czwartek, 28 stycznia 2016

od Lydii

Prawie już spała, gdy drzwi do jej pokoju otworzyły się powoli. Lata szkoleń nauczyły ją zasypiać tylko w półsen, była czujna całą dobę. Gdy usłyszała skrzypienie i ciche “cholera”, wiedziała, że intruz nie jest doświadczony w zakradaniu się. Pamiętając wpajane jej nauki, przewróciła się tylko na drugi bok i słuchała. W pokoju było ciemno, jedyne światło wpadało przez uchylone drzwi. Po dźwięku jaki wydawała podłoga i po nieźle wkurzonym głosie, wiadome było, że to mężczyzna. Ciężkie kroki rozbrzmiewały coraz bliżej niej, gdy napastnik był wystarczająco blisko, wyskoczyła z łóżka uderzając go łokciem w twarz. Poczuła ciepłą krew plamiącą rękaw jej koszulki i odskoczyła od nieznajomego. Odskakując, sprzedała mu kopa z półobrotu i poprawiła łokciem. Nie chciała wyciągać jeszcze noży, jak na razie złodziej nie wykazał się, no, właściwie niczym się nie wykazał. Padł jak długi i szeroki na podłogę, jęcząc coś o tym, że twarz go boli. Oddalając się od potencjalnego zagrożenia, sięgnęła za siebie i włączyła, jedyne w tym pokoju, źródło światła. 
Lampa rozjaśniła mały, nieuporządkowany pokój. Wszędzie walały się spodnie, majtki i koszulki. Spod łóżka wystawały talerze z resztkami jedzenia, kubki z niewypitą herbatą. Jedynie biurko, miejsce, gdzie Lydia trzymała swoje zabawki, było idealnie czyste i uporządkowane. Pod nim leżały dwa plecaki, przyszykowane na wypadek natychmiastowej ewakuacji. Były tam zapasy i jeszcze więcej zabawek. Duża półka zawalona była wieloma książkami: fantasy, przygodowe, romanse, słowniki, Greka dla debili, 13 domowych sposobów na spranie krwi z ubrania, naukowe, Jak machać i się nie namachać. Wszystkie miały wytarte i pozaginane okładki, właścicielka zebrała już małą biblioteczkę. Na małym stoliku obok łóżka, pomiędzy talerzami walało się ich jeszcze więcej. Ściany pokoju miały głęboki odcień czerwieni, jedna oklejona była czarną tapetą w kwiaty. Z szafy obok biurka wypadały ubrania, wystawało z niej nawet kilka mieczy. Na parapecie, w okół kaktusów, leżał znudzony kot. Nie dało się go wcześniej zauważyć, ponieważ był on jednolicie czarny. Jedynym kolorowym akcentem były jego jasnozielone oczy, wpatrujące się z pogardą w leżącego na podłodze mężczyznę. Nie był to pierwszy raz, gdy widział leżącego tam mężczyznę. 
Teraz, gdy wszystko było widać, Lydii było głupio. Właśnie skopała dowódce swojej jednostki, a przy tym swojego dobrego znajomego. Jedyny człowiek, który rozumie jej miłość do broni białej, a ona musiała go skopać. Miszke odwrócił się na plecy jęcząc
- Borze szumiący, kobieto, co ty ze sobą masz? Człowiek stara się cię nie obudzić, a ty na niego z łokciem?
- Powinieneś się w końcu nauczyć, że mnie wszystko obudzi. Ciesz się, że padłeś jak kłoda na ziemię, inaczej skończyłbyś z Alfredem w piersi. 
- Nazwałaś nóż Alfred, seems legit. I wcale nie jak kłoda, skoczyłaś na mnie z zaskoczenia, to nie była moja win..
- Taaak, tłumacz się dalej, że to było z zaskoczenia DOWÓDCO JEDNOSTKI SZPIEGÓW
- Zamknij ryj. - Powiedział rozdrażniony. Za każdym razem, gdy próbuje ją obudzić dostaje wpierdol. Nie da się jej podejść, choćbyś próbował skoczyć na nią z 10 metrowego budynku, i tak to wyczuje.
- Dobra, ubieraj się, idziemy na patrol. Dobrze, że sam przyszedłem, bo jeszcze wybiłabyś mi połowę oddziału. 
Po tych słowach wyszedł z pokoju, ocierając nos z krwi i marudząc coś o kobietach i wiecznym okresie. Lydia podeszła do szafy poszukując swojego munduru. Znalazła go i westchnęła z ulgą. Ostatnim razem, gdy go gdzieś zapodziała, musiała sprzątać zatkaną ubikacje. Męską w dodatku. Wolałaby już zjeść brukselkę, niż znowu przejść przez to piekło. Ubrała czarne bojówki, koszulkę z długim rękawem i bluzę z kapturem. Znalazła kamizelkę kuloodporną i narzuciła na siebie czarną kurtkę. Wciągnęła glany na nogi i mocno zawiązała, na patrolu nie ma czasu aby wiązać buta. Każda zwłoka może oznaczać śmierć partnera z patrolu. Wzięła jeszcze swoją broń, kilka magazynków, shurikeny i noże. Plecak z prowiantem na wszelki wypadek, nigdy nie wiadomo czy wrócisz do Bazy.
______________________

Od zawsze nienawidziła wychodzić z Bazy. Nie chodzi tutaj o te wszystkie procedury, które każdy musi odbębnić. Bardziej chodziło o wygląd świata po za Bazą. Na zewnątrz nie była już odseparowana od tego chorego świata, nie mogła sięgać po swoją ulubioną książkę. Codziennie udaje jej się zapomnieć o tym, co jest po drugiej stronie muru, ale przypomina jej się wszystko gdy tylko wychodzi na Plac Patriotów. W sumie to nie wiadomo czemu się tak nazywa, kiedyś chyba rozstrzeliwano tutaj żołnierzy PW, którzy nie chcieli zdradzić swojej organizacji. Nikt już nie pamięta skąd pochodzi ta nazwa, ale wszyscy tak mówią. Plac Patriotów jest otoczony starymi budynkami, z tego co wiem są niezamieszkane. Chociaż czasami widzę cienie w oknach, są to pewnie ludzie, którym nie udało się zamieszkać w bazie. Niestety, mieszkania w Bazie są ograniczone. Może ona pomieścić tylko 10000 tysięcy żołnierzy i dwa razy tyle osób. Połowę tego zajęte jest przez lekarzy, mechaników, techników i wielu innych. Plac jest ogrodzony wysokim murem i obklejony wieloma informacjami o promieniowaniu i radioaktywności terenu po za Bazą. Z muru sporadycznie wystają stare lampy oświetlające niewielkie ilości terenu, ale lepsze to niż kompletna ciemność. Nad placem wiszą stare dźwigi budowlane, dawniej służyły do remontów w Bazie, teraz są miejscami na reklamy albo plakaty patriotyczne. 
Lydia szła w środku oddziału równym krokiem, a po placu niosło się echo ich kroków i sporadyczne pokasływanie strażników mających wartę. Wartownicy przy Głównej Bramie sprawdzali przepustkę Miszke. Wydawało się, że powinni wypuścić patrol swoich żołnierzy bez gadania, prawda? Gdzie tam, procedury to procedury. Kiedyś zamachowcy z PW skorzystali z braku warty przy bramie i wdarli się przebrani za patrol DRK. Szybko to odkryto, ale i tak nie obeszło się bez krwawej masakry. 
Po podaniu swojej przepustki i skanowaniu siatkówki w celu sprawdzenia, czy są w rejestrze, mogli przejść przez bramę. Wyszli na ulice miasta, zniszczonego przez wojny i bombardowania. Musieli przejść kilometr na wschód, aby wyjść na tereny, które patrolowali. Patrole polegały na sprawdzaniu ulic i budynków, musieli mieć pewność, że nikt z wrogich organizacji w nich się nie kryje. Po dotarciu do wschodnich części miasta, mogli się już rozdzielić i patrolować dwójkami. W ten sposób byli bardziej wystawieni na zagrożenie, ale oszczędzali czas. Czasami nawet życie swoich towarzyszy, nikt nie wie, czy Zamachowcy nie rzucą zza rogu granatem. Miszke dał rozkaz spoczynku, sam za to poszedł sprawdzić następne skrzyżowanie i budynki obok. Gdy upewnił się, że wszystkie budynki i ulice obok nich są czyste wrócił
- Dobra, dobierzcie się dwójkami. Lydia i Marcel, dzisiaj idziecie sprawdzić Wschodnie Dzielnice. Tess i Noah, do was należy Północ. Hayden i Luke, Zachód. Ja i Sue bierzemy południe. 
- Kto by wpadł, że weźmie ze sobą Sue. Jakie to niespodziewane. 
Przetoczyło się szeptem przez patrol. Lydia kwikła lekko pod nosem, wiadome było, że Sue i Miszke ze sobą kręcą. Dziwne, bo przełożony nie powinien patrzeć na żołnierzy ze swojego patrolu inaczej, niż jak na kompana w bitwie. Miszke udał, że niczego nie usłyszał i kazał wszystkim ruszać bo noc jeszcze młoda, a Zamachowcy nie będą czekać aż skopiemy im dupę. I tutaj, pomyślała Lydia, mogę się z tobą zgodzić. Zabrała swoje rzeczy i razem z Marcelem ruszyła na Wschodnie Dzielnice. Trafiły jej się dzielnice, które upodobali sobie Zmutowani. To ludzie, którzy bez odpowiednich szczepień wyszli poza teren Bazy i byli wystawieni na działanie promieniowania. Komórki ich ciała zaczęły rosnąć i tworzyć deformacje, przez co ich wygląd daleko odbiega od normy. Czasami jest tak, że mutacja wpłynęła tylko na ich wygląd, ale znane są przypadki, gdy Zmutowani atakowali strażników. 
Ledwo przeszli dziesięć metrów, padły strzały. W jednym momencie zadziałał instynkt, schowali się za róg budynku. Strzały dochodziły z miejsca, gdzie rozdzieliły się patrole. Ostatni zawsze zostają Sue i Miszke. Lydia, niewiele myśląc, razem z Marcelem wychyliła się zza budynku i rozejrzała. Spojrzała w górę i zobaczyła dwóch strzelców w oknach. 
- Marcel, dwóch strzelców w oknach. Biorę tego wyżej, twój jest po lewo na drugim piętrze. Gotowy? Do trzech. 
- Raz. - Odbezpieczyli broń i wychylając się ostrożnie zza budynku wycelowali. 
- Dwa. - Upewnili się, że są niewidoczni.
- TRZY.
Dwa idealnie wymierzone strzały, trafiły prosto między oczy. Wzięli strzelców z zaskoczenia, ukryci za rogiem budynku byli niezauważeni. Lydie zastanawiało dlaczego strzały ucichły? Nie było strzałów od żadnego z patroli, jedynie Zamachowców. Obawiając się najgorszego, przyciskając się do boku budynku podążali w stronę placu, z którego się rozdzielili. Stojąc na rogu budynku, wychyliła się lekko i jedyne co zobaczyła, to martwego Noah leżącego na środku skrzyżowania. Dostał prosto w serce, ale ktoś dla pewności podciął mu gardło. Krew spływała po jego szyi tworząc małą ciemnoczerwoną kałużę wokół głowy. 
Spojrzała do tyłu na Marcela i migami dała mu znać, że idzie rozeznać się w terenie na lewo, a on ma iść na prawo. Przemykając przez ulice bezszelestnie, chowała się za gruzami i starymi śmietnikami. Nagle została wciągnięta pomiędzy ściany dwóch budynków. Złapała za ramie oplatające ją w pasie i miała zamiar je wykręcić by się uwolnić, gdy przy uchu usłyszała
- Jezu, Lydia przestań. To ja, Miszke. NIE SZARP SIĘ BO CIĘ ZAUWAŻĄ, K*RWA. 
- Przecież zdjęliśmy z Marcelem tych dwóc…
Przerwały jej pojedyncze strzały. Z prawej strony, tam gdzie poszedł Marcel. 
- Lydia, Marcel poszedł tam, gdzie myśle? 
Pokiwała głową i zastanawiała się, gdzie mogą się ukrywać inni strzelcy. Miała wprawne oko, ale nie mogła wyłapać nikogo. Pewnie dwóch zabitych strzelców nauczyło ich chować się głębiej budynku. Jeśli tak jest, nie mają szans na wykurzenie ich stamtąd. Albo to oni czekają, aż my wyjdziemy, pomyślała. 
- Miszke, co się w ogóle stało?
- Rozdzieliliśmy się, patrole poszły na swoje Dzielnice i wtedy zauważyłem kogoś w oknie. Kazałem reszcie biec, wciągnąłem za sobą Sue, ale padły wtedy strzały. Dostała w nogę, Noah w serce. Nie wiadomo skąd wybiegł Zamachowiec i podciął mu gardło. Zawsze się zastanawiam, na cholerę podcinać gardło komuś, kto już nie żyje? Anyway, reszta pobiegła dalej, strzały ich nie dosięgnęły. Przez radio kazałem im wracać do Bazy i zawiadomić jednostki o Zamachowcach. Więc..
- Więc teraz czekamy. JEŚLI uda im się dobiec, JEŚLI uda nam się utrzymać i doczekać jednostek. Więc ja nie mam zamiaru siedzieć na dupie i czekać, bo jeśli dobiegną to się uda. Sue jest ranna i trzeba ją jak najszybciej dostarczyć do Bazy inaczej zlecą się Zmiechy i Zmutowani. I tak przyciąga ich zapach krwi Noah. 
W miejscu gdzie wcześniej leżało ciało Noah, stał teraz Zmiech. Była to mutacja lwa, krokodyla i węża boa. W rezultacie wyszło stworzenie wielkości prawie dwóch metrów, z ogonem węża, lwim ciałem i grzywą, ale pysk był krokodyla. Stwór był brzydki i przerażający, w głodny. Złapał wiotkie ciało Noah, podrzucił i zgniótł w paszczy jak ogromna śmieciarka. Złapała za broń i wycelowała prosto w Zmiecha, który zajęty był zjadaniem jej kolegi z oddziału. Lydia kątem oka zobaczyła obok siebie Miszke, który również celował w stworzenie
- Wiedziałam, że powinniśmy od razu iść, a nie gadać. Przecież tego nie da się zabić. To Zmiech legenda, Ludojad. Wiesz ilu już próbowało to ubić?! 
- Wiem. Myślisz, że kto nazwał go Ludojadem? Po raz pierwszy zasmakował w ludziach, gdy byłem jeszcze wypierdkiem, miałem jakieś 23 lata. Zjadł połowę oddziału, w którym byłem, łącznie z moim dowódcą. Widzisz ślady poparzenia i blizny po pociskach? To moje dzieło, właśnie dlatego zostałem Dowódcą. W zamian za poświęcenie i odwagę, czy jakoś tak. Tak na prawdę, przeżyłem dzięki sprytowi. G*wno, nie było w tym żadnej odwagi, zwyczajnie się bałem. 
- Jak każdy, kto zobaczy to cholerstwo. Nie możesz być odważny, jeśli się chociaż trochę nie boisz. Tylko głupcy się nie boją.
Miszke nie zdążył odpowiedzieć, Zmiech wyczuwając świeżą krew ruszył prosto na nich. Zaczęli strzelać. Stwór zatrzymał się i uciekł za wielki głaz. Nie przeczuwał, że obiad będzie się bronił. 
- Lydia, jeśli on tam zostanie nie będziemy mieli czystego strzału. Tylko tak można go zabić, ktoś musi go stamtąd wykurzyć. Wyjdę na środek placu, rozumiesz? Będziesz miała tylko kilka sekund aby w niego strzelić. Poradzisz sobie? Pf, z resztą, kogo ja pytam. 
- Mam nadzieję, że szybko biegasz, Miszke. 
Uśmiechnęła się do niego, a w tym samym czasie padł strzał i upadła do tyłu. Spojrzała na swoją nogę, rana po pocisku dopiero zaczynała krwawić. Bolało jak ch*lera, ale czego można się spodziewać po pocisku w nodze? 
- LYDIA! Nic ci nie jest?!
Miszke klęczał obok niej rwąc materiał swojej kurtki, aby zrobić opaskę uciskową. Zmiech wybrał ten moment na atak, ale nie tylko on. Przybiegł oddział z Bazy i strzelając do stworzenia, próbował się do nich przedostać. Miszke skoczył na nogi łapiąc broń i pobiegł do oddziału. Lydia złapała kawałek materiału i zawiązała go na udzie. Nim oddział dotarł do ich schronienia z dachu budynku obok nich zjechało kilku Zamachowców. Miszke, zajęty strzelaniem do Zmiecha, stał daleko po za szczeliną pomiędzy budynkami. Próbowała doczołgać się z bronią do Sue, która zemdlała i leżała bezbronna kawałek dalej. Jeden z Zamachowców złapał ją za nogę i odciągał od ciała koleżanki. Kopała, gryzła i rzucała w napastników kamieniami. Trafiła w największego, miał na twarzy czarną chustę. Widziała tylko jego ciemne oczy, w których widoczny był gniew. Jedyne co widziała, za nim potężny cios w głowę zamazał jej pole widzenia, to jak Miszke z mieczem w ręce skacze z postumentu i przebija Ludojadowi tułów. 


Ciąg dalszy nastąpi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz