pan zapytać innych. Jestem niewinny. To działo się tak szybko.
W głowie Christophera zaświeciła się czerwona kontrolka „Błąd pracowników” i już w jednej chwili Janus znalazł się przy nowo przybyłym i na oczach zdezorientowanej rudowłosej z niezwykłą siłą przygwoździł mężczyznę do ściany.
Drugie "ja" wyskoczyło z zastępcy szefa OSWE niczym wygłodniałe zwierzę.
- Czy możesz do cholery jasnej zacząć w końcu mówić, co się stało?! - Kiedy Christopher puścił zdenerwowanego osobnika, ten głośno uwalniając z siebie powietrze usiadł na ziemi.
- Paru naszych podczas warty znalazło umierającego człowieka, więc zabrali go tutaj do lecznicy. Tyle, że… Tyle, że on się jakoś nagle zregenerował i nim udało nam się go obezwładnić, zabił lekarza. Naprawdę nie mogłem…
- Gdzie teraz jest? - Zapytał Christopher, ale mężczyzna nagle zamilkł. - Słyszysz mnie, śmieciu?! Gdzie on kurwa jest?!
- Zabrali… zabrali… go do pokoju… przesłuchań…
Janus wymierzył siedzącemu człowiekowi tak silnego kopniaka w brzuch, że ten aż się cały zgiął.
- Musisz coś pojąć, przyjacielu. Winny jest każdy, kto uczestniczył w tym przykrym incydencie. - Christopher poprawił wymownie kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli. - Zajmę się tobą i resztą po przesłuchaniu, a Pani, Doktor Lewis, niech lepiej zaczeka z projektem do powrotu Luki. Nie mam niestety głowy, jeśli chodzi o takie sprawy.
________

John Gordon, mężczyzna od dawna podejrzewany o współpracę z DRK, siedział w pokoju przesłuchań kompletnie rozluźniony, jak gdyby za chwilę wcale nie miały czekać go tortury, proces, a następnie okrutna śmierć.
Christopher lekko zgarbiony, wszedł do sali, po czym robiąc teatralny gest, rzekł:
- Witam. Może zechciałbyś usiąść?
John splunął.
- To ty jesteś ten cały Cunncośtam, nie? Heh, dużo mi o tobie mówili. Stuknięty dzieciak bogatych rodziców. Rany, serio gościu? Proponować by ktoś już siedzący usiadł? Co ten szmal robi z mózgiem. Ja nie mogę.
- Nic w tym dziwnego. - Christopher wygiął usta w kpiącym uśmiechu. - Przecież jestem twoim gospodarzem, więc powinienem o ciebie zadbać jak należy. Rodzice nie uczyli, że przed dłuższą rozmową proponuje się gościowi miejsce by nie musiał męczyć nóg?
John uśmiechną się kpiąco i lekko poruszył dłońmi w kajdankach przytwierdzonych do metalowego stołu.
- Rany, jak wielkimi debilami muszą być szefowie OSWE skoro wybrali cię na zastępcę? Powinieneś się leczyć.
Christopher usiadł na krześle naprzeciwko mężczyzny, po czym jednym szybkim ruchem wyciągną nóż i wbił go Johnowi w rękę. Ostrze przedarło się przez mięso i zgrzytnęło o blat stołu. Człowiek DRK zawył przeraźliwie z bólu, na co Janus zwyczajnie się uśmiechnął. Krew trysnęła gorącym strumieniem.
- Słyszałeś o dobrym i złym policjancie? Bo widzisz - Christopher zaczął ruszać rękojeścią noża, na co John jeszcze głośniej wrzasnął - ja wciąż jestem tym pierwszym. Niczym wzorowy gospodarz zaproponowałem ci spoczynek, chociaż nie musiałem, bo przecież jak sam zauważyłeś… twój cholerny tyłek był już na krześle! - mężczyzna zaczął wić się z bólu. - Zrozumiesz? Hmm? Jestem teraz niezwykle miły i uprzejmy, prawda? Więc proszę - Christopher w końcu wyciągną nóż z ręki Johna, który głośno westchnął - nie każ mi się zmieniać w złego policjanta. Dotarło?
- Tak…
- Wspaniale. Więc skoro jesteśmy już przyjaciółmi to opowiedz wszystko od początku. Kto cię tu przysłał? Masz jakieś zadanie? A może…
- Nic nie rozumiesz… - blady i wyczerpany John uśmiechnął się. Ręka mężczyzny poczęła się nagle gwałtownie regenerować. - Byłem jedynie przynętą. Kiedy wasi głupi wartownicy zajęli się biednym umierającym, pozostali weszli do środka. Nie powstrzymasz tego, co nieuniknione. Heh, BUM, przyjacielu. BUM.
I dokładnie w tym momencie całym budynkiem wstrząsnęła eksplozja.


<Natalka, kotku? c: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz